Miałam
mętlik w głowie. Teleportacja dzięki Mama Quilli, Ezreal który okazał
się nie być Ezrealem, walka, wygrana, przegrana, ten paniczny strach o
wilka, który był człowiekiem, a teraz walczy o życie.. Niewiele
rozumiałam, poza tym, ze muszę go ratować. Usiadłam przy ukochanym i
wyjęłam amulet. 'Oh, Mama Quillo... Ten jeden raz proszę Cię jeszcze,
abyś pozwoliła mi ujrzeć jego duszę' modliłam się żarliwie, a gdy
otworzyłam oczy, ujrzałam srebrzystą poświatę powoli opuszczającą wilka.
- nie, nie nie, nienienienie! - zawyłam z żalu, po czym skupiłam całe swoje myśli na owej poświacie 'Ja, Nuit, Wyrocznia Watahy pierwsza wybranka Mama Quilli, rozmawiająca z duchami i okiełznująca noc, rozkazuję Ci, duszo mojego lubego, powrócić do jego ciała' wypowiadając słowa ugryzłam się w łapę ' Krew za krew, drogie duchy, dzisiaj ona musi Wam wystarczyć'. Siedziałam i patrzyłam, jak moja krew znika niczym wypita, a srebrzysta poświata cofa się i z powrotem zagłębia się w wilku. Po chwili usłyszałam jego głęboki oddech. 'Oh, jak dobrze, jak dobrze..' poleciały mi łzy z oczu 'O nie Nuit, musisz być silna, musisz..' wmawiałam sobie. Zmusiłam się do odprawienia rytuału pożegnalnego dla brata Ezreala, bo tego wymagała moja bogini. W pewnej chwili poczułam, ze jej moc mnie opuszcza, a ja jestem niesamowicie zmęczona. Łapy mi się rozjeżdżały i upadłam. Nie miała sił się podnieść więc doczołgałam się do Ezreala i oparłam o jego bok. A potem zasnęłam, ukołysana jego biciem serca. (Ezreal?) |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz