Nieco przestraszony myślą, iż wpadł na któregoś z mustangów, obrócił się prędko, lecz przed nim stał rudowłosy mężczyzna, również zdziwiony. Zamrugał parokrotnie i pociągnął nosem, wyczuwając w nim wilkołaka. Tak bardzo jego umysł zatracił się w tym, że stał przed nim inny mężczyzna, nie zauważył zbliżającego się niebezpieczeństwa. Gdy rudzielec wyciągnął sztylet, który po sekundzie wbił się w łeb konia, obrócił się i nadstawił katanę, aby mimowolnie się obronić. Jakież było kolejne zdziwienie Alvareza w momencie wciągnięcia przez nieznajomego w cień. Stado pognało dalej, a mężczyzna rzucił się w śnieg. Nie widział dokładnie, cóż takiego wyczyniał, więc w międzyczasie schował katanę. Nagle mężczyzna bez słowa przeszedł obok niego, jakby był niewidzialny, i oparł się plecami o jedno z drzew.
- Skąd się tutaj wziąłeś? – Zapytał, będąc tego nadzwyczaj ciekawym, gdyż z miasta na górze na pewno nie pochodził.
Niczym widz patrzył, jak tamten osuwa się po pniu, aż pada na ziemię i po prostu zasypia. Zemdlał, czy naprawdę zasnął w setną część sekundy? Niepewnie kucnął przy nim i nachylił się, aby rozwiać swoje wątpliwości. Cienie pod oczami utwierdziły go w przekonaniu, że rudowłosemu wyczerpały się wszelkie zasoby energii. Mentalnie machnął nań ręką i podniósł się, zmierzając w drogę powrotną, lecz po paru krokach sumienie nakazało mu wrócić. Wpierw przystanął, uważnie patrząc śpiącego. Wahał się.
Po wzięciu go na ręce, musiał iść dłuższą ścieżką do wioski, gdyż w postaci wilka byłoby mu nieco niewygodnie. Nie wspominając o ryzyku zgubienia śpiocha, a upadek z takiej wysokości bolał, o czym sam się niedawno przekonał.
- W mieście na pewno przyjmie cię jakaś dobra dusza do ciepłego domu. Chyba nie będziesz miał mi tego za złe, hm? – Teraz mógł mu się dokładnie przyjrzeć. – Też sobie wybrałeś miejsce, aby odpłynąć…
Płomienna grzywka opadła na zamknięte oczy mężczyzny, lecz nie skryła okropnej, niegdyś pewnie bolesnej, blizny na nosie. Też, jak na wiewiórczy kolor czupryny przystało, na twarzy znajdowały się charakterystyczne piegi. Poprawił jego chude ciało na swoich ramionach, gdyż miał jeszcze spory kawałek do przejścia. Podczas wchodzenia pod górkę zirytował się i wziął go na barana, kiedy coś zabrzęczało. Puścił to mimo uszu, ponownie ruszając w drogę. Kilka metrów dalej przemienił się w basiora i szybszym krokiem, bo na czterech łapach, zmierzył wprost do miasta.
Dostawszy ostrą naganę od kowala, który wytknął mu najmniejsze opóźnienie i brak zainteresowania przypadkowymi spotkaniami, udał się do swojej sypialni na piętrze, standardowo przedrzeźniając wściekłego starca. Chociaż tym razem niczym nie rzucał.
W pokoju zasłonił okna, tworząc przyjemny półmrok w sam raz do spania. Usiadł w nogach łóżka i oparł się plecami o ścianę. Był wykończony, więc marzył teraz nawet o zwyczajnej drzemce. Nim zamknął powieki, spojrzał na śpiącego nieznajomego, którego położył we własnym łóżku. Teraz zaczęły nękać go myśli, czemu postąpił tak, a nie inaczej. Chyba miał w sobie więcej uczuć, niż mógłby się spodziewać. Kiedy mężczyzna niespokojnie zarzucił głową, Alvarez nachylił się nad nim. Czekał. A nuż zacznie gadać przez sen.
<Dobrze będzie Dorian>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz