Na dworze nadal światem władała zima, która była bardziej uciążliwa, niż niejeden stwór z Imperium. Wyrazisty chłód opatulił ich ciała, wzmożony przez zimowy monsun lgnący nad Syrenią Lagunę. Wypłowiałe ślady po ognistych rumakach nadal było widać na szlaku pomimo wolno nadchodzącego zmierzchu. Przystanął na krótką chwilę, patrząc w stronę miasta, jakby chciał się upewnić, że stworzenia nie powrócą. Bez słowa ruszył w przeciwnym kierunku, prosto do lasu, który był granicą pomiędzy dwoma wrogimi dla siebie światami. Wsunął katanę na jej miejsce tuż przy swoim boku, lecz zapobiegawczo trzymał na niej lewą dłoń. Im bliżej leśnej gęstwiny byli, tym mniej światła mogły dostrzec ich oczy. Właśnie w tej kniei biegały najsmakowitsze zwierzęta, według Alvareza oczywiście, czyli antymagiczne dziki. Myślał także o tym, jak bardzo niebezpieczne jest to miejsce, ale przecież umysłem nie uniknie wszechobecnego zła.
Mężczyzna spojrzał na Doriana, a wręcz zaczął mu się przyglądać z niemałym zaciekawieniem. Najbardziej interesującym elementem tego wilkołaka była jego torba, którą kurczowo trzymał w swoich dłoniach. Czyżby znajdowało się w niej coś nadzwyczaj cennego? Jeśli tak, to nie chciał mieć z tym nic wspólnego.
- Nie wiem, kim tak naprawdę jesteś, ale bronisz tego worka bardziej, niż własne życie. – Kiedy droga się skończyła, weszli pomiędzy drzewa. Mishabiru bez problemu odnalazł wydeptaną ścieżkę, idącą wzdłuż żerowisk poszukiwanej zwierzyny. – Nie interesuje mnie co w nim jest, ale jeśli dalej będziesz się tak zachowywał, to przetrącę ci obie ręce.
Chłopakowi dosłownie opadły ramiona. Po chwili uniósł je w geście niezadowolenia.
- Widać bardzo chcesz, abym pokazał jej zawartość. – Oburzył się i zbliżył do mężczyzny, w międzyczasie otwierając torbę. – Są w niej tylko…
Niedane mu było dokończyć zdania, gdyż dłoń wyższego zakryła jego usta, zaś palec drugiej przyłożył do ust, nakazując ciszę. Po tym wskazał na dzika, który przekopywał ziemię wśród krzaków jagodowych swym ryjem. Tak masywnego ciała nie dało się przeoczyć. Ze względu na obecność jednego osobnika oraz jego wielkości, był to odyniec, mający pojęcie o ich obecności, lecz ukazywał nadzwyczajny spokój. Dolne oraz górne, pożółkłe kły krzyżowały się ze sobą, tworząc groźny oręż. Trójkątne uszy wyłapały spokojny wydech Mishabiru, przez co zwierz obrócił się do nich przodem i bez ostrzeżenia rozpoczął szarżę. Alvarez odruchowo odtrącił Doriana i przemienił się w wilka. Machnął skrzydłami, powodując niewielką burzę piachu oraz leśnego runa, tym samym zmuszając odyńca do zatrzymania się. W chwili, gdy nawiązał kontakt wzrokowy z przekrwionymi oczami zwierza, Dorian wykorzystał ją i przeskoczył nad nimi, wgryzając się dzikowi w zad. Odyniec ruszył kłusem po polu jagód, wydając z siebie głośne kwiczenie wymieszane z opętanym warkotem, wraz z jakże pstrokatym wilkiem na grzbiecie. Samo ubarwienie wilka wprawiło Mishabiru w niemałe zdumienie, gdyż pierwszy raz spotkał się z takim zróżnicowaniem barw na wilczym ciele. W końcu się ocknął i ruszył w pogoń, gryząc przyszły posiłek po nogach, jednocześnie unikając wymierzonych ciosów szablami.
Dzik ostatecznie padł przez odniesione obrażenia, aczkolwiek dla pewności został jeszcze uduszony, aby nie dał już najmniejszej oznaki życia. Obaj mogli odetchnąć i zabrać się za posiłek. Kolejnym uciążliwym zajęciem było oskórowanie zwierzyny, by pozbyć się tego obrzydliwego, zabłoconego futra. Wtem do ich uszu dotarł niepokojący dźwięk kroków stawianych przez dość potężne zwierzęta. Alvarez nie chciał z tym czymś stanąć twarzą w twarz, więc przepchnął Doriana w pobliskie krzaki, gdzie położyli się, by być mniej widocznymi. Wstrzymali oddech, kiedy zza konarów drzew wyłoniła się para rosłych stworzeń. Ich błękitne oczy spojrzały na niedawno zabitą ofiarę, długie uszy wyłapywały najmniejszy szmer. Jeden z nich charknął donośnie i, z pomocą swoich szponów, podniósł martwe ciało dzika. Zaciągnął się jego zapachem niczym wysokiej jakości narkotykiem. Odrzucił posiłek wilków paręnaście metrów dalej.
- Wilkołaki… - Wywarczał tak niskim basem, że mógł uchodzić za trzęsienie ziemi.
W głowie Mishabiru nie było ani krzty pomysłu na wystarczająco dobrą ucieczkę. Nie mogli zawrócić do miejsca, z którego przybyli, gdyż naraziliby niewinnych na niebezpieczeństwo. Spodziewał się w tym lesie gargulców, bądź pająków, lecz nie satyrów. Zmartwiony tym spotkaniem, spojrzał na leżącego obok Doriana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz