niedziela, 12 lutego 2017

EVENT Od Caitlyn - "Zielarka"

Wracałam właśnie z wyprawy po rośliny o właściwościach leczniczych. Co jak co ale one przydadzą mi się najbardziej. Do tej pory znam jak na razie podstawy, ale im bardziej będę się w to zagłębiać, tym większą wiedzę zdobędę. Wiedza jest potrzebna a dla mnie liczy się ta wiedza dotycząca zdrowia. Nie pozwolę by jakieś głupie choroby ukracały życie. Nie po to się urodziłam, żeby za pstryknięciem palca następnego dnia umrzeć. Nie lubię też przemocy dlatego wolę używać sprytniejszych technik. Tak, mam na myśli różnego rodzaju otrucia czy coś w ten deseń. Przecież to dla mnie o wiele lepsza metoda niż walka. Podczas otrucia kogoś rzadko jesteś narażony na dodatkowe obrażenia samego siebie. Nie będę miała złamanej ręki czy też głębokiej rany na ręce, rozciętego policzka czy też sama nie umrę.
Po drodze spotkałam kobietę, która wracała z podobnej wyprawy. Czemu podobnej? Ja nie szukałam konkretnej roślinki uzdrawiającej, a ona już tak. Opowiadała mi o tej roślinie, o tym jak długo jej szukała i po co szukała. Wyżaliła się również, że potrzebowała jej dla swojej schorowanej matki. Mówiła o tym jak długo męczy ją choroba a o tym, gdzie mogłaby znaleźć rozwiązanie, szukała na mapach całymi nocami. Poświęcała każdą chwilę. Rozumiałam ją i to doskonale. Sama, pomimo tego że byłam lekko odepchnięta od rodziców, kochałam ich całym sercem. Może i o mnie się nie starali, ale starali się o pozostałą dwójkę. Wychowali ich choć wydaje mi się, że są trochę gorszą kopią ich. Rodzice byli w stanie się dogadać, natomiast oni cały czas się kłócili. Ciekawe czy zdążyli się pozabijać? No ciekawe, ciekawe.
Zatrzymałyśmy się w pewnej wiosce, gdzie, jak się okazało, panuję ta sama choroba co złapała matkę towarzyszki. Zastanawiałyśmy się czy to jakaś epidemia. Nie spotkałam się jeszcze z nią więc osobiście nie miałam jakiekolwiek pojęcia na temat leczenia. Zielarka natomiast miała wiedziała jak się zając tymi ludźmi, żeby nie poumierali z wycieńczenia i samej choroby. Była w dużej rozterce, ponieważ gdzieś tam dalej czeka na nią schorowana matka, a tutaj cała wioska potrzebowała pomocy. Musiała wybrać pomiędzy śmiercią swojej rodzicielki a śmiercią wielu osób w tej wiosce. Nie mogła się pogodzić ani z tym, ani z tym, dlatego poprosiła mnie o to, bym ja dostarczyła ten eliksir do matki a ona tutaj zostanie i zajmie się tymi ludźmi. Nie musiałam się długo zastanawiać czy się zgodzę czy nie. Odpowiedź była więcej niż oczywista, że wyruszę w podróż powrotną do chatki zanieść w sumie nie eliksir a najzwyklejszy lek na tę chorobę. Przyszykowała mnie do dalszej podróży choć równie dobrze mogłam sama to zrobić. I chciałam zrobić to za nią ale przestrzegła mnie, że tam gdzie idę czyha wiele niebezpieczeństw.
- Domek w którym mieszkam znajduje się na dalekim wschodzie. Głęboko w lesie, gdzie spowija to miejsce mgła. Łatwo się zgubić a ty nie masz czasu. Musisz dostarczyć to do piątego zachodu słońca. Zachowaj ostrożność! - rzekła tak bym zapamiętała każde jej słowo.
Przyszykowała mi skórzaną torbę, którą mogłam regulować, ponieważ na ramieniu znajdowało się wiązanie. W środku znajdował się ten jeden napój, który miał pozbawić kobiety cierpienia. Znalazłam tam też kawałek węgla, który nijak był mi potrzebny. Przynajmniej tak wydawało mi się teraz. Standardowo włożyła mi też kawałek chleba i wodę. Podziękowałam jej za podróż wcześniejszą i wyruszyłam dalej w misję dostarczenia napoju.
-Pamiętaj, o moich słowach! Bezpiecznej podróży ! - te słowa były ostatnimi jakie od niej usłyszałam.
I wyruszyłam o świcie. Zgodnie z jej wskazówkami udałam się we wschodnie tereny. Jako że wędrówka w formie ludzkiej zajęłaby mi więcej czasu niż w naturalnej formie, stwierdziłam, że należy się poświęcić i gnać jako wilk. Jednakże uczyniłam to dopiero po połowie dnia wędrówki. Zdjęłam z ramienia torbę i wyregulowałam sobie pasek na oko, żeby pasował do mojej postury. Męczyłam się z tym dobrą chwilę ale udało się. Zadowolona pospiesznie dokonałam przemiany w wilczą formę, która z lekka jak zwykle wywoływała dziwne uczucie w brzuchu. Wzdrygnęłam się podnosząc przednią łapę lekko do góry jakby chcąc się wycofać. Chwyciłam delikatnie zębami torbę i przez kilka minut się z nią szamotałam. Kompletnie nie wiedziałam jak ją założyć żeby się nie zahaczyło i nie robić na siłę. Lekko zirytowana bo czas mi leci po prostu mocniej zacisnęłam szczęki i zerwałam się do biegu. W głowie tylko modliłam się żebym wytrzymała jak największy kawałek drogi. No i ta nieszczęsna torba z napojem. Nagle poczułam jak moja przednia łapa podatna na głupie złamania i kontuzje napotyka na swoją drogę o przeszkodę, której nie zauważyłam wcześniej. Czując, że się przewracam bo grawitacja jest silniejsza ode mnie, pospiesznie ułożyłam się w taki sposób, żeby upaść na bok nie robiąc żadnej szkody torbie, która o mały włos nie wypadła mi z pyska. Przetarzałam się po ziemi z cichym, wewnętrznym jękiem bólu. Cały bok w okolicach kręgosłupa pulsował z powodu otarcia o pewne powierzchnie. Leżałam tak przez długą chwilę, cała sztywna próbując ochłonąć. Zamknęłam na chwilę oczy uspakajając swoje serduszko, które łomotało jak szalone z przerażenia. No fakt, przecież omal przez tą niby presję czas, nie zniszczyłam drogocennego napoju, nad którym moja wcześniejsza towarzyszka się męczyła. A ja miałam to zaprzepaścić? To niedorzeczne by w taki sposób potraktować tak tą sprawę, która dla mnie jako takiego alchemika byłoby czymś haniebnym. Może i byłabym w stanie to odtworzyć, bo byłam przy tworzeniu napoju, ale halo, musiałabym się wracać po ten jeden, nie częsty kwiatek, który jest potrzebny obowiązkowo. Wtedy w ogóle bym nie zdążyła z czasem. I co ja miałabym powiedzieć doświadczonej Zielarce? Przepraszam, ale podczas drogi zniszczyłam lekarstwo i musiałam się wracać po ten kwiatek której nazwy gatunkowej nie powtórzę? Aż tak nisko nie upadłam przecież! Ale ten stres jest. Muszę się uspokoić i aż tak nie gnać na złamanie karku bo rzeczywiście coś złamię sobie po drodze. Uspokoiłam się i rozluźniłam powoli każdy mięsień po kolei zaczynając od dolnych partii ciała po pysk. Wypuściłam z zębów torbę zastanawiając się jakie to miałam szczęście. Powolutku także otworzyłam swoje oczy i pierwsze co to sprawdzanie czy wszystko jest okay. Z torbą i jego zawartością, natomiast ze mną trochę mniej. I jak zwykle co? Lekko uszkodziłam sobie przednią łapę. Gdy spróbowałam wstać poczułam jak w miejscu gdzie znajduje się nadgarstek nasila się uczucie bólu i ciągłego kłucia. Wkurzona zaistniałą sytuacją próbowałam w pewien sposób nadgarstek naprawić. Nie wiem w jaki sposób miałabym to uczynić ale porównałam oby dwa do siebie. Nie zauważyłam różnić zbytnich, musiało mi coś przeskoczyć. W pewien sposób mi ulżyło bo przecież po jakimś czasie męczenia się pewnie przejdzie. Tak więc chwyciłam znowu torbę i ruszyłam dalej ostrożniej, lekko kulejąc na jedną łapę. I tak w pewien sposób zmierzałam do swojego celu. Po dwóch dniach dotarłam do lasu, gdzie spowijała gęsta mgła. Przez cały czas zastanawiałam się po co mi węgiel. I w momencie kiedy zobaczyłam jak bardzo gęsta jest ta mgła to zrozumiałam. Choć może nie do końca? Węgiel mógł mi służyć do zaznaczenia na drzewach miejsc, gdzie już byłam. Ale dlaczego skoro miałam iść tylko na wschód? To po prostu pójście przed siebie, prawda? Jak się okazało to nie takie proste. Napotkałam na swojej ścieżce wąwóz, który nijak mogłam przejść. Przemieniłam się w ludzką postać, wyjęłam z torby węgiel i zaczęłam zaznaczać na drzewach krzyżyki po pewnym czasie doszłam do drzewa, w którym się znalazłam na początku. Jak? Jak kurde mogłam to zrobić idąc prostą drogą? Przecież to niemożliwe! Zdegustowana stałam tam ogarniając jak mam to zrobić. I tak spędziłam w tym lesie kolejne 2 dni. Poirytowana kopnęłam jakiś kamyczek w stronę wąwozu ale nie spadł, tylko się zatrzymał. To przykuło moją uwagę. Zainteresowana tym podeszłam bliżej i ostrożnie postawiłam nogę w miejscu gdzie nie powinno być podłoża. Jak..? Oświeciło mnie. Iluzja. Ktoś nałożył iluzję, żeby nikt nie zapuszczał się do tego lasu i żeby nikt nie dotarł do domu. Tylko dlaczego ja o tym nie wiedziałam? Musiała zapomnieć mi o tym powiedzieć, choć wydaje mi się to podejrzliwe. Tak więc minęłam wąwóz i dalej poszło gładko choć martwiłam się bo domku nie widziałam a piąty zachód się zbliżał. Coraz bardziej zdenerwowana chciałam wpadać w panikę ale zobaczyłam domek. A w nim zastałam schorowaną kobietę. Podałam jej napój tłumacząc kobiecie dlaczego dostarczyłam to ja a nie jej córka. Uwierzyła mi. Uff...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz