niedziela, 19 lutego 2017

EVENT - Od Letrance "Ogień"

Kolejna nieprzespana noc. I to na daremno. Tym razem po raz kolejny nic się nie wydarzyło. Nawet jednego, ostrzegawczego pocisku. Tak jakby się wycofali, albo jakby była to cisza przed burzą. A burz to się akurat nie boję. Zostałam przydzielona do obrony niewielkiego miasteczka na terenach Warteron. Od dłuższego czasu jest napadane i grabione przez bezlitosnych geistów. Podłe pluskwy. Wytępić to dziadostwo. Nie zasługują by oddychać tym samym powietrzem co my. Wracając do tematu. Mieszkańcy są coraz bardziej wyczerpani. W sumie nie dziwię im się. Ja tu jestem dopiero parę dni, a już jestem wykończona. A oni? Czuwają nocami już od ponad miesiąca. Dodatkowo zapasy żywności kurczyły się z dnia na dzień. Nie wiedziałam ile jeszcze tak wytrzymamy. Na tych śmiesznie małych racjach jedzenia jak i bezsenności. Oczywistym było, że nie mogliśmy oddać miasta w łapy tych maszkar. One niszczą wszystko co spotkają na swej drodze i nie zadowoliłyby się miejscowością. Plądrowałyby i paliły dalej. Najlepszym wyjściem byłoby pozbycie się ich bazy. Tylko pytanie, jak? Nie jest to takie proste. W końcu łatwo się bronić za murami. Ale jako napastnicy nie mielibyśmy najmniejszych szans. Było nas zdecydowanie za mało. Dodatkowo ich prowizoryczną fortecę, broniła gęsta palisada, nie do zdobycia z zewnątrz przy tak małej liczebności, nie mówiąc już o innych zbrojeniach. Nie było sensu nawet próbować. Chyba że, udałoby się nam ich zniszczyć od środka.
Alarm. Na nogi zostały postawione wszystkie jednostki. Zostaliśmy zaatakowani od zachodniej strony flanki. Natychmiast rzuciłam się w tamtym kierunku. Mieliśmy plan, którego każdy miał się trzymać. Z góry zostały ustalone pozycje. I niech któryś mi tylko się pomyli lub zdezerteruje. Łeb ukręcę na miejscu. Tak jak myślałam, nie była to podpucha. Faktycznie postanowili uderzyć w najbardziej umocnionym miejscu muru. Być może sądzili, że jeśli to miejsce padnie, całą resztę zdobędą bez problemu.
Wskoczyłam na najwyższy mur i posłałam salwę błyskawic prosto w niebo. Wszyscy i wszystko natychmiast ucichło i popatrzyło na mnie. Rozejrzałam się uważnie. Szukałam dowódcy, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć.
- Kto wami dowodzi?! – krzyknęłam. Miałam parę spraw do omówienia z liderem tej nieokrzesanej bandy. Wtedy na czoło wyszedł on. Wyróżniał się zarówno wzrostem jak i uzbrojeniem. Nie odezwał się ani słowem. Wiedziałam, że to ja muszę zacząć.
- Przychodzę w pokoju – wytłumaczyłam spokojnie, jednak cały czas zachowywałam czujność. Nigdy nie wiadomo, kiedy kwiatkogłowy zaatakuje. Lepiej mieć się na baczności.
- W pokoju? Przecież to Ty dowodzisz tą osadą – jego głos był skrzeczliwy. Bardzo skrzeczliwy. Ledwie udało mi się nie skrzywić, byłoby to źle odbierane. A ja nie mogłam sobie pozwolić na nieporozumienie.
- Raczej dowodziłam. Powiedzmy sobie szczerze, to kwestia dni, gdy miasto padnie. A ja nie chcę w tym uczestniczyć. Wolę w porę przyłączyć się do zwycięzców. Oczywiście jako jeden z Twoich żołnierzy – mieszkańcy byli w szoku. W końcu zostałam przysłana tu, by im pomóc, a nie bym sprzymierzyła się z wrogiem. Z tyłu usłyszałam gdzieś, że nie taki był plan. Parsknęłam śmiechem. Owszem, nie taki. Ale uległ zmianie. Nie chciałam zostać pogrzebana razem z resztą obrońców. Wolałam przeżyć, jakimkolwiek kosztem. Geist zastanawiał się. W końcu perspektywa dowodzenia wilkołakiem, była bardzo kusząca. Wątpiłam, że się jej oprze. I było dokładnie tak, jak myślałam. Już po chwili kiwnął czymś co przypominało głowę, że się zgadza. Szepnęłam jeszcze jednemu z byłych sojuszników by trzymali się planu i z cwanym uśmieszkiem zeskoczyłam z budowli. Wylądowałam miękko tuż obok mojego nowego dowódcy, który nie wiadomo czemu nakazał odwrót. Wzruszyłam ramionami i grzecznie podążyłam za armią geistów nawet się nie oglądając.
Ich obóz był dużo mniejszy niż myślałam. Kilka prowizorycznych budynków, jakieś namioty. To mur ogradzający dość spory teren sprawiał, że wydawali się być potężniejsi niż byli w rzeczywistości. Tylko czy to był powód do radości? W końcu właśnie wyparłam się teoretycznie słabszej, a praktycznie liczniejszej strony konfliktu. Jednak bez słowa ruszyłam za przywódcą. Chciał, żebym szła za nim, bo musiałam spotkać się jeszcze z głową całego oddziału tu stacjonującego. Owa rozmowa przebiegła bardzo pomyślnie. Pozadawali mi parę pytań, na które odpowiedziałam wymijająco, po czym przydzielili mi o dziwo jedną z lepszych kwater. Widocznie, wilkołaki były dla nich bardzo wartościowym lecz nielicznym sprzymierzeńcem. Nie zdziwiłabym się, gdybym była jedyna.
W nocy wstałam. Z tego co wiem, miał być jakiś mniejszy atak na miasteczko, w którym nie musiałam uczestniczyć. Przyjęłam to kiwnięciem pyszczka, po czym oddaliłam się by się wreszcie wyspać. Co prawda nie był to mocny sen. Musiałam uważać, żeby nikt mnie nie zasztyletował podczas odpoczynku. Mimo to wypoczęłam, co od dłuższego czasu mi się nie zdarzyło. Teraz najwyższy czas był by działać. Zgodnie z planem, część mieszkańców miała zostać w miasteczku, a reszta miała przekraść się i zaatakować obóz geistów. Moim zadaniem było dostać się do osady i otworzyć bramę. Jednak w obecnej sytuacji nie musiałam się przekradać. O ustalonej porze wyszłam z mojego tymczasowego lokum i skierowałam się w stronę muru. Mijałam drewniane budynki. Gdyby tak wybuchł gdzieś ogień, wszystko poszłoby z dymem. Warte zapamiętania. Nic by nie przetrwało, zwłaszcza, że w pobliżu nie było żadnego zbiornika wody. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż byłam sojusznikiem. Bardzo to mi ułatwiło robotę. Przy wierzei było dwóch strażników. Gdy po rozejrzeniu się stwierdziłam, że nikt nie zwróci na nas uwagi, szybko się ich pozbyłam. Z pierwszym nie było żadnych problemów. Nawet się tego nie spodziewał. Drugi miał ruszyć już do ataku, gdy trafiłam w niego piorunem. Sprawnie zaciągnęłam ich ciała do jednego kąta, tak by nie było ich widać i otworzyłam bramę. W międzyczasie uderzyłam parę razy błyskawicą w drewniane budynki, które natychmiast zajęły się ogniem. Wtedy moim oczą ukazali się mieszkańcy miasteczka. Z kpiącym uśmieszkiem podeszłam do nich powolnym krokiem. - Reszta należy do Was. Powodzenia – wściekły tłum wpadł do osady. Ja zostałam na zewnątrz. Przyjęłam ludzką formę i oparłam się nonszalancko o wejście. Wiedziałam, że za niedługo wróci tu ta bezrozumna horda z tym tępym bucem na czele. Ktoś musiał ich powstrzymać przed wpadnięciem do obozu. W tym samym momencie do naszych uszu doszedł dźwięk rogu. Miał wezwać gesitów spod murów miasteczka na pomoc. Jednak przybyli za późno. Teraz staliśmy na wprost siebie. Ja i oni. - Co ty robisz? – padło pytanie. Parsknęłam śmiechem. Oni chyba nie myśleli, że ja tak na poważnie? - Chyba nie myśleliście, że się naprawdę do was przyłączyłam? Jestem czysto krwistym wilkołakiem, a żaden wilkołak, nigdy was nie poprze - spojrzałam na nich z wyższością i odrazą. Coraz bardziej irytowało mnie jak i męczyło ich towarzystwo. Banda przygłupów, przez których chodzę od dłuższego czasu niewyspana. Pomasowałam palcami skronie po czym stanęłam przed nimi jako wilk. – Witajcie w piekle – rzuciłam się w wir walki. Roślino-podobne stwory nie są zbyt inteligentne. Nie było więc problemem rozbić ich szyk. Już po chwili pierwsze trzy, które ruszyły do ataku, leżały martwe. Ich towarzysze nie patrzyli po czym depczą. Czy to była trawa, kamienie czy głowa dawnego kolegi. Ważne dla nich było, by jak najszybciej się do mnie dostać i się mnie pozbyć. Ja natomiast trzymałam ich na dystans. A błyskawice były bardzo przydatne jeśli o to chodzi. Leciały one jedna za drugą, a uderzając w ziemię, tworzyły na niej bajeczne wzory. Zaśmiałam się głośno. To była zabawa. Geisty padały jak muchy, a z nikąd nie mogły liczyć na pomoc. Ten oddział był za bardzo oddalony od reszty imperialnych wojsk. Widziałam kątem oka, jak z osady zaczęli wybiegać moi sojusznicy i atakowali kwiatki. Rozjuszeni taranowali każdego stwora jakiego napotkali na swej drodze. Musieli im nieźle zajść za skórę. Chcieli odpłacić się pięknym za nadobne, te wszystkie bezsenne noce, strach i utratę bliskich. Na ich miejscu też bym była wściekła. Teraz jednak tylko dobrze się bawiłam. Naliczyłam już ponad dwudziestu geistów, którzy zginęli z mojej łapy. A z pewnością będzie ich więcej. Odbiłam się od ziemi i bezlitośnie wgryzłam się w gardło następnego. Dwadzieścia dwa. Kręciłam piruety, a mój ogon wirował niczym szarfa na wietrze. Przy tej swojej długości mógł być zarówno przeszkodą jak i pomocą. Przeszkodą, bo musiałam wyjątkowo się pilnować, by się nie potknąć. Pomocą, bo niczym skrzydła husarii, był nie tylko wspaniałą ozdobą, ale i pewnym utrudnieniem dla przeciwnika.Futro miałam posklejane od posoki swojej jak i martwych już stworów. Będę musiała jak najszybciej się wykąpać. Ta dziwaczna maź nie dość, że się kleiła to jeszcze okropnie śmierdziała, a ja nie miałam zamiaru wąchać jej dłużej niż to konieczne. Obrzydlistwo. No ale to nie był czas, żeby o tym myśleć. Kolejne dwa geisty leżały martwe przy moich łapach. Wtedy poczułam przeszywający ból. Ostrze gładko weszło między moje łopatki, ale na szczęście nie przeszło na wylot i nie przebiło płuc. Chyba. Stęknęłam głucho. Odwróciłam gwałtownie pyszczek i wściekła wystrzeliłam błyskawicę, która trafiła w naszą dwójkę. Wiedziałam, że mi wyjątkowo dużych szkód nie wyrządzi. Mimo to, poczułam ją i to dość boleśnie. Jednak to geist, który mnie zaatakował padł martwy. Strząsnęłam jego ciało z siebie i nie zważając na ranę walczyłam dalej. W końcu jak się powiedziało „a” to trzeba powiedzieć „b”.
Walkę wygraliśmy. Stacjonujący obóz został całkowicie rozbity i spalony, a dowódca leżał właśnie u moich stóp żywy. Jeszcze. Stałam nad nim z kpiącym uśmieszkiem, który tak rzadko opuszczał mój pyszczek. Cóż to by zrobić z taką maszkarą jak on? Może by puścić go wolno, żeby rozpowiedział Imperium, że wspaniała Letrance rozniosła go w pył? Było to piękna, aczkolwiek ryzykowna wizja. Mógłby sprowadzić posiłki. Dlatego najrozsądniej byłoby się go pozbyć. Tyle że ja, nie miałam już siły. Byłam wykończona walką i tym wszystkim. Dodatkowo krwawiący grzbiet nie ułatwiał mi niczego. No a nie mogłam pokazać słabości. Rzuciłam tylko do tłumu, że ostatni geist jest ich i powlekłam się do miasteczka, by wylizać rany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz