Cały nasz stanął w długim szeregu.
- Dobra, w tym pudełku jest trzydzieści pięć kamieni po jednym na każdego. Bierzecie po jednym i jeśli traficie na ten z dużym "W" wystąpcie przed szereg. - powiedział szybko nasz kapitan.
Był oczywiście tak jak wszyscy w ludzkiej postaci. Miał około trzydziestu lat, śnieżnobiałe włosy i niebieskie spojówki. Po kolei ciągnęliśmy kamienie. Zgadnijcie, który wyciągnąłem. Tak oczywiście ten z tą głupią literą. Zrobiłem nieśmiało krok do przodu. Wszyscy wlepili we mnie spojrzenie.
- Dorian, przynajmniej nie stracimy kogoś ważnego. - zaśmiał się lekko - Chociaż wolałbym oddać kogoś innego. Będzie nam ciężko bez medyka. Choć muszę ci wytłumaczyć o co chodzi.
Odeszliśmy na bok, chociaż nadal czułem na sobie zaciekawiony wzrok. Mężczyzna podrapał się po karku.
- Dostaliśmy pismo od króla. - zaczął, a ja lekko gwizdnąłem pod nosem - Wiem, że nie zdarza się to często, ale kazał nam kogoś wysłać do Jednorożców. Ktoś ukradł im jakąś skałę czy coś. Wyruszasz już dziś. Do zobaczenia, towarzyszu Dorian. Chyba już się nie zobaczymy. Byłeś dobrym medykiem i żołnierzem, będziemy o tobie pamiętać. Pokój twojej duszy, Dorianie.
Było mi żal rozstawać się z tym oddziałem. Był on jednym z nielicznych z którym się związałem. Ludzie tutaj stali się zwartą grupą i będę pewnie za nimi tęsknić. Ruszyłem zasmucony po swój niewielki dobytek i trochę prowiantu na podróż. Byliśmy niedaleko Landrowal, więc pewnie dlatego musiał iść ktoś od nas. Zarzuciłem na prawe ramię moją nierozłączną torbę i ruszyłem w kierunku ciemnego lasu. Odwróciłem się jeszcze na chwilę. Mój oddział stał w ciasnej grupce i machał mi na pożegnanie. Zanim jeszcze zniknąłem w lesie odwzajemniłem gest. Zamieniłem się w wilka i ruszyłem szybkim biegiem. Gałązki lekko uderzały mnie po twarzy. Moje tempo było dobre i nie zwalniałem. Nagle noga wpadła mi do dziury i robiąc przepiękny przewrót w powietrzu uderzyłem o ziemię.
- To była najlepsza gleba w moim życiu. - szepnąłem wciąż lekko zdezorientowany.
Rozejrzałem się dookoła.
- Szkoda tylko, że nikt tego nie widział. - westchnąłem niezadowolony.
Nic mi się nie stało i ruszyłem dalej. Było już niedaleko, czułem nawet tutaj lekki zapach magi. Czyli wiało mięta, żywicą i wanilią. Przynajmniej ja czułem takie powonienie. Otrzepałem się z nieistniejącego kurzu po moim widowiskowym upadku i ruszyłem w kierunku miasta.
- Racz się zatrzymać wilku, jeśli ci życie miłe. - dobiegł mnie śpiewny głos zza drzewa.
Zmieniłem się w człowieka i uniosłem ręce do góry.
- Dlaczego zaszczyciłeś nas swą obecnością,wilku? - zapytał głos znowu.
- Przybyłem od wilkołaków, którym jak zapewne zauważyłaś jestem. Wysłano mnie tu z powodu jakiejś skały...
- Jakiejś skały? Więcej szacunku się należy się nam, młokosie. Me kopyta deptały trawę kiedy twój pradziad uczył się chodzić! - przerwał mi widocznie zdenerwowany głos.
- Przepraszam, jaśnie pani. Postaram się bardzie uważać na język.
O matko. To będzie beznadziejna misja. Jak można używać takich słów? "Jaśnie pani"! Jak to w ogóle brzmi? No Dorian porwałeś się na elokwencję. Och to będzie dłuuugi pobyt o jednorożców.
- Chodź do mnie, wilku- powiedział niepewnie głos.
Postać wyłoniła się zza drzewa. Była to czarna jak heban klacz z ogonem i grzywą w kolorze atramentu. Na środku czoła lśni długi, ostry, złocisty róg. Jej oczy były jasnoniebieskie, prawie, że białe. Ruszyłem w kierunku konia.
- Musisz związać sobie oczy, nikt nie może ujrzeć naszego miasta bez pozwolenia króla. - powiedziała cicho.
Zacząłem szperać w mojej torbie. Trochę to trwało zanim wyjąłem czarną tasiemkę. Zakryłem nią sobie oczy i położyłem dłoń na kłębie klaczy. Ruszyliśmy do przodu. Słyszałem różne głosy i kilka razy o coś się potknąłem. W końcu trwa zamieniła się w bruk, a ten przez nieznośnie długi czas pozostawał sobą. W końcu jednak ustąpił wydeptanej ziemi. Ponoć jezioro na lecznicze właściwości. Może pozwolili by mi trochę wziąć tej wody? Zawsze mogę ją podkraść jak nie będą patrzyli...
- Zaczekaj, wilku. - usłyszałem klacz.
Puściłem ją. Wkrótce usłyszałem jej miarowe uderzenie kopyt o ziemię, które ustało po pewnym czasie. Wsłuchiwałem się w śpiew ptaka po mojej lewej stronie, strzelam, że to słowik.
- Możesz zdjąć opaskę. - powiedział jakiś głos.
Dziwne, nie słyszałem jak do mnie przyszedł. Posłusznie zdjąłem tasiemkę z oczu. Zamrugałem lekko oślepiony światłem. Po mojej prawej stronie stał potężny jednorożec. Jego oczy były czarne jak pióra kruka, jego sierść była czerwona jak krew, a grzywa i ogon pomarańczowe. Rozejrzałem się dokładniej po okolicy. Ogromne jezioro sięgało prawie do mych stóp. Jego woda była lekko różowa, z daleka wydawała się znacznie gęściejsza od normalnej wody. Na jeziorze tworzyły się małe fale, a jego brzegi były porośnięte gęstym lasem.
- Ktoś skradł nam Magiczny Kamień. - zaczął jednorożec.
"Magiczny Kamień"? Nie można wymyślić czegoś bardziej kreatywnego?
- Ma on wielką moc uzdrawiania, która rozprzestrzeniła się na całe jezioro. Bez niego nie damy rady uzdrowić naszych chorych. I dlatego wilku prosimy cię o pomoc w jego odnalezieniu. Jeśli się zgodzisz to za twoim pozwoleniem dołączymy cię do grupy poszukującej kamień. Czy pomożesz nam, wilku? - dokończył koń.
- Oczywiście, gdzie znajdę tą grupę? - nawet się nie zastanawiając powiedziałem.
- Idź za mną. - rzucił koń i powoli ruszyliśmy.
Podziwiałem otaczającą nas okolicę. Drzewa były tu ogromne, a ich różnorodność mnie przytłaczała. Na zwykłej ziemi rosły setki odmian traw, a niektóre z nich były lecznicze. Dostrzegłem kilka bardzo rzadkich roślin, po które na pewno wrócę. Nawet nie zauważyłem kiedy doszliśmy do sporej wielkości domku.
- To tutaj, wilku. - powiedział jednorożec i zawrócił nawet na mnie nie patrząc.
Niepewnie zapukałem i nie czekając na odpowiedź otworzyłem drzwi. W pierwszej kolejności rzuciła mi się w oczy kobieta dranei. Jej fioletowa skóra i ogromne rogi stanowczo przykuwały wzrok. Później zobaczyłem pokaźnego niedźwiedzia, który czyścił wielki topór. Na koniec zobaczyłem dość niewielkiego rysia z Powietrznego Królestwa. Zebrani patrzyli na mnie uważnie. A ja udałem, że tego nie widzę i zamknąłem drzwi. Niepewnie ruszyłem w kierunku, jak mi się wydawało wolnego łóżka i na nim usiadłem.
- Czuję w tobie krew mego ludu, wilku. - przerwał tą niemiłosierną ciszę ryś.
- To długa rodzinna historia, której zapewne nie chciałbyś z własnej woli usłyszeć, rysiu. A tak właściwie, to na czym stoimy jeśli chodzi o kamień? - powiedziałem.
- Ktoś go wykradł z głębin jeziora, a my musimy go znaleźć. - oznajmiła dranei.
Miałem złudną nadzieję, że zdobyli więcej informacji.
- Pójdę się przejść. - oznajmiłem i wyszedłem.
Zajęty myślami o sprawie spacerowałem po lesie. Wykorzystałem też sytuację i uzupełniłem torbę. Dostrzegłem tu nawet kilka rodzajów trujących krzewów, które ostrożnie zebrałem. Ogarnięty nagłą potrzebą zbadania wody z jeziora zmieniłem się w wilka i ruszyłem biegiem w tamtym kierunku. Wkrótce stanąłem na brzegu i będąc znowu człowiekiem zanurzyłem dłoń w wodzie. Nabrałem trochę wody i ją powąchałem. Zapach miała waniliowy z lekką nutą mięty. Czyli czysta magia. Delikatnie ją polizałem, ale zaraz wyplułem ciecz. Smakowała najpierw metalem, później dziwnym połączeniem trawy z bananami, a na koniec brudną podeszwą buta. Wyjąłem największą buteleczkę z torby i napełniłem ją płynem. Starannie ją zakręciłem i schowałem. Do domku wróciłem na wieczór. Moi towarzysze już spali, a ja ostrożnie się położyłem. Odpłynąłem nawet tego nie zauważając. W nocy śniła mi się duża ryba świecąca na lekki róż. Było widać, że dożywa kresu swych dni. Była na płytkiej wodzie kiedy nagle spadła w dół obok kamienia wystającego z wody. Była nieżywa. Niespodziewanie zauważyłem, że brakuje mi tlenu i zacząłem się miotać w wodzie, która nie chciała mnie wypuścić. Obudziłem się i gwałtownie spadłem z łóżka. Moi towarzysze stali na około mnie. A ja dręczony wizją senną wybiegłem z łóżka.
- Mówiłem, że to dziwak. - dobiegł mnie jeszcze głos niedźwiedzia.
Pędziłem nad jezioro i stanąłem nad jego brzegiem. Szukałem wzrokiem kamienia z mojego snu. Widząc go podeszłem do niego. Od razu rzuciła mi się wielka ryba, której ciało mocno błyszczało na różowo. Uklęknąłem obok niej i wyjąłem ostry sztylet. Rozciąłem jej brzuch i triumfująco wyjąłem z niego kamień. Miał około dwudziestu centymetrów i nierównomierny kształt. Świecił na pudrowy róż. Niechcący mój sztylet odciął niewielki kawałek kamienia. Rozejrzałem się uważnie po okolicy i czując się jak przestępca wyjąłem słoiczek z torby i go tam wrzuciłem. Dopiero teraz spostrzegłem, że całe dłonie mam w kleistej krwi ryby. Wróciłem do domku. Wszyscy patrzyli na mnie jak na szaleńca, ale nie zważając na to postawiłem kamień na stole. Niedługo potem przyszedł jednorożec, ten który wczoraj przeprowadził mnie do domku. Ze zdziwieniem patrzył to na mnie, to na kamień.
- Znalazłeś go. - powiedział w końcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz