Obserwowałem zafascynowany ogniste mustangi. Były takie piękne i niebezpieczne. Płomienie z ich ciał co chwila wzbijały się w górę. Ich oczy, jednak lśniły szaleństwem. Nie zauważyłem mężczyzny, który powoli cofał się w moim kierunku. Dopiero kiedy na mnie wpadł odskoczyłem jak oparzony. Mój wzrok padł na nieznajomego, który zaskoczony mi się przyglądał. Mój wzrok przykuł jednak jeden z rumaków, który ruszył szybkim kłusem w naszym kierunku. Instynktownie wyciągnąłem sztylet. Przymierzyłem się i po ułamku sekundy już leciał na bliskie spotkanie z koniem. Wbił się centralnie w środek głowy mustanga i utchnął. Rumak wyglądał niczym jednorożec z czeluści piekieł. Płomienie na koniu lekko przygasły, aż w końcu zniknęły. Kości zaczęły się rozsypywać. Najpierw ogon, później tylne nogi, kręgosłup, aż głowa stworzenia wylądowała u mych stóp. Mężczyzna szybko zareagował i już po chwili widziałem błyszczące ostrze katany. Pozostałe mustangi ruszyły w naszym kierunku. One są potępione, niezbyt bystre... Wiedziony myślą pociagnąłem mężczyznę w kierunku najbliższego cienia. Rozpędzone konie jakby o nas zapomniały i przebiegły obok. Przyjrzałem się uważnie mężczyźnie. Jego czarne jak heban włosy niesfornie opadły na szkarłatne oczy. Blada cera odcinała się wyraźnie pośród nocy. Instynktownie sprawdziłem kieszeni. Sztylet. Mój piękny sztylecik... Podbiegłem do głowy mustanga i wyciągnąłem z niej broń. Sztylet zaskwierszał i zaczął się rozpuszczać. Wyrzuciłem go szybko w śnieg. W powietrzu nagle zapachniało siatką. Skrzywiłem się z niesmakiem i rzuciłem trochę śniegu na broń. Było mi szkoda tego pięknego sztyletu. Tyle bitew z nim przeżyłem i dzięki niemu, a teraz rozpuszczał się w śniegu. Byłem dumny z mojej szybkiej reakcji, chociaż na początku dałem się omamić pięknym wyglądem mustanga. No, ale co poradzić? Zawsze ciągnęło mnie do ognia i był on też moją mocą. Zapach siarki lekko wywietrzał i można było teraz bezpiecznie oddychać. Adrenalina przestała krążyć mi w żyłach i dopiero teraz poczułem jak bardzo jestem wykończony. Roztarłem zmęczone oczy. Oparłem się o najbliższy pień drzewa. Mężczyzna zaczął się do mnie zbliżać. Chciałem się cofnąć, ale zapomniałem o wcześniejszej czynności. Nie byłem pewny zamiarów nieznajomego. Czułem, że jest wilkołakiem, ale q tych czasach nic nie jest pewne. Kto wie, może jest szpiegiem imperium? Ale wtedy czemu uciekałby przed potępionymi? A no tak one atakują wszystkich, nawet swoich. Mój wzrok przykuła falująca na wietrze peleryna. Czarna jak smoła z krótkim rękawem, pozwalała mężczyznie skryć się w cieniu. Chyba zaczynam bredzić. I czemu myślę o jakiś wdziankach? Och Dorian, kim ty w ogóle jesteś? Dziwakiem, który rozmawia sam ze sobą. Słyszałem jak mężczyzna coś do mnie mówi, ale sunąłem plecami po pniu aż uderzyłem o ziemię. Miałem gdzieś to, że jest mróz. Po prostu strasznie mi się chciało spać. To było dziwne. Może to przez te opary ze sztyletu? Nie uzyskałem odpowiedzi na to pytanie, bo głowa opadła mi na pierś. Zasnąłem, bardzo odpowiedzialnie zasnąłem obok nieznajomego gościa.
< Mishabiru? Sorry, na początku myślałem, że mam pomysł, ale coś mi nie poszło xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz