sobota, 11 lutego 2017

EVENT Od Ruki'ego - "Kryształ"

Jak to się stało, że akurat ja tu jestem? Rozejrzałem się zaspanymi oczami. Prócz mnie kryształu broniło jeszcze dziewięć osobników. Ziewnąłem przeciągle. Zimno było jedyną rzeczą, które chociaż trochę mnie pobudzało. Podróż tutaj zajęła mi dwie długie noce, przez które nie zmrużyłem oka. Było już po północy, a z każdą minutą robiło się coraz chłodniej. Spojrzałem po każdej znajdującej się tu osobie, jedynie niektóre nie drżały z zimna. Jezioro było na tyle wielkie, że każdy z nas stał od siebie około piętnaście metrów. Pierwszą osobą po mojej lewej był wilkołak pomieszany z kotowatym. Łatwo można było to zauważyć, przez długi cętkowany ogon. Był ubrany w ciepłe futro i skórzane spodnie. Owinięte warstwy materiału, wokół stóp miały służyć jako buty, jednak były przesiąknięte wodą, przez co musiało mu być jeszcze zimniej. Pocierał energicznie dłonie, na które co chwilę kierował swój oddech w celu ich rozgrzania. Kiedy mój wzrok skierował się w prawo zobaczyłem kobietę o długich blond włosach, na której plecach znajdowały się ogromne skrzydła. Gryf. Stała do mnie bokiem przez co nie widziałem jej twarzy, jednak była ubrana skromnie. Zbroja i cienkie skórzane buty i rękawiczki, jednak nie drżała z zimna. Kobieta nagle wysunęła ostrożnie miecz z pochwy i podniosła na wysokość oczu. Trzymała go niezgrabnie lewą ręką, ponieważ prawą miała zabandażowaną. Broń miała rękojeść zrobioną z kamienia i była obciążona ołowiem dla zrównoważenia długiego ostrza. Wyrzeźbiono ją na podobieństwo głowy szczerzącego kły wilka z kawałkami granatów osadzonych w oczach. Zastanawiało mnie czemu gryf miał tego typu ostrze. Wyczuwałem dokładnie zapach kobiety, na pewno nie była Wilkołakiem. Kiedy zazgrzytałem zębami przerzuciłem wzrok na kolejną osobę. Tym razem był to wielki brązowy niedźwiedź. Miśki nie powinny teraz spać? Pomyślałem przypominając sobie jak jeszcze kilka godzin temu ten olbrzym nazwał mnie karłem. Miałem ochotę na niego napluć i upiec na rożnie, ale powstrzymał mnie fakt, że dostałem zadanie od samego króla. By nie patrzeć więcej na wielką bestię obróciłem głową i szukałem kolejnej osoby jako celu. Trafiłem teraz na starszego człowieka, rasy Draenei. Jak nie patrzyć mój krewniak. Stary mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał w moim kierunku. Na jego czarnym kubraku lśniły złote wagi. Miał na sobie czarno-złoty płaszcz, najprawdopodobniej z satyny. Zadrżałem lekko i wtedy poczułem jak moja skóra z zimna zaczyna piec. Co bym zrobił za kufel ciepłego piwa. Wysiliłem wzrok by dostrzec kolejne osoby, jednak było na tyle ciemno, że samo stwierdzenie jakiej byli rasy, sprawiało kłopot. Może pomijając jednorożca stojącego po drugiej stronie jeziora. Kryształ, który unosił się na wodzie nie był ani duży, ani wspaniały. Nie wiedziałem co kotowaci widzą w tym małym kamyczku. Wyglądał jak zwykły niebieski topaz. Z mojego położenia wyglądał jak kilkunasto centymetrowy kryształ, jednak z bliska mógłby mieć maksymalnie pięćdziesiąt centymetrów. Trafili zwyczajnie na większe złoże, czemu wzięli to od razu jako święty kamień? Zastanowiłem się i rozejrzałem dokładnie. Wszystko na co nie spojrzeć było zasilane kryształami. Nawet lampy, to zwykłe wydobyte większe minerały. Wszyscy mówią, że oni żyją w zgodzie z naturą. Wiele budynków było połączonych z drzewami. Nie widziałem nawet jednego kamienia. Jedyne znajdowały się w ziemi tworząc liczne ścieżki. Do uszu dochodził odgłosy zabawy. Mają czas się bawić, a swojego jakże ważnego kryształu już nie popilnują? Co za bzdury. Zacisnąłem mocno szczęki zirytowany samoistnym szczebiotaniem. Otarłem usta wierzchem dłoni. Ile jeszcze? Czas dłużył się i ciągnął. Z chęcią zmieniłbym się w wilka, jednak nawet w takiej formie, mam krótką sierść, która nic nie pomoże w takim zimnie, może jedynie w okolicy szyi. W pewnym momencie usłyszałem głośny huk. Kiedy spojrzałem w górę dostrzegłem liczne wzory pojawiające się na niebie. Zdziwiony ich pięknem westchnąłem w zadumie. Wybuchające światła malowały twarze różnych kotów, po zobaczeniu kilku z nich zrozumiałem, że przedstawiały każdego ich władcę. Chwila. Zacząłem się rozglądać. Każdy patrzył się na atrakcję, prócz nielicznych, którzy czekali w gotowości. No tak, to jest przecież idealny moment na zaatakowanie klejnotu. Nie chciałem być gorszy i zacząłem bacznie obserwować okolicę. Mimo ogromnego hałasu starałem się usłyszeć nawet najcichszy szmer. Dostrzec nawet najmniejszy ruch. Mój wzrok w pewnym momencie zatrzymał się na miękkim zboczu rozdeptanym przez końskie kopyta. Coś mi tam nie pasowało. Światło, potrzebuję światła. Spojrzałem po bokach, osoby najbliżej mnie były wpatrzone w niebo. Cholera, jeśli ich zawołam zdradzę swoją pozycję. Chociaż skąd mam wiedzieć, czy nie zdają sobie sprawy z tego gdzie jestem. Zacząłem powoli schodzić w dół. Niestety większość stworów z Imperium ma genialny wzrok w ciemnościach. Podirytowany złapałem za kamyk i rzuciłem nim w stronę jednej z kryształowych lamp, która przez uderzenie rozbłysła na kilkanaście metrów. Moim oczom ukazały się liczne kształty przyczajone w trawach. Jedna postać stała zaledwie dwa metry przede mną. Cholera. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, gdy moje gardło znalazło się w szczękach wielkiego kota. Ciało leżało bezwładnie za ziemi. Szok był tak silny, że nie mogłem się ruszyć.
~ Mądry pomysł, ale szkoda, że tyle się wahałeś. ~ Warknęła lwica o futrze koloru ametystu puszczając moje gardło.
Ametystu?! Już mi się w głowie poprzewracało przez te wszystkie szlacheckie kamienie!
~ Co to ma znaczyć? ~ Zapytałem wściekle.
~ Zostaliście poddani próbie. ~ Stwierdziła rozglądając się, a mój wzrok ruszył za jej spojrzeniem.
Dookoła widziałem osoby położone na ziemi przez koty.
~ Oblaliście... ~ Mruknęła niezadowolona i ruszyła w swoją stronę.
Zaledwie trzy osoby stały jeszcze na nogach.
~ Cholera! Złaź ze mnie! ~ Spojrzałem gwałtownie w bok, widząc kobietę próbującą wydostać się spod lwiego cielska.
Gryf trzepotał mocno skrzydłami. Ale zwierzę się nie ruszyło, najprawdopodobniej czekało, aż dziewczyna się uspokoi. Poddani próbie? Czemu? Spojrzałem na środek jeziora. Kamień... nie było go tam. Żenujące, nie potrafiłem obronić nawet głupiego kamyka. Prychnąłem pod nosem i wsadziłem dłonie do kieszonek. Koty zrobiły sobie z nas niezłą rozrywkę, zdziwią się jak następnym razem skopię im tyłki. Uśmiechnąłem się szeroko i spojrzałem w ich kierunku łapiąc dłońmi za kaptur wełnianego swetra. Zachciało mi się zrobić parę ciekawych misji. Ruszyłem w swoim kierunku. Zrozumiałem lekcję głupie kocury!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz