czwartek, 30 marca 2017

Od Tantum'a C.D Natalie

Zamieszanie. Hałas, głosy, rozmowy. Śmiechy. Radość, to ponure uczucie, wywołane czyjąś stratą było właśnie w tamtych stronach nazywane radością. Ja nie byłem powodem ich szczęścia? Brakuje mi czegoś? Szkoda, myślałem, że połamane, wystające żebra, blizny ze wszystkich stron i złamane ręce były wystarczająco zadowalające. Rozejrzałem się dookoła. Któż to jest bardziej ciekawy ode mnie? Za plecami całej gromady była ukryta jakaś postać. Podparłem się na łokciach. Łapiąc szczebelków klatki wspiąłem się wyżej. Nadal przed oczami miałem tylko czerwone cielska. Wkrótce jednak ukazała się znajoma figura, ze znajomymi ubarwionymi niczym galaktyka włosami. "Wkopałaś się dziewczyno"-warknąłem ponuro. Czego tutaj szukała?! Moje spojrzenie przepełnione było gniewem. Miała się nie narażać, miała zostać w domu. Miała odpoczywać! Wyważyła drzwi? A tutaj... eh, szkoda gadać. Co najlepszego zrobiła? Musiała wyjątkowo przeskrobać, bo taka popularność nie bierze się od tak. Nagle w nosie zakręcił mi się zapach dymu. Te dwie rzeczy mi się ze sobą jakoś łączyły. Spojrzałem na dłonie kobiety. Były pokryte popiołem i poparzone. Na około mnie leżały stosy spalonej trawy pomieszanej z liśćmi. Hughol niósł ją, następnie zarzucił na swoje barki. Niczym plecak zarzucił na grzbiet. Za nim zmierzało zbiorowisko podnieconych stworzeń. Każdy kolejno dorzucał od siebie podły komentarz. Tak doszli pod moje "legowisko". Uchylili drzwi, jednym, szybkim ruchem.
-Masz koleżankę!-zawołała kreatura, zebrali się w takim tłumie, że nawet z twarzy nie wiedziałem, która to powiedziała, jednak cham, co w ten sposób postąpił z bezbronną dziewczyną, wypiął do przodu pierś jakby z dumy. No co? Przecież honor się zdobywa kiedy cała grupa jest przeciwko jednemu.
Zmierzyłem z kompletnym brakiem szacunku jego cielsko od stóp do wstrętnego łba. Zrzucił swój "bagaż" z pleców. Po prostu. Wylądowała z wysokości około dwóch metrów na ziemi. Skręciła się pod wpływem bólu i cicho pisnęła. Żelaznym buciorem wepchnął ją do ciasnej zagrody.
-No!-sprzeciwiłem się, wyciągając ręce do przodu i marszcząc brwi. Byłem gotowy przywalić mu w ten jego pastelowy ryj, z dwoma białymi kropkami. Nie zwrócili na to uwagi. Odeszli jak gdyby nigdy nic. Mięli jak widać coś do roboty, czym nie było obezwładnienie nas.
-Zadowolona?-prychnąłem w kierunku Natalie.-Co ci mówiłem?!
-Tantum, nie mogłam cię zostawić w potrzebie. Czułam, że musiałam ci pomóc.-rzekła nadzwyczaj z wrażliwością, widziałem jej wzrok. Czuła żal.
Żałośnie się jej sprzeciwiałem. Chwilę później pojąłem, iż trzeba w jakiś sposób działać.
-Dobra, galaxy...-zacząłem-tutaj trzeba zjednoczyć siły i dać z siebie nie sto, a trzysta procent. Zależy nam na każdej sekundzie. Znając tych typków nie dadzą nam dużo czasu. Może nawet planują nas dzisiaj zabić? Przynajmniej ty, ty uciekaj. Ja sobie dam radę...
W tym momencie kobieta mi przerwała.
-Nie oszukuj mnie. Popatrz tylko na swoje ciało, na rany. Tantum, musisz się skupić na sobie.
-Natalie!-krzyknąłem. Morderczą powagą wyraziłem sprzeciw. Żadne moje słowo było w tej chwili nieugięte.
-Ale posłuchaj...
-Nie.-odparłem sztywno.-Jeśli ci zależy, jakoś po drodze pomyślimy o mnie.
Kobieta zatoczyła koło oczami, jakby nie chciała jednocześnie ani się mnie słuchać ani za bardzo się narazić. Z głupim poczuciem ją szturchnąłem.
-No ej, droga panno!-zaśmiałem się cicho.
-Co proponujesz?!-spytała drętwo.
-Słucham?!-ogarnął mnie niepokój. Chyba nie wszystko na mojej głowie! Oburzyłem się wyraźnie.
-Co proponujesz?!-powtórzyła Galaxy, odzwierciedlając te same uczucia co poprzednio.
Nastała cisza. Pustka; foch z obu stron.
-Chyba tak odrobinę tracimy czas-przerwała milczenie kobieta.-Miałeś rację, że trzeba zjednoczyć siły, lecz nie waż się mówić, że tylko mnie uratujemy. Podobnie jak poprzednio możemy użyć mocy, a one zrobią za nas resztę.
-Ja raczej w to coś już się nie przemienię-zauważyłem od razu.
-Tak, ale...-powiedziała Natalie lekko przekręcając głowę i napełniając swoje spojrzenie mądrością oraz nutką pewności siebie.
Pokiwałem na znak niezgodności głową. O co jej chodziło?

<Natalie? Co to za jakieś tajne szyfry? XD>

poniedziałek, 27 marca 2017

Od Ascrasii C.D Avaresh

Zaniemówiłam, kiedy zakończył pocałunek. Ten się uśmiechał, a ja byłam w szoku, czując jak moje serce bije bardzo szybko.
- A...Avaresh... - wykrztusiłam jego imię, kładąc głowę na jego ramieniu, a ten mnie przytulił.
- Długo tutaj tak będziemy stać, czy wrócimy do domu? - delikatnie musnął moje włosy. Pomógł mi wstać i poszliśmy w stronę watahy. Nie mogłam się przestać uśmiechać. To... było zaskakujące... Ostatni raz się tak czułam... w sumie nigdy. W sumie teraz zdałam sobie sprawę, że od dawna coś do niego czułam... ochraniałam go, nawet, gdy traciłam nad sobą kontrolę...
Właśnie...
A jeśli znowu to zrobię? A jeśli tym razem się nie pohamuje i...?
- Ass? - spojrzał na mnie i dotknął mojego ramienia - jesteś zimna, wszystko gra?
- T-tak... znaczy nie... tylko... - opuściłam lekko głowę - to po prostu... zwykłe zamartwianie - uśmiechnęłam się smutno. Ten przytaknął. Doskonale wiedziałam, że mi nie wierzy, ale nie chciał mnie chyba naciskać. Dotknęłam ręką miejsca, gdzie miałam pieczęć na szyi. Kiedy to było...? Jak mi to zrobili? Czemu tego nie pamiętam?!
A jeśli mam... nie, nie, nie bądź niedorzeczna! Żeby ci zmienić wspomnienia? Hahaha! No weź...
hehe... Czemu nie wierzę we własne myśli...? Gdy zobaczyliśmy nasze tereny, odetchnęłam.
- Muszę iść - Avaresh mnie szybko pocałował w policzek i poszedł w stronę zamku. Chyba poszedł powiadomić straż... Weszłam do siebie, kładąc się na łóżku. Patrzyłam w sufit.
Kim ja jestem...? Albo lepsze pytanie, czym ja jestem?
Wstałam, by się przygotować do snu. Tyle się dzisiaj wydarzyło...

*****

Obudziłam się w ciemnym, mrocznym pokoju. Wstałam już ubrana. Wnet usłyszałam śmiech.
- Crass, Crass, Crass... - usłyszałam ten sam głos, co mnie nalegał do zabicia Avaresha - piękna taktyka... zakochać się w królu. Idealna przykrywka!
- Czego chcesz? - odwróciłam się, a za mną stałam ja... ale chłodna, czarnowłosa...
- Chce Ci pokazać, co zrobiłaś, gdy przejęłam kontrolę nad twoim ciałem, gdy spałaś... - światło się ujawniło, a prze de mną leżał martwy Avaresh. Cofnęłam się, przerażona.
- Nie... nie, nie! To nie mogłam być ja! Ja...
- TY to zrobiłaś! Zrozum, że nie uciekniesz od tego... - objęła mnie cieniem, a mój władca, ukochany wstał. Jego oczodoły były puste, a w ręce miał zakrwawiony miecz.
- Chcesz wiedzieć, co cię zabija...? - wyszeptała mi do ucha - światło...
- Avaresh! - krzyknęłam - To nie byłam ja! Ja... - ten do mnie podchodził i zamachnął się, by odciąć mi głowę.

******

Obudziłam się ze wrzaskiem. Moje łóżko było całe w lodzie. Wyskoczyłam z niego, dysząc. Kręciło mi się w głowie, byłam przerażona. Wyjrzałam przez okno. Było ciemno... Chciałam iść do Avaresha, ale nie mam pojęcia czy spał czy nie... Wzięłam głęboki wdech i się ubrałam. Wyszłam z domu, a gdy stałam przed jego drzwiami, cicho zapukałam. Cisza... Ponownie zapukałam... też cisza. Odwróciłam się, chcąc wrócić, ale wtedy usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - spytał. Zacisnęłam ręce w pięści.
- Nie ważne już - chciałam odejść, ale ten mnie zatrzymał, kładąc rękę na moim ramieniu.

<Avaresh?>

piątek, 24 marca 2017

Od Doriana C.D Mishabiru

Coś złego działo się z moim towarzyszem. Przeszywający krzyk przeszedł przez całą jaskinię. Wilkołak upadł. Jego plecy wygięły się w łuk, ciało całe drżało w potwornym cierpieniu. Krzyki przechodziły przez jaskinię. Zła moc wprost promieniowała z jego ciała i wszechobecnych kości. nagle wstał jakby nigdy nic. Wyglądał jednak dość złowrogo. Coś było mocno nie tak. Zacząłem się cofać, a on cały czas stał w miejscu. Uderzyłem plecami w chropowatą ścianę. Wapień. Mishabiru podniósł wreszcie twarz. Szkarłatne oczy zmieniły barwę na całkowicie czarną, usta przybrały groźny wyraz i pokazały białe, spiczaste zęby. W dłoni mężczyzny pojawiła się srebrzysta katana, która lśniła w blasku ognia spod sklepienia jaskini. Ciało Mischabiru zostało rzucone o ścianę. Później ciężko upadł na twardą podłogę. Zacisnął dłonie w pięści . Walczył z czymś. Tylko z czym? Co tu się właściwie dzieje? Pytania brzęczały mi w głowie. Podniósł znów na mnie ten krwiożerczy wzrok. Rzucił się w moim kierunku, ale ostatecznie zboczył z kierunku i znowu wylądował na ścianie. Podniósł się i ruszył w moim kierunku. Ogień! Momentalnie poczułem żar w dłoni. Nie celowałem w wilkołaka. Chciałem go tylko spowolnić, brzmi jak tłumaczenie psychopaty. Ogień muskał brzegi jego płaszcza.
- Stój! - krzyknąłem zrozpaczony kiedy on nie zwalniał.
Ogień coraz bardziej mnie do siebie wzywał. Żar czułem na każdym skrawku skóry, gorąco robiło się nieznośne. Tupnąłem w podłoże nogą jak zdenerwowana księżniczka. Linia płomieni rozdzieliła mnie od Mischabiru. Ogień buchał co chwila w górę. Wilkołak zaczął się cofać, czy nadal z tym walczył? Moje wszystkie wątpliwości rozwiał piorun, który uderzył tuż nad moją głową. Upadłem. Krew polała się z moich nie osłoniętych łokci. Momentalnie zacząłem grzebać w swojej torbie. Czy wszystko muszę mieć w tych nieporęcznych słoikach? Pioruny uderzały coraz bliżej mnie. Chwila... Jest! Zerwałem się i epicko przeskoczyłem przez płomienie, mimo, że po prostu mógłbym je zniknąć. Wylądowałem na mężczyźnie. Przyłożyłem mu zioła do twarzy. Oczu zaczęły mu łzawić. Próbował mnie z siebie zrzucić, ale z każdą chwilą słabł. jego klatka piersiowa unosiła się powoli. Żyje, to dobrze, że udało mi się nie przesadzić z dawką... Zasnął, a ja zeszłam z niego i położyłem się obok. Zakryłem twarz w dłoniach. Co teraz? Co się dzieje z nim?

< Mischabiru? >

Od Natalie C.D Tantum

Gdy się obudziłam czułam się koszmarnie. Rana pulsowała żywym ogniem, a w głowie wciąż mi się kręciło. Na dodatek mój wzrok był nieostry, co niezmiernie mnie irytowało. Leżałam na ziemi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że zemdlałam. Złapałam się jedną ręką nogi krzesła i spróbowałam podciągnąć. Po kilku próbach udało mi się usiąść na drewnianym meblu. Oprałam się i rozmasowałam skronie. Rana okropnie bolała, ale wolałam na nią nawet nie patrzeć. Coś czułam, że wygląda jeszcze gorzej niż w moich wyobrażeniach i że jej widok wcale nie poprawi mojego samopoczucia. Miałam wrażenie, jakby coś zeżarło mi pół mózgu. Myśli urywały się w połowie i trudno było je złożyć w sensowną całość. Na dodatek gdzieś na tyłach mojej świadomości czaiło się przeczucie, że czegoś powinnam się obawiać. Na dodatek miałam wrażenie, że wcale nie chodziło o mnie. To wszystko w ogóle było jakieś podejrzane. W dodatku niepokoił mnie fakt, że Tantum jeszcze nie wrócił. Niemożliwe mi się wydało, żeby tak długo rozmawiał z królem. Po kilku minutach usilnego przywrócenia mózgu do porządku w końcu coś mi zaświtało. Tak... Coś musiało łączyć ten dziwny niepokój i nieobecność Tantuma. I wtedy przypomniałam sobie o czających się w lesie Hugholach. A połączenie Tantuma, tych stworów i ogarniającego mnie niepokoju nie zapowiadało nic dobrego. Poczułam się zobowiązana do chronienia Tantuma. W końcu on zrobił dla mnie to samo! Nie mogłam go opuścić. Pewnym problemem jednak był mój stan. Nie byłam zdolna do ustania na własnych nogach, a co dopiero do walki z potężnymi stworami! No i byłam tu zamknięta. Wyjrzałam przez okno i... no tak! Okno! Opierając się o ściany i meble podeszłam do okna. Wzięłam kłodę ze stosu obok kominka, zrobiłam zamach i z całej siły uderzyłam w szkło. Ostre drobinki rozprysnęły się naokoło. Kilka boleśnie wbiło mi się w skórę. Skupiłam całe swoje siły i przeturlałam się po parapecie. Gdy upadłam na trawę syknęłam z bólu. Poczułam okropny ból w ranie. Po mojej twarzy potoczyły się łzy. Ale na razie nie czas na użalanie się nad sobą. Skupiłam się na tym, żeby wstać. Opierając się o drzewa zaczęłam się rozglądać za jakimś kijem którym mogłabym się podeprzeć. W końcu znalazłam to, czego szukałam. Zaczęłam kuśtykać wspierając się na poobdzieranym badylu. Nie miałam pojęcia, gdzie się udać, więc ruszyłam w pierwsze miejsce które przyszło mi na myśl - polanka, na której spędziłam niezbyt przyjemny dzień w klatce.
Po jakimś czasie dotarłam na miejsce. I mój zmysł tropicielki nie zawiódł - w znanej mi klatce siedział nie kto inny, jak Tantum. Aż mi się go żal zrobiło, gdy zobaczyłam w jak opłakanym był stanie. Bo bliższym zapoznaniu nie zobaczyłam u niego jednak głębszych ran czy jakichś gorszych uszkodzeń. Rozejrzałam się po polance. Wokół było całe mnóstwo czerwonych bestii, które czujnie rozglądały się po lesie. Zaśmiałam się cicho i przybrałam wygląd otoczenia. Ale idioci. Zakradłam się ostrożnie do ogniska. Trochę zamieszania i zdążę zabrać Tantuma... Wyciągnęłam jedną z płonących gałęzi i rzuciłam na jakieś suche zielsko. Roślina natychmiast zajęła się ogniem. Zrobiło się zamieszanie. Część z olbrzymów próbowała poskromić szybko rozprzestrzeniające się płomienie, a część stała w miejscu osłupiała. W końcu stwory zaczęły się rozglądać. W swoich rozważaniach (no dobra, nie było żadnych rozważań) pominęłam jedną rzecz - zamieszanie to zagrożenie dla obydwu stron. Gdy byłam już w połowie drogi do klatki z Tantumem, niespodziewanie wymachujący na oślep rękami olbrzym walnął mnie wielką pięścią w twarz. W ustach poczułam metaliczny smak krwi. Stałam się znów widzialna. Jeden z czerwonoskórych wydał okrzyk zwycięstwa i podniósł mnie do góry jak szmacianą lalkę. No to wpadłam.
<Tantum?>

środa, 22 marca 2017

Od Tantum'a C.D Tytani

Zanim jeszcze żelazna blacha walnęła w sam środek mojego łba próbowałem obronić się rękami-na próżno. Wyczułem jakby na tarczy była dodatkowo jakaś substancja, gdyż zasnąłem niczym niemowlak-jednak do czasu.
Wyrwałem się ze snu lub lepiej abym to nazwał "nieprzytomnością", był sam środek operacji. Mężczyzna, którego jeszcze zbytnio dobrze nie znałem majstrował coś przy moim ciele. Nie godziłem się na takie coś.
-A zabieraj te łapy!-krzyknąłem, po czym gwałtownym ruchem wyrwałem się i zeskoczyłem z łóżka.
Nie myślałem. Kierowała mną intuicja, podpowiadała taką właśnie decyzję i ja nie umiałem jej się nie skusić. Przy tym skoku z rąk jegomościa wypadły różnorodne przybory lekarskie, które zrobiły swoje; nasiąknięte krwią spadły na ziemie lub poszkodowały dłonie "lekarza", ale nie jakoś poważnie, bardziej narobiły zamieszania. Jak strzała, wybiegłem z domu. Biegnij, biegnij, biegnij-mówiły mi myśli, a ja niczym sługa się ich słuchałem. Silnym kopniakiem wyważyłem drzwi (no może jeszcze trzymały się w zamkach, nie zwróciłem zbytnio na to uwagi). Tak czy inaczej zostawiłem je rozwarte na oścież.
-Będziesz stała jak głupia!?-prychnął ten co mnie operował, kierując słowa do kobiety stojącej obok i chichrającej się pod nosem.-Leć za nim!
Kiedy przed oczami przeleciał mi obraz tej postaci po woli wszystko zaczęło mi się przypominać. Próbowałem sobie poukładać wydarzenia. Nie chciałem mylić jawy z rzeczywistością. Zaświtało mi, że ktoś mnie chyba poparzył. Odwróciłem się. Czegoś mi brakowało, ale to wcale nie była goniąca mnie wadera. Nie miałem... OGONA! Znajdowały się odpowiedzi na moje pytania. Nie było jednak czasu filozofować. W pościgu za mną ruszyła dziewczyna, ta która wyczyniła mi tą krzywdę. Dodałem gazu, nie zbaczając na to co mi tam z tyłu zwisa. Czułem jak powoli ktoś zaczyna mnie doganiać. To uczucie w dalszym ciągu wzrastało i wzrastało. Niedługo biegliśmy na tej samej linii. Co z tego jak wiedziałem, że nie ma szans mnie złapać. Ciekawy byłem co wykombinuje, bo jakieś takie dziwne było, iż ciągle się przybliżała. Wkrótce biegła zgarbiona. Teraz już wiedziałem co się święci.
-Nie próbuj na mnie wskakiwać!-warknąłem ostrzegawczo, ale to na niej nie zrobiło zupełnie wrażenia.
-Nie dajesz mi innego wyboru-powiedziała niebywale spokojnie.-Albo się zatrzymasz albo...
-Śnisz!-zaśmiałem się do siebie.
Szczupła wilczyca rzuciła się na mój grzbiet. Łapami próbowała przyciągnąć mnie do ziemi. Nie mało miałem na koncie takich ataków, więc wiedziałem jak się przed takim czymś bronić. Potrząsnąłem się z całej siły co już zrzuciło waderę, lecz dalej się jakoś trzymała. Dalej wykonałem mocne odbicie dzięki czemu wylądowała na grzbiecie, a ja ruszyłem ile sił w łapach do chałupy. Nawet nie śmiałem się odwrócić. Minąwszy część lasu byłem u progów swojego domu. Miałem zaledwie parę metrów do wejścia budynku. Akurat znalazła się okazja aby obejrzeć ranę. Zatkało mnie. Jakiś prototyp ogona, czy to może moja kość? Już nie wspomnę o cieknącej ze wszystkich stron krwi. Bandaże, igły, nici? Pojąłem, że w takim malutkim 1% ta pomocy była potrzebna. Bez wahania przybrałem postać mężczyzny. Wpadłem do środka, zamykając jak szaleniec za sobą drzwi.
Zapaliłem zapałkę, którą podpaliłem gruz. Tak powstało niewielkie ognisko. Położyłem garnuszek z wodą, aby się zaparzyła na herbatę. W oczekiwaniach, jak głupi przyglądałem się temu "nieziemsko ciekawemu" zjawisku. Kiedy pojawiły się bąbelki do glinianego kubka wsypałem ziółka, następnie zalałem je przezroczystym płynem. Picie powoli nabierało kolorów. Wziąłem kupek za "uszko" i usiadłem na krześle. POPRAWKA! Chciałem usiąść, ponieważ nie przypuszczałem, iż nie będę w stanie dokonać tak prostej czynności. Z bólu, oprócz przeraźliwego pisku, który z siebie wydałem pyszniusieńka herbata się na mnie wylała. Chciałem zmienić ubranie, kiedy jednak spojrzałem na dół miałem na sobie jedynie bokserki, czyli piżamę. Położyłem się pełen załamania na łóżku. Jak tylko przypomniałem sobie co się stało począłem walić głową o ścianę.
Uderzyłem się w policzek. Dość, to była pora żeby się ogarnąć. Założyłem na siebie normalne części garderoby. Teraz problemem był ten chole'rny ogon i zarazem ta chole'rna kość ogonowa.
W pewnym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Przez chwilę wahałem się czy otworzyć czy nie, ale w końcu jednak je uchyliłem. Do chaty weszła kobieta, ta sama co przemieniła się w waderę i za mną biegła.
-W czym mogę pomóc?-spytałem marszcząc brwi.
-Tak sobie wpadłam. Trochę się spóźniłam, bo po drodze zapolowałam na co nieco, ale chyba zbyt dużo mnie nie ominęło? Widzę się przebrałeś.
-Po co przyszłaś? Nic mi nie jest.
-Jesteś ciekawą osobą, nie jest z tobą nudno.
-Dla mnie ty jesteś zbyt interesująca i przebywanie z tobą jest aż za bardzo ryzykowne!
Kobieta zaśmiała się. Taką miłą pogawędkę przerwało wejście nowego przybysza. Był to nijaki lekarz.
-Delikatnie czy mocno?-spytał. W jego rękach błyszczała potężna tarcza, a w torbie miał przybory lekarskie.
Nie zdążyłem otworzyć ust, kiedy mężczyzna przypie'rdolił mi z całej siły. Już nawet nie wiedziałem w jaką część ciała. Niewątpliwie bolało!...

<Tytania?>

Od Megumi Do Yuno

Przemierzałam spokojnie las iglasty , którego drzewa znów z bieli przerzuciły się na głęboką zieleń . Zima się kończyła a ja nie miałam zamiaru marnować czasu , zmierzałam w stronę wsi po kolejne zlecenie i może żeby wrzucić coś na ząb. Ciągnęłam jednym palcem wodze mojego konia -Frugo a drugą ręką zrywałam małe gałązki przy okazji podśpiewując moje ulubione kołysanki z dzieciństwa. Jako że byłam już zmęczona po przejściu jakiś długich , ciągnących się niemiłosiernie i trudnych 30 kilometrów , po dłuższym rozmyślaniu wskoczyłam na konia i spokojnie przemierzałam te ostatnie kilometry oglądając świat który ożywał po surowej zimie . Las się już kończył a wioska wyłaniała się spomiędzy wyżyn , zatrzymałam natychmiast rumaka słysząc głuche uderzenia i wodę drżącą w kałuży , zsunęłam się z konia i natychmiast pochwyciłam mój niezawodny miecz , po chwili uświadomiłam sobie że mój miecz nie ma szans z tym czymś co zmierza w moją stronę , cały las zaczął drżeć , nagle rozległ się przeraźliwy ryk a wszystkie ptaki wzniosły się ku niebu i zaczęły przeraźliwie kraczeć alarmując cały las o nadchodzącym niebezpieczeństwie . Natychmiast rozpoczęłam ucieczkę , u mego boku biegł mój niezawodny towarzysz który nigdy mnie jeszcze nie zawiódł , mimo tego że jest po prostu zwierzęciem mam dziwne uczucie że on wie że wykupiłam go od rzeźnika i uratowałam mu życie , może to dlatego że ostatnie lata spędziłam tylko z tym koniem , przez samotność powoli zaczyna mi odwalać. Gdy już miałam wybić się od od ziemi i wskoczyć na galopującego konia , spomiędzy drzew wyskoczyła potężna bestia przypominająca mieszankę wszystkiego co najgorsze.
-To chyba ten Hughol przed którym ostrzegał mnie Averash .. -Pomyślałam po czym od razu zaczęłam uciekać ile sił w nogach , z całych sił uderzałam stopami o podłoże i rozpędzałam się na tyle że przeciętny człowiek mógł jedynie marzyć o rozwinięciu takiej szybkości , rozbiegłam się na tyle że mój niezawodny przyjaciel pozostał z tyłu . Potwór zbliżał się w moją stronę , nim bliżej tym ziemia coraz bardziej skakała a ja potykałam się o własne nogi , Hughol wyciągnął łapę , gdy byłam pewna że to już koniec , stwór złapał mojego ukochanego konia i bez przegryzania , pożarł mojego najlepszego przyjaciela nie przerywając pogoni za mną. Do moich oczu nagle napłynęły łzy i poczułam ostre kłucie w klatce piersiowej , cały czas czułam jakbym za raz miała paść na kolana i rozpłakać się , użalając się całemu światu nad moim losem . W tym całym popłochu zupełnie zapomniałam o moim niezawodnym pędzlu dzięki któremu tworze demony, wystarczy że pomyślę o jego wyglądzie i w powietrzu napiszę jego imię. Nie mając czasu na rozmyślenia pośpiesznie wykonałam kilka machnięć pędzlem który pozostawiał za sobą srebrną , lśniącą smugę i stworzyłam dwa chińskie smoki które z powodu braku czasu na kreatywność nazwałam ying i yang . Z napisów które świeciły tuż przed moją twarzą , wyleciały dwie ogromne bestie i natychmiast zajęły się Hugholem . Wiem , wiem że zawarcie układu z demonem którego spotkałam poza terenami przymierza , bynajmniej nie było rozsądne , jednak moc jaką oferuje ten mały pędzel jest imponująca , przez to ściga mnie chyba już pół wojska które skazało mnie za zawarcie owego paktu , nie przejmuję się tym i tak z większością stworzeń na tym świecie mam już na pieńku .Zapomniałam zupełnie o moim zleceniu , czy nawet o Frugo , teraz ważne było tylko to aby uciec z tego piekła , nie mam pojęcia skąd wzięła się ta bestia ani jaki ma cel , jednak mnie obchodzi tylko to aby zniknąć mu z oczu i nigdy go nie spotkać. Nie przerywając ucieczki podskoczyłam do góry i zmieniłam się w wilka , rozprostowałam moje skrzydła pokryte długimi , białymi piórami i natychmiast znalazłam się kilkanaście metrów nad ziemią. Przeleciałam dość długi kawałek drogi , wciąż próbując zrozumieć co się właśnie stało , zmęczona opadłam na ziemię i zmieniłam się z powrotem w człowieka i patrzyłam na trawę która łaskotała mnie w twarz i próbowałam wstać jednak moje obolałe nogi w żaden sposób mi na to nie pozwalały. Nagle poczułam silne kopnięcie w plecy , od razu postawiłam się do pionu rozglądając się nerwowo .
-Co do..-Powiedziałam zgarniając moje białe włosy z twarzy. Przede mną stała dziewczyna , nie miałam pojęcia kto to , miałam już tylko ją przeprosić i odejść jednak ona złapała mnie za rękę i spojrzała mi w oczy, nie miałam pojęcia o co jej chodzi , czułam się bynajmniej nieswojo , nie miałam pojęcia jak zareagować więc tylko stałam nieruchomo myśląc nad tym co powiedzieć.
-M-Megumi ? - Spytała dziewczyna zaciskając coraz mocnej moją dłoń.
-Skąd mnie znasz ? -Spojrzałam na nią podejrzliwie , wolną ręką sięgnęłam po pędzel i trzymałam go na wszelki wypadek w moich podrapanych dłoniach .
-Megumi!-Powtórzyła i skoczyła na mnie przytulając mnie i płacząc jakby stało się coś okropnego . Odepchałam natychmiast nieznajomą mi wariatkę i wymierzyłam w jej stronę mój pędzel.
-Kim ty do cholery jesteś ?!-Spytałam oburzona i bynajmniej oszołomiona tokiem zdarzeń.
-Yuno , siostrzyczko. -Uśmiechnęła się szeroko i otarła łzy.
-Yuno?!-Moje nogi nagle stały się strasznie ciężkie a moje serce zaczęło bić tak silnie że czułam bicia na całym ciele .
(Yuno? :> )

niedziela, 19 marca 2017

Ikony

Trochę mi to zajęło, ale już są ikony waszych postaci, mam nadzieję, że przypadną wam do gustu. 










Od Mishabiru C.D Doriana

Mech? Czy to było teraz aż tak ważne? Ważniejsze od tego, że właśnie unicestwili dwa stworzenia pochodzące z Imperium, tym sam wszczynając kolejną wojnę? Mishabiru zaklął siarczyście i podniósł się z ziemi, strzepując ze spodni tę dziwaczną roślinę. Spojrzał na Doriana z politowaniem.
- Nawet nie wiesz, co to jest, ale i tak to zabierasz. – Zerwał niewielką kępkę świecącego mchu, po czym przyłożył pod sam nos. Żadnego zapachu. – Jeśli to cholerstwo jest niebezpieczne, wyssie z nas życie, to obiecuję ci tu i teraz. Zmartwychwstanę, ożywię twoje chude cielsko, a następnie zabiję jeszcze raz.
Po wygłoszeniu tego nadzwyczaj długiego, jak na Alvareza, monologu rozejrzał się po miejscu, w którym się przypadkowo znaleźli. Na szczęście można było wyjść tą samą drogą, aczkolwiek mężczyznę zaciekawiło wąskie, ledwo widoczne przejście. Nieważne, jak bardzo wytężał wzrok, nic nie mógł ujrzeć. Skoro z kolacji nici, to nic nie stało na przeszkodzie, by zwiedzić co nieco.
- Chodź tutaj, przydasz się w końcu do czegoś – Chłopak oburzony jego wypowiedzią zrobił naburmuszoną minę, mimo to wstał i stanął tuż przed tajemniczym przejściem. – Płoń, czy coś. Nie wiem, jak to u ciebie działa.
- Na pewno bardziej efektywnie, niż twoje. – rzucił, po sekundzie dostając dłonią w tył głowy. – Za co?!
- Taki odruch. – Mishabiru wzruszył ramionami, następnie ruchem głowy pospieszył go do działania.
Dorian jeszcze przez chwilę się namyślał, lecz koniec końców pojawił się przed nimi płomień. Alvarez ruszył jako pierwszy. Tunel był cholernie wąski i niski, przez co musiał iść zgarbiony. Im głębiej byli, tym bardziej zdawało się, że albo to się nie kończy, bądź w końcu napotkają ślepy zaułek. Mężczyzna czuł już każdy kręg od tej niewygodnej pozycji, a oczy łzawiły od ciągłego patrzenia się na płomień. Nawet nie wiedzieli, czy ciągle idą prosto, czy też nieświadomie skręcili.
Nagle pod stopą zabrakło mu podłoża. Odruchowo złapał się za połać ubrania idącego za nim chłopaka. Obaj zaczęli sunąć stromym spadkiem. Mishabiru starał się w jakikolwiek sposób zahamować nogami, aczkolwiek wszystko poszło się pieprzyć, kiedy obcas buta zahaczył o jeden z większych kamieni. Po tym nastąpiła niezliczona ilość fikołków, kończące się na bolesnym upadku na nadzwyczaj płaskie podłoże. Dłuższy moment zajęło mu dojście do siebie, a nieprzenikniona ciemność okalała ich wilcze zmysły.
Wilkołak… *
- Dorian? – zapytał, zaś jego głos rozniósł się echem.
- Żyję. Jeszcze. – Niejako głos chłopaka przyniósł mu ulgę, lecz niezbyt wielką. – Co to za cholerne miejsce?
Usłyszał znajomy dźwięk płomienia. Dostrzegł, że tamten znajdował się dość daleko odeń, chociaż tak doskonale go słyszał. Niespodziewanie ognista smuga wzniosła się i powiększyła parokrotnie, zatrzymując tuż pod samym sklepieniem ogromnej jaskini. W końcu płomień nabrał intensywności, całkowicie oświetlając dziurę, w jakiej się znaleźli. Obaj podeszli do siebie, z niedowierzaniem patrząc na to, co znajdowało się przed nimi.
Z ziemi wystawały blade, ogromne kości. Mishabiru doskonale wiedział, do jakiego stworzenia należały. Wróć. Stworzeń, bo nie tylko jedno się tutaj znajdowało.
- Czy to… cmentarz? – Zapytał niepewnie Dorian, idąc powoli za wyższym, który aktualnie zmierzał do jednej z wielu czaszek, zakopanych połowicznie w ziemi.
Widać było tylko górną szczękę, ogromne nozdrza oraz oczodoły, zaś za czołem charakterystyczne narośle, imitujące rogi.
Zabójca smoka… *
Mishabiru nagle obrócił się twarzą do Doriana, strasząc go tym.
- Mówiłeś coś?
Chłopak nerwowo zaprzeczył, kręcąc parokrotnie głową.
Wypił jego krew. *
Jest jednym z nas. *
Niespodziewanie Alvarez poczuł okropny ból w potylicy, jakby został przez kogoś ogłuszony. Przeciągły pisk rozległ się w jego uszach, tym samym stracił równowagę. Na ziemi począł się wić z bólu, który powoli, acz ostro rozchodził się od kręgosłupa na resztę ciała. Ciśnienie krwi drastycznie wzrosło, żyły oraz tętnice zaczęły sprawiać wrażenie, jakoby chciały się wydostać z jego ciała.
Wilkołak ze smoczą krwią.*
Z piętnem mordercy.*
Z Przymierza. *
Będziesz jednym z nas. *
Gromkie głosy nie chciały ustać, tak samo jak nierozumiane cierpienie, które pojawiło się znikąd. Widział Doriana. Widział jego przestraszoną twarz, lecz nie mógł nic usłyszeć. Coś chciało przejąć nad nim kontrolę i za wszelką cenę musiał to powstrzymać.

Tam, gdzie widzimy gwiazdki, powinna być kursywa. .-.

sobota, 18 marca 2017

Aktywność

Przypominam o aktywności, w innym razie będą robione czystki. Chcę od każdego członka opowiadanie do końca następnego tygodnia. (26.03)

Od Doriana C.D Avaresh

Mięśnie dziewczyny powoli się napinały. Była przygotowana do ataku, ale czy to wykorzysta? Czy może ucieknie tak jak kiedyś? Dałeś się wplątać, Dorian. Dałeś się wplątać... Było od razu pójść i kupić to co potrzebujesz. Apsalar nie raczyła odpowiedzieć mojemu towarzyszowi. Przybrała groźną minę, która mocno kontrastowała z jej mizernym wzrostem.
- Nie wasza sprawa. A zwłaszcza twoja, myślałam, że umiesz dobrze wybierać strony. - warknęła w końcu, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.
Jej słowa mocno mnie wkurzyły.
- Czyżby? A ty niby kogo wybrałaś, co?! Ja przynajmniej robię coś dobrego dla tego kraju! - krzyknąłem zdenerwowany.
Kraju? To Przymierze jest krajem? Może nie zwróci na to uwagi... Serio powiedziałem coś tak głupiego. Dlaczego mam tak spokojne myśli i tak zdenerwowany głos?
- Walka dla pokoju jest jak kłamstwo dla prawdy! Nie umiesz zadbać o siebie. Nie radzisz sobie z tym kim jesteś, Dorian. Dlatego wybrałeś Przymierze, bo chciałeś, żeby ktoś się tobą zajął! - usłyszałem groźny ton dziewczyny.
Może faktycznie to kraj... Ale z niej pinda. Nadal chce mi to wypominać! Ale to ona na koniec uciekła nie ja! Bo byłem zbyt słaby, zbyt mało samodzielny... Ale to ona wkręciła mnie w ten chory świat! To ona się mną zajęła...
- Wiesz co? Wali mnie to. Ja przynajmniej nie próbuję wybuchnąć miasta! - krzyknąłem do Apsalar trochę bardziej obojętnym tonem niż wcześniej.
Ta uniosła drwiąco brwi. Spojrzałem na Arszennika. Czemu nadal go tak nazywam? Był mocno zdezorientowany, w sumie nie dziwię się. Znaleźliśmy coś co może wybuchnąć pół miasta, jeszcze na dodatek kłócę się z dziewczyną, która prawdopodobnie jest za to odpowiedzialna. Jestem geniuszem, po prostu zawsze umiem trzymać się z daleka od kłopotów. Zawsze... Mocno w to wdepłeś, Dorian. Mogłem nie wchodzić na ten głupi dach... Albo nie wchodzić do baru. Najlepiej w ogóle tu nie przyjeżdżać, ale cóż stało się. Teraz trzeba tylko jakoś wygrzebać się z tego błota.
- Znalazłeś cegiełkę? Widzisz nigdy nie przesłałeś i nie przestaniesz być tym Dorianem, którego znam. Jego też w to wciągnąłeś? Co? Widzisz jesteś słaby. Powinieneś przyjść sam i załatwić to jak za starych dobrych lat. - mówiła drwiącym głosem.
Odrzuciła do tyłu delikatnie różowe włosy, które tak nie pasowały do jej charakteru...
- Nie możesz przestać? Nie możesz wreszcie zrozumieć, że tak nie można żyć? Nie chcesz niczego osiągnąć? - zapytałem szeptem.
Może ona wreszcie przestanie robić to co robi? Może się zmieni? Nadzieja matką głupich, a ty Dorian jesteś wyjątkowo głupi.
- Ja już osiągnęłam. Jestem jednym z bardziej wpływowych przemytników w tym mieście. Ty też mógłbyś być. - rzuciła jakby od nie chcenia.
Ptzemytników? Czemu tak otwarcie się do tego przyznajesz? Moglibyśmy przecież uciec i powiedzieć o tym Królowi, czy innemu gościowi, który niby jest ważny, a nikt go nigdy nie widział.
- Nie po tym wszystkim! - wściekłość znowu do mnie wróciła.
Czy ona musi być tak denerwująca? Nie możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie? W sumie raczej wilkołaki...
- O przeszłości trzeba zapomnieć, Dorianie. - powiedziała drapieżnie.
O tak najlepsze rady Apsalar... A ty zapomniałaś o swojej przeszłości? Nie!
- Nie możesz po prostu go rzucić? Widzę napięcie w tobie, jesteś przygotowana do ataku. Rzuć tym sztyletem i ja, i ty będziemy mieli to z głowy! Wiesz, że nie zdążę się uchylić... - dodałem szeptem.
Miałem już tego beznadziejnie dosyć. Tak przynajmniej może uda się ją wkręcić w jakąś akcję. I nie będzie mówić mi o tym co było...
Co ja właściwie mówię? Dorian opanuj się. Kontrola. Nie mów co myślisz. Najlepiej w ogóle milcz. Milczenie jest złotem, a mowa srebrem. A czymże jest więc walka i wojna? Krwią? A może ludźmi, którzy biorą w niej udział i giną? Czymże jesteś droga wojenko?

< Dobra, przyznaje też nie mam za bardzo na to pomysłu. Avaresh? >

piątek, 17 marca 2017

Od Tantum'a C.D Natalie

Zostawiwszy Natalie samą wyruszyłem do króla. Kiedy kobieta spała spakowałem do plecaka zioła na wszelki wypadek i bandaże w razie gdyby tym razem strzała przebiła moje wnętrzności. Chciałem być przygotowany, liczyłem się z ryzykiem odnalezienia przez Hughol'ów. Uznałem, że i tak ranna powinna leżeć, a nie faszerować się lekami, które by cholerę dały. Jeśli chodzi o opatrunek, był schowany na górnej półce, bo przecież nie wziąłbym wszystkiego. Myślałem o niej przez część drogi. O tym co teraz mogła robić, o jej kolorowym ubarwieniu, o tym jak chciała iść... ale nie dałby rady! To było zbyt ryzykowne. Może zatrzaśnięcie drzwi na klucz było niekonieczne, lecz teraz miałem pewność, ze o ile nie poczuje sie lepiej i nie wyważy drzwi będzie bezpieczna. Kiedy przemyślałem to zdanie intuicja kazała mi zawrócić. Czułem jakby miało wydarzyć sie coś złego. Tylko co? Chyba rozwalenie drzwi nie pasowało do tak drobnej i porządnej dziewczyny. Ale kto wie? Nie, byłem za daleko żeby się cofać. Kierując się leśną drogą lub tzw. "kocimi łbami" dotarłem pod zamek przywódcy- na terenach TreantForrest. Wziąłem leciutki zamach i zapukałem do drzwi. Uchyliły sie, a w przejściu stał Avaresh. Był bardzo zdziwiony moim przybyciem.
-Co cię tu sprowadza?-spytał.
-Chodzi o Przymierze-zacząłem.
-Mów dalej.
-Dziś widziałem stado Hugholi. Złapali Natalie do klatki, chcieli ja upiec. Udało mi sie z trudem ją odbić. Sadze, ze chyba nie mamy z nimi najlepszych relacji. Trzeba temu jakoś zapobiec, nie uważasz?
-Oj, nikt nie ma z nimi dobrych relacji...-przychnął Avaresh.-Gdzie ich widziałeś?
-Jak sie zastanowię to chyba na zachód od tego miejsca. Około 10 km...Co zamierzasz zrobić?
-Dobrze wiem o ich istnieniu i także na temat, iż znajdują się na naszych terenach. Jak wiesz to oznacza wojnę. Narazie jednak muszę jeszcze wszystko obmyśleć, bo to na prawdę nie będzie łatwa bitwa.
-Aż tak źle?
-Hughole to jedne z najpotężniejszych i najniebezpieczniejszych stworów imperium. Muszę naprawdę sie nagłowić, ponieważ opcji takiej jak "klęska" nawet nie biorę pod uwagę.
-W takim razie nie będę się już dopytywał. Przyjdę jutro po południu.
-W porządku.-odparł król, a gest jego dłoni pokazywał ze zamierza zamknąć drzwi, zanim jednak zatrzasnął mi je przed nosem kultura o sobie przypomniała.-Chcesz wejść do środka?-spytał w dość nieodpowiednim momencie.
Jak to na prawdziwego honorowego człowieka wypadało by zaprosić gościa, ale już było po ptakach. Odmówiłem propozycji i wyruszyłem w drogę powrotna. Cały dystans zastanawiałem sie nad strategią Avaresha. Był przytłumiony informacją. Znaczy zdawał sobie ze wszystkiego sprawę, ale musiał mieć jeszcze sporo innych rzeczy na głowie. Sam tez zastanawiałem sie jaki moglibyśmy mieć plan, lecz tych bestii było tak dużo i były tak silne, ze wilkolaki nie dałyby im rady. Chyba, ze w grę wchodził spryt.
Nagle ni z tego, ni z owego poczułem zapach stworów. Z każdym krokiem bardziej intensywny. Chciałem sie zawrócić, ale z tamtąd tez dochodził smród. Pojdołem w końcu, ze mnie okrążyli. Szybko ich mordy zrobiły sie wyraźne, a chodzenie w moim kierunku było zapewne umyślne.
-Zastawileś braci co? Kurbarg nam o wszystkim powiedział. Myślałeś, że wyjdzie ci to wszystko na sucho?! Myliłeś sie mój drogi oj, myliłeś!-to powiedziawszy jeden z potworów z całej siły przywalił mi w twarz.
Potem drugi i trzeci i czwarty. Każdy, który podchodził wyrządzał mi jakaś krzywde. Niby mogłem sie bronić, lecz prędko dwie umięśnione kreatury złapały mnie za barki i mocno przytrzymując pozwalały innym mnie tłuc, lać, kopać, szarpać...
-Dość!-krzyknął nagle najsilniejszy z całej załogi.-Podszedł do mnie, kazał tym, którzy mnie trzymali puścić. Puścili. Upadłem na ziemie. Spodziewałem sie słowa zrozumienia, a poczwara tylko jeszcze bardziej sie nade mną znęcała. Zadawała ciosy pięściami. Łatwo jest bić słabszego, co? Z wyczerpania nie miałem jak unikać ataków. Straciłem przytomność. Otworzyłem oczy dopiero następnego dnia. Nie byłem zbytnio zdziwiony, ze leżałem w klatce. Cieszyłem sie, iż przynajmniej Natalie się nic nie stało i teraz wyleguje się w domu lub zdrowieje.

<Natalie?>

niedziela, 12 marca 2017

Od Avaresha C.D Dorian

Kiedy wyszliśmy z pomieszczenia zobaczyliśmy duży rozciągający się w obie strony korytarz. Dorian natychmiastowo ruszył w jedną ze stron, moją uwagę jednak przyciągnęły lekko uchylone drzwi na samym końcu. Zacząłem zmierzać w ich kierunku, przy tym oddzielając się od towarzysza. Moja duża masa ciała nie pozwalała na skuteczne skradanie się. Co drugi krok wywoływał okropne skrzypienie. Jednak przez wybicie okna już i tak dałem o sobie znak. Spojrzałem do pomieszczenia, lecz jedyne co mogłem zobaczyć to drewniany stolik na którym znajdował się dzban, najprawdopodobniej z jakimś trunkiem. Osoby, które przesiadywały tutaj pewnie zrobiły sobie miłą pogawędkę. Wątpiłem, by ktoś jeszcze tutaj został. Złapałem za metalową klamkę i otworzyłem z upiornym skrzypem drzwi. Nagle wszystko stanęło w miejscu jakby zalane płynnym bursztynem. Dwójka ludzi siedzących na fotelach, nawet nie drgnęła. Zobaczyłem mężczyzn ze spalonymi imbirem językami i opuchniętymi gardłami. Rozwarte oczy patrzyły ku górze, na zakurzony sufit. Wyglądali na otrutych. Zwykle tym, którzy nie chcieli otwierać ust wlewano olej do nosów, podczas gdy ktoś trzymał delikwenta do góry nogami. Najwyraźniej tutaj tej kuracji oprawca nie miał zamiaru stosować. Kubki leżały na ziemi, a ciesz spływała z ich ust po szyjach, aż do brudnych skórzanych ubrań. Zostali zmuszeni do picia. Przypatrując się drugiemu byłem zaciekawiony czemu nie ruszył z pomocą. Nie miał śladów splątania na dłoniach czy nogach. Pewnie chciał sprzedać kamienie i zatrzymać całe pieniądze dla siebie. Zabicie wspólnika było mu na rękę. Nie spodziewał się jednak, że i po niego przyszła śmierć. Nie raz spotykałem ludzi, którzy owijali trzy razy wokół szyi konopny sznur. Chropowata linka robiła wrażenie i zostawiała na gardle wiarygodne zaczerwienienie. Tak pozorowali swoją śmierć, by strażnicy miasta, których na nich nasyłam myśleli, że nie żyją. Na szczęście im się ta sztuczka nie udaje. Nauczyłem swoich ludzi by sprawdzali dokładnie ciało póki na szyi nie dostrzegą jedwabiu lub drutu. Lepiej nadają się do zmiażdżenia tchawicy i są stosowane przez zabójców. Czego dowiedziałem się od Johna, mojego szpiega. To co jednak tutaj się stało nie wygląda na udawane. Słysząc głośny łomot wyszedłem pospiesznie z pokoju. Nagle oddzielenie się od Doriana nie wydawało się tak dobrym pomysłem. Jeśli morderca nadal jest w domu, to mój towarzysz może być w tarapatach. Dostrzegając sylwetkę rudowłosego przyspieszyłem kroku. Stając zaledwie metr za nim zobaczyłem niską i niegroźnie wyglądającą dziewczynę. Nie oceniaj książki po okładce. Chociaż trudno mi było wyobrazić sobie jak zmusza tych dwóch dość mocno zbudowanych mężczyzn do picia trucizny.
- Apsalar? - Wyszeptał nagle Dorian. Znał ją. Kobieta ze zdziwienia wypuściła sztylet z dłoni. Nie wiem co łączy tę dwójkę, jednak musiałem przerwać im tę miłą chwilę.
- A więc zwą cię Apsalar? - Zapytałem, a jej twarz nagle stała się szorstka, a wzrok chłodny niczym lód.
- Tsa - Syknęła pod nosem i zerknęła w stronę sztyletu, który upuściła. Dostrzegłem jak Dorian lekko się wzdrygnął, przez co zmarszczyłem brwi i przygotowałem mięśnie na każdą sytuację.
- Czy to twoja sprawka? - Zapytałem wskazując kciukiem za siebie, na otwarte drzwi. Kobieta zastygła. Mój towarzysz spojrzał na mnie pytająco, a ja jedynie delikatnie kiwnąłem głową. Jego dłoń zacisnęła się mocniej na sztylecie. Co teraz zrobi dziewczyna?

<Dorian? Wybacz nie miałem na to jakiegoś bardziej intrygującego pomysłu>

Porządki

Hej, hej jak część z was już wie, robię porządki na blogu, by wszystko estetyczniej wyglądało. Zajmuje mi to całe dnie, dlatego jestem tak mało aktywny w opowiadaniach, za co przepraszam. No ale mam do was kolejną sprawę. ;p Chcielibyście by ikonki waszych postaci w stronach postaci czyli "wadery","basiory" itp. wyglądały właśnie tak? Dajcie informacje który przykład wam bardziej pasuje, 1 czy 2? I czy w ogóle jesteście otwarci na taką zmianę. ;p

1.



2.


czwartek, 9 marca 2017

Od Natalie C.D Tantum'a

- Też lubię patrzeć na ich cierpienie!- odezwał się potwór.
- Czyż nie jest to cudowne?- spytał Tantum-czerwony-stwór.
- Ej widzisz to ptaszysko?- krzyknął Tantum. Pomimo bólu zerknęłam w stronę w którą pokazywał. Nic tam nie było. Kiedy zobaczyłam, że sięga po łuk, zrozumiałam na czym polegał jego plan. Strzała przeszyła czerwonoskóry łeb poczwary. Wzdrygnęłam się. Może i to były wyzbyte z uczuć bestie bez sumienia, które chciały zjeść mnie na kolację, ale nigdy nikomu nie życzyłam śmierci. Zobaczyłam, że Tantum otwiera klatkę.
- Słyszysz mnie?- spytał z troską.- Już dobrze.
- Mhm...- szepnęłam niewyraźnie, po czym mój umysł pochłonęła ciemność.
Odzyskałam przytomność gdy znaleźliśmy się pod jakąś chatką. Wywnioskowałam, że mężczyzna tu mieszka.
- Tantum...- powiedziałam cicho.- Chyba narobiłam trochę kłopotów, ale nie przejmuj się mną. Twoje ubranie bardzo dobrze odgrywa rolę bandażu!
Nie chciałam być dla niego problemem. I tak już dużo dla mnie zrobił.
- Musimy sprawdzić co to były za bestie w lesie - powiedział stanowczo.
Podszedł to półki i zdjął z niej opasłe oprawione w skórę tomiszcze. Napis wytłoczony na okładce głosił: "Magiczne stworzenia i gdzie je odnaleźć". Przysunęłam się do niego. Otworzył księgę i zaczął ją kartkować. Śeldziłam wzrokiem dokładnie wszystkie strony.
-Mamy ich- oznajmiłam w końcu z zadowoleniem, wskazując na rysunek przedstawiający olbrzymie, umięśnione czerwonoskóre stworzenie.- Ich plemię to H-u-g-h-o-l...
Spojrzałam z zakłopotaniem na Tantuma. W życiu o czymś takim nie słyszałam. Chyba. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Chyba niedawno król coś o tym wspominał - powiedział z zamyśleniem. - Trzeba zgłosić ich obecność w tym lesie do niego.
- Może idźmy zaraz, nie wiadomo, co te stwory jeszcze zrobią rozwścieczone - zaproponowałam.
- O nie, ty nigdzie nie idziesz - powiedział stanowczo.
- No ale...
- Nigdzie się nie wybierasz - podniósł nieco głos.
- Ale...
- Żadnego ale! Idę sam, masz tutaj zostać. Nigdzie cię nie puszczę w takim stanie.
- W jakim niby? - zmarszczyłam nos zadziornie. Nikt mi nie będzie rozkazywał! Co prawda trudno było zlekceważyć nasilający się ból, ale to uczucie jakoś zawsze dodawało mi zawziętości i upartości.
- Kobieto, dostałaś strzałą i prawie wykrwawiłaś się na śmierć, a chore stwory chciały zrobić z ciebie pieczeń! To nic takiego? - teraz już prawie krzyczał. Może i miał trochę racji. Słysząc ton jego głosu mimowolnie się skuliłam. Nie lubiłam jak ktoś na mnie krzyczał.
- Idź się położyć - wskazał ręką łóżko.
- Ja nie... - chciałam zaprotestować, jednak urwałam, gdy zobaczyłam jego spojrzenie. Chyba naprawdę miał mnie już dość. Zaczęłam się zastanawiać, czemu tak właściwie jeszcze mnie nie wyrzucił. Odsunęłam jednak wszystkie myśli na bok i powlokłam się w stronę posłania. Ból w barku był coraz dotkliwszy, adrelina zaczęła mnie opuszczać. Prawie od razu gdy się położyłam ogarnęła mnie słodka, odprężająca ciemność.
Pierwsze co poczułam, gdy się obudziłam to tępy ból w czaszce i ostre pieczenie w ramieniu. Tantum siedział w kącie i coś pisał. Ziewnęłam przeciągle. Mężczyzna zerknął na mnie i podniósł się z miejsca. Podniósł ze stołu plecak. Wskazał na blat i mruknął:
- Zjedz coś. Niedługo wrócę - i wyszedł, po czym zamknął drzwi. No cóż, czyli tak sobie teraz nie wyjdę. Podniosłam się i zerknęłam na wciąż leżącą na stole księgę. Otwarta była na rozdziale o Hugholach. Z malowidła zerkały na mnie straszliwe ślepia potwora. Dreszcz przeszedł mi po plecach na wspomnienie okropnych stworów. Tych czerwonych bestii nie powinno tu być... Zaczęłam się zastanawiać, czy mogą zagrażać Przymierzu. Prawdopodobnie jeżeli opowiedziały się po stronie Imperium to owszem... A jak już zdążyłam zauważyć, są niebezpiecznym wrogiem i przydatnym sojusznikiem. Zadrżałam. Ile może tego być? To wszystko było okropne... Co teraz? To znaczy mi w tym momencie zaburczało w brzuchu, więc pochłonęłam kilka kromek chleba od Tantuma. Ból w barku stał się dotkliwszy. Zastanowiłam się chwilę. Mężczyzna najprawdopodobniej ma w domu jakieś zioła przeciwbólowe... Tylko czy to nie byłoby niekulturalne, tak grzebać komuś po szafkach? Chociaż... Możliwe, że nie miałby nic przeciwko. A gdyby jednak... Ból przeszkadzał w racjonalnym myśleniu.
- A niech to licho... - mruknęłam. Nie wytrzymałabym bez ziół. Wstałam z krzesła i zachwiałam się lekko. Zdecydowanie niebyło ze mną najlepiej... Podeszłam chwiejnym krokiem do szafek. Nic... Nic... Nic... W żadnej ani śladu ziół. Omiotłam wzrokiem półki. Zero. Zakręciło mi się w głowie. Zdesperowana zaczęłam wysuwać szuflady. W pierwszej nie ma, w drugiej też. Przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Zatoczyłam się idąc w stronę regałów. Nogi się pode mną ugięły. Zerknęłam na bandaż. Cały przesiąkł jakąś zieloną substancją. No tak!! Strzała! Ale ja byłam głupia... Poczułam jeszcze, że upadam na ziemię i poddałam się ciemności napierającej na moją świadomość z każdej strony.
<Tantum? Sorka że trochę krótkie i bez polotu :/ no i przykro mi, że szybciej nie odpisałam... postaram się być bardziej systematyczna>

wtorek, 7 marca 2017

Banery

Tyksu uświadomiła mi że przydałoby się parę mniejszych banerów. xD Sam bym pewnie na to nie wpadł, za co jej dziękuję. Do błyskotliwych nie należę, no ale poniżej macie nowe banery, wraz z podaną szerokością. Wszystkie są wstawione w oryginalnej wielkości. Kody HTML w zakładce Banery i Społeczeństwa.
Jak zawsze zachęcam do promowania bloga, za co są nagrody! Za zaproszenie kogoś na bloga, także są sowite wynagrodzenia. ^^

 Szerokość: 420

  Szerokość: 350

  Szerokość: 500

  Szerokość: 300

 Szerokość: 490

  Szerokość: 450

 Szerokość: 355

  Szerokość: 540

 Szerokość: 360

Szerokość: 625

 Szerokość: 250


Od Yuno C.D Viper

Otworzyłam oczy ,leżąc na mięciutkim łóżku przepełnionym poduszkami . Uświadomiłam sobie że dalej jestem z obcym , a przynajmniej słabo znanym gościem w jakiejś chatce z dala od mojego domu. Chłopak przypalił mięso które miało dla mnie ostatnią kolacją u niego, postanowiłam kupić mu porządny kawał mięsa w u pobliskiego rzeźnika ,gdyż jeszcze byłam za słaba bo upadku z dużej wysokości , złamałam żebra co przez dłuższy czas próbowałam ukryć jednak zaczęły dać o sobie znać w postaci wielkiego , fioletowego sińca na całej klatce piersiowej i oczywiście w okolicach żeber. Postanowiłam przy okazji zahaczyć o pobliski las aby zebrać lecznicze rośliny. Otworzyłam szafę nieznanej mi siostry basiora i wyciągnęłam moje ubranie które tam ukryłam ,po czym przebrałam się pośpiesznie starając się nie obudzić Vipera i od razu ruszyłam w stronę pobliskiej wioski . Trzymałam w dłoniach monety i szeleszcząc nimi co chwilę ,oglądałam ptaki przemierzające błękitne niebo.Jak na zimę, pogoda wyjątkowo mi sprzyjała , może nie było tak ciepło abym rozstała się z moim ciepłym, niezawodnym płaszczem jednak zdecydowanie temperatura nie była niższa niż 0°C co mi jak najbardziej odpowiadało . Patrzyłam obojętnym wzrokiem na pobliskie chatki , schodząc pośpiesznym krokiem w stronę targów do których zbliżałam się z każdą sekundą,przy okazji wciąż zastanawiając się jakie mięso basior lubi.Stanęłam pewnie moimi wielkimi buciorami na kamiennej uliczce i wzięłam głęboki oddech, gdy miałam już wybrać wielki,dyndający mi przed twarzą kawał mięsa wiszący na haku , dwóch wielkich mężczyzn stanęło tuż przy mnie i ciężko oddychało groźnie mierząc mnie wzrokiem. Odsunęłam się myśląc że panowie się śpieszą i koniecznie muszą być przede mną , w końcu bez sensu wszczynać awantury z samego rana.
-Pani Yuno?-Spytał jeden z nich zaciskając w dłoni wielki , bogato zdobiony topór i plunął na ziemię po czym powrócił do kamiennej pozy nie spuszczając ze mnie wzroku .Zastanowiłam się chwilę , nie miałam pojęcia o co mogłoby chodzić temu gościowi,choć prawdopodobnie znowu ktoś złożył fałszywe oskarżenia o tym że kogoś zamordowałam albo okradłam , wielu tubylców mści się na mnie za zrobienie rozróby podczas walki z harpią która z niewiadomych zaatakowała tą wioskę , przyznaję że podczas walki ucierpiało kilka domów,ale te bestie pozwalają sobie na coraz więcej i coraz chętniej wędrują po całej powierzchni imperium siejąc zamęt a ja po prostu chciałam dać im nauczkę, powinni mi dziękować zamiast wciąż narzekać że jestem szalona i powinnam pójść na ścięcie.Po dłuższych zastanowieniach i widocznym zniecierpliwieniu żandarmerii odpowiedziałam niepewnie.
-Tak, to ja Yuno Masade. - stwierdziłam niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.
-Niniejszym została pani skazana na karę śmierci za rzekomą pomoc w ucieczce zbiegowi oraz zawarcie paktu z imperium . - oznajmił , tym razem drugi żołnierz na cały głos aby wszyscy mogli go dobrze usłyszeć. Jego głos nie wyrażał żadnych emocji,najwyraźniej skazywanie na śmierć jest dla niego normą.
-Że co proszę?!-Zamiast pytania z emocji wysze-Nidł piskliwy krzyk który wydobył się z mojego gardła. Na pewno nie poprawiłam swojej sytuacji.
-Proszę z nami..-westchnął poirytowany mężczyzna.Przez moją głowę przelatywały dziesiątki myśli , po kilku sekundach jak najprędzej rozpoczęłam ucieczkę , niemal potykając się o własne nogi. Jedyne najbliższe miejsce w którym mogłam liczyć na pomoc to była chatka w której basior się mną zajął .Gwałtownie zboczyłam z trasy aby ominąć mężczyzn jednak oni wciąż siedzieli mi na ogonie, pomimo tego że byli wyposażeni w ciężkie zbroje i broń , kondycji im nie brakowało, może bym była pełna podziwu gdyby nie to że próbowali mnie za wszelką cenę dopaść. Resztkami sił , zapukałam do drzwi chatki , gdy sama już miałam ją otworzyć, przed moją twarzą pojawił się zdziwiony basior.
-N-nie miałam do kogo przyjść , mieszkałeś najbliżej .-wytłumaczyłam się aby broń Boże basior pomyślał że mi zależy. Natychmiast zamknęłam drewniane drzwi i zaczęłam rozmyślać nad tym co teraz.
-Szlag by to wszystko..czy może chodzić o Megumi?..nie ona przecież nie żyje,chyba.-Powiedziałam do siebie półgłosem .Nagle usłyszałam agresywne walenie w drzwi , Dixon już miał zamiar otworzyć przybyszom , jednak byłam pewna że to owi żołnierze, pośpiesznie skoczyłam na chłopaka nie wiedząc jak zareagować i próbując jakkolwiek wytłumaczyć mu sytuację przyłożyłam pośpiesznie dłoń do ust i pokiwałam na boki głową . Poczułam chłodny wiatr więc pośpiesznie odwróciłam się szukając jakiejkolwiek broni w kieszeni mojego płaszcza, na moje nieszczęście broń zostawiłam na łóżku. Przed nami stanęli mężczyźni i patrząc na mnie zastanawiali się jak zareagować. Gdy zrozumiałam jak to wygląda , powoli postawiłam się do pionu aby nie pozorować żadnych niepożądanych bojowych zachowań. Viper próbował wytłumaczyć się z niezręcznej sytuacji , przynajmniej tak to wyglądało, ja w pełnym skupieniu obserwowałam szparę pomiędzy gościami w metalowej zbroi . Znalazłam mały nóż przywiązany z tyłu do paska od mojej spódnicy i wbiłam go pośpiesznie w udo jednego z mężczyzn i w pełnym skupieniu przeskoczyłam nad rannym . Obejrzałam się za siebie i ujrzałam czarno-białego basiora biegnącego za mną więc uczyniłam to samo i także zmieniłam się w wilka.Wcisnęłam się pomiędzy dwa grube pnie i zniknęłam w gęstwinie drzew.Po kilkunastu sekundach oddaliłam się wystarczająco od wioski i zatrzymałam się naglę zmieniając się w człowieka, basior biegnący za mną nie zdążył zahamować i z dużą siłą popchał mnie do przodu a ja ''pojechałam'' pół metra do przodu po mokrej trawie mokrej od resztek śniegu.
-Ał..-zaśmiałam się mimowolnie pod nosem ,przyglądając się lasu i wypatrując goniących nasz żołnierzy.-Chyba odpuścili ..-stwierdziłam niepewnie .
-Nie sądzę , raczej nas po prostu zgubili..-Basior zmienił się z powrotem w człowieka i otrzepał się ze śniegu.
-Racja..o właśnie, nie mam pojęcia o co tu chodzi ale sorry że cie w to wplątałam .-Powiedziałam zgarniając włosy z twarzy.Czułam się winna, uciekając usłyszałam jak jeden z oskarżycieli wplątał w to także Vipera twierdząc że ze mną współpracuje.
-Co tu się tak właściwie stało? -Spytał po chwili ciszy.
-Myślę że może chodzić o moją siostrę..-Rozmyśliłam się patrząc na niebo.
-Siostrę?-Spytał uśmiechając się delikatnie.
-Tak ma długie nogi i duże cycki..-Stwierdziłam śmiejąc się z lekką kpiną w głosie.
-Przecież nie o tym mówię.-Wytłumaczył się pośpiesznie.Ja jedynie odpowiedziałam mu krótkim uśmiechem.
-Teraz jestem ci winna, w końcu tyle już dla mnie zrobiłeś , u kolejnego mam dług, znowu z mojej winy. -Patrzyłam na chłopaka czekając na jakąkolwiek odpowiedź?
(Viper? spoko , moje było gorsze xd)

poniedziałek, 6 marca 2017

Od Tytanii C.D Tantum

- Może chcesz małą dawkę znieczulenia? - zapytała Tytania ze złośliwym błyskiem w oku, wyciągając ogromną, żelazną tarczę. Wycelowała prosto w czubek głowy białowłosego wilkołaka, aby wziąć zamach i z precyzją uderzyć w sam czubek łba.
- M-może podziękuję. - wyjąkał chłopak, odsuwając się od dziewczyny.
Można powiedzieć, że nasza wadera jeszcze nigdy w życiu się tak nie uśmiała, jak tego dnia. Nieznajomy wydawał się całkiem ciekawym obiektem, a jego reakcja, kiedy Tytania podpaliła mu ogon była po prostu bezcenna.
Vipera nie było obecnie w jej domu, dzięki czemu mogli zyskać dla siebie trochę czasu. Owszem, to dziewczyna miała zająć się swoim rannym przybyszem, jednak bez pomocy swojego brata po prostu nawet nie da rady rozciąć mu tego ogona. Kobieta wstała z łóżka chłopaka, aby przynieść mu coś do picia. Nie pytała nawet, czy jest spragniony, czy nie. Po prostu musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie, ponieważ nie miała ochoty długo rozmawiać z nowo przybyłym gościem. Czysta woda skończyła się, więc Lalkarka zmuszona była wyjść na dwór i skierować się do pobliskiego strumyczka, aby napoić przybysza.
- Nigdzie sie nie ruszaj. Jeżeli to zrobisz, oberwiesz tą tarczą od mojego brata, bo ten nie lubi, kiedy mu pacjenci uciekają z domu. A uwierz mi, jest on silny i szybki, dzięki czemu łatwo cię dogoni i łatwo ci przywali.
- Rozważę to. - mruknął ponuro białowłosy.
Kiedy Tytania zaczęła swoją wypowiedź, chłopak zastanawiał się nad planem ucieczki, lub wrzuceniem brązowowłosej do pobliskiej szafy, zatrzaśnięciu drzwiczek i dopiero potem o ucieczce. Kiedy jednak usłyszał groźby po adresem Tytani, lekko się zniesmaczył. Na pewno wrzucenie jej do szafy już nie wchodziło w grę..
Kobieta wyszła z domu, a aby zabezpieczyć swojego "podopiecznego" zamknęła drzwi na klucz, który wrzuciła sobie do jednej z sakiewek. W jednym przypominała swojego brata. Zmieniła się w wilka i wzięła do pyszczka wiadro, po czym szybkim truchtem skierowała się w stronę jeziora.
Nie było ono daleko, więc Tytania szybko uporała się z zadaniem przyniesienia do chaty wiadra pełnego przeźroczystej cieczy. Kiedy jednak była przy drzwiach, usłyszała z wnętrza domu niepokojące dla niej dźwięki. Oznaczało to tylko jedno - Viper przyszedł i najwidoczniej nie był zadowolony z faktu, że ktoś kręci się po jego domu w piżamie.
Wadera wypuściła wiadro z pyska, cofnęła się kilka kroków i skoczyła na drzwi, które w wielkim hukiem upadły na ziemię. Taki był jej epicki wstęp.
- VIPER! TO NIE BYŁO TO, NA CO WYGLĄDAŁO! NIC MIĘDZY NAMI NIE DOSZŁO A JA TEMU PICUSIOWI ROZWALIŁAM OGON, WIĘC MASZ MU ZSZYĆ TO I OWO! - zadarła się na cały głos wadera, widząc biało-czarnego wilka niebezpiecznie blisko jej pacjenta, w dodatku gotowego do skoku.
Nieznajomy skrzywił się. Kolejna dawka upokorzenia. Czy ten wilk, który omal go nie zaatakował, myślał, że ze sobą sypiali? Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. Czy wszyscy dookoła musieli być przeciwko niemu? Ile jeszcze upokorzeń będzie zmuszony nieść, aby wrócić cały w jednym kawałku do swojej przytulnej chaty?
- T-to wasze sprawy rodzinne. - jęknął, okrywając się pościelą. - Dajcie mi wyjść, poszukam medyka, który mi mój ogon naprawi. Naprawdę, lepiej będzie, jeżeli zostaniecie sami i..zrobicie to, co chcecie.
Tytania prychnęła i skoczyła w wilczej formie łóżko białowłosego. Położyła swoją łapę na brzuchu swojego pacjenta, jakby kazała mu w ten sposób zostać.
- Wyluzuj. - prychnęła. - Viper to genialny medyk. Da radę, a jeżeli będziesz współpracował, nie urwie ci jąder.
Tytania nie uspokoiła swoją wypowiedzią nieznajomego. Wręcz przeciwnie. On wyglądał na jeszcze bardziej zniesmaczonego.
- A teraz, bądź grzeczny, zmień się w wilka. - powiedziała uspokajająco.
Białowłosy jednak pokręcił przecząco głową. Nie chciał, żeby wadera była przy całym zabiegu, w dodatku nie był pewny umiejętności jej brata. Właściwie to sam nie wiedział, czy może ufać tej zwariowanej rodzince. Już wystarczy, że siostra omal nie urwała mu ogona. Brat mógłby go dobić i urwałby mu jądra.
Tytania zeszła z łóżka. Wiedziała, że to i tak bez sensu, więc, jeżeli chłopak ma się zamienić w wilka musiała skorzystać z magii brata. Zmieniła się w kobietę i podeszła do swojego brata, który stał, opierając sie o ścianę, już w ludzkiej formie.
- Nie zamierzam mu pomagać. - prychnął i zmierzył kobietę ostrym wzrokiem. - Po jakie g*ówno go tutaj przyprowadziłaś?
Kobieta nie wytrzymała i wycelowała w policzek swojego brata. Kiedy jednak się zamachnęła, aby go uderzyć z całej siły, chłopak zablokował jej rękę. Uśmiechnął się szarmancko w stronę swojej siostry, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Wyciągnął z sakiewki kartę "Walet" z której niedawno nauczył się korzystać i podszedł do nieznajomego, siadając przy jego łóżku. Tytania wiedziała, co zaraz się stanie i obserwując z zaciekawieniem swojego brata usiadła na stołku.
Białowłosy wsłuchiwał się w słowa Vipera, a jego oczy powoli zachodziły mgłą. Żądanie zadziałało. Zmienił się w wilka, a kiedy brązowowłosy schował swoją kartę i nieznajomy zdał sobie sprawę z tego, co się przed chwilą stało, Tytania złapała żelazną tarczę, zaszła go od tyłu i z całej siły uderzyła białego wilka w tył głowy. Nieznajomy stracił przytomność, a Tytania nie mogła przestać się uśmiechać.
<Tantum? Nic nie szkodzi, że krótkie, wyszło zajebiste i jestem z ciebie dumna XD>

Od Vipera C.D Yuno

Chłopak rozpalił ogień w kominku, aby nowo poznana osóbka mogła się ogrzać. Jego siostra już od kilku dni nie pokazywała się w domu. Wysłała mu list, że jest na jakiejś ważnej misji, więc Viper był spokojny. Przynajmniej nie będzie zawracała mu dupy, że przyciąga do domu kolejne kobiety.
- Może jesteś głodna? - zapytał, widząc kątem oka, jak Yuno przechadza się po jego domu i ogląda z zaciekawieniem jego wystrój.
- Możesz mi coś zrobić, jeżeli nie będzie to dla ciebie problemem. - mruknęła jakby od niechcenia i wzięła do ręki jeden z leżących na oknie wisiorków siostry chłopaka.
Viper wziął do ręki soczysty, wzięty z piwnicy, kawałek mięska i położył go na stole, po czym zaczął go kroić w paski.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakować. - mruknął pod nosem. - I mam nadzieję, że lubisz mięso.
Dziewczyna nie uważała na słowa chłopaka. Wpatrywała się na czarny medalion siostry, podobny do tego, który zawsze nosiła na szyi. W głębi duszy miał nadzieję, że zamieć jak najszybciej ustanie, gdyż po prostu nie miał co zrobić ze swoją "zdobyczą". Niezręcznie czuł się w jej towarzystwie, co raczej nie było dla niego typowe.
Nabił pokrojone kawałki mięsa na pojedyncze patyki. Zrobił to samo z pokrojonymi wcześniej warzywami. Często z Tytanią, kiedy nie mieli nic lepszego do jedzenia, robili sobie tego typu przekąski. Położył je nad ogniskiem, żeby mięso się upiekło i podszedł do Yuno.
Brązowowłosy nie mógł się po prostu powstrzymać. Zaszedł ją od tyłu i objął niespodziewanie jej talię. Kobieta odwróciła się zdezorientowana i spojrzała prosto w oczy chłopaka. Na jego twarzy pojawił się szarmancki uśmiech. Z kolei Yuno delikatnie odsunęła jego dłonie od swojej tali. Wyglądała na przerażona i mocno zaskoczona gestem chłopaka.
- Nie rób tak więcej..proszę. - szepnęła cicho, a Viper tylko westchnął głośno.
Widocznie Yuno była bardzo nieśmiałą i nieufną osobą. Pragnęła pewnie też wyjść na dwór, jednak zamieć jej to uniemożliwiała. Viper dobrze o tym wiedział. Postanowił już więcej nie prowokować dziewczyny i zająć się swoimi sprawami. Wyjął z biblioteczki pierwszą lepszą książkę, otworzył ją, i zaczął czytać.
Yuno również poszła jego śladami. Wyciągnęła książkę i nie zwracając uwagi na chłopaka zaczęła czytać. Po kilkunastu minutach chłopak poczuł nagle swąd..spalenizny. Wstał i podszedł do ognia. Cała ich kolacja była teraz zwęglona. Dziewczyna wydawała się być rozbawiona zachowaniem Vipera, który próbował jakoś opanować sytuację, jednak w końcu zrezygnował i wrzucił jedzenie do ognia. (...)
Rano wilkołak ledwo zdołał podnieść się z łóżka. Yuno po dłuższych jego namowach postanowiła przenocować u chłopaka, jednak kiedy ten się obudził, kobiety nie było już w jego mieszkaniu. Nie podziękowała mu nawet za nocleg. Viper jakoś szczególnie nie przejął się jej decyzją. Zaczynał kolejny, nudny dzień.
Kiedy przebywał w swojej sypialni, usłyszał odgłos pukania do drzwi. Wstał i otworzył. Stała w nich Yuno, mocno czymś podenerwowana.
- Ni- nie miałam do kogo przyjść, mieszkałeś najbliżej.
Chłopak nawet nie zdążył się zapytać, o co mogło chodzić dziewczynie. Ta po prostu weszła do jego domu, jakby od zawsze mieszkali razem i rozglądając się nerwowo na boki szepnęła coś cicho. Dixon nie zrozumiał nic z jej wypowiedzi, więc postanowił to zignorować. Po chwili usłyszał kolejne pukanie do drzwi.
Yuno odwróciła się w jego stronę i kiedy chłopak już miał otwierać przybyszowi, ta rzuciła się na niego, po czym oboje wylądowali na podłodze. Dziewczyna zasłaniała chłopakowi usta i przecząco kiwała głową, jakby chciała, żeby Dixon nie otwierał tych drzwi.
Do środka ktoś wszedł. Dwoje uzbrojonych mężczyzn. Spojrzeli na leżącą parę. Yuno tylko lekko się zarumieniła i zeszła z chłopaka, wycofując się powoli.
- Yuno Masade? Jest pani oskarżona o współpracę z Imperium i zdradę Przymierza. Pójdzie pani z nami.
Viper zdziwiony również wstał z podłogi.
- Tego..ja tylko ją noco.. - chłopak nie zdążył dokończyć.
Uzbrojeni żołnierze weszli do środka domu Vipera i skierowali się w stronę Yuno. Ta nagle wycofała się, chwyciła nóż i wybiegła na pole. Zdezorientowany chłopak wpatrywał się w żołnierzy. Jeden z nich wycelował palcem w jego stronę i warknął:
- Za współpracę z tą panią również pójdziesz z nami.
Chłopak jednak nie zamierzał się dać tak szybko złapać. Zmienił się w basiora i również wybiegł ze swojej chaty. Szybko zdołał dogonić kobietę, która na jego widok również zmieniła się w wilka. Basior nie wytrzymał i rzucił się na Yuno.
<Yuno? Wybacz a) długość b) beznadziejność c) czas oczekiwania ;_;>

niedziela, 5 marca 2017

Od Avaresha C.D Ascrasii

Poczułem przy szyi zimno lodowego ostrza. Zmarszczyłem brwi widząc ciemne jak heban włosy kobiety. Nic nie mówiła, miała zaciśnięte zęby i spięte mięśnie. Walczyła sama ze sobą. Nie odzywałem się, moje słowa mogłyby tylko pogorszyć sytuację i zaburzyć jej koncentrację. Zacząłem żałować, że wziąłem ją tutaj razem ze mną. Byłem samolubny. Czując, że coś się dzieje w mojej głowie, powinienem zrozumieć, że z nią nie jest lepiej. Dodatkowo cały czas otrzymywałem jakieś sygnały. Była momentami nieobecna, a koniuszki jej palców były pokryte lodem. Tłumaczyłem to sobie, że to przez używanie jej mocy lodu, lub rany po spotkaniu z pułapką na niedźwiedzie, jednak jak się okazało to nie było to. Nagle ucisk ostrza zelżał, włosy zaczęły powoli przybierać naturalny kolor. Wygrywała to starcie. Wiedziałem, że jest silna, ale też muszę ją stąd jak najszybciej zabrać.
-Ktoś tu jest! - Usłyszeliśmy głosy za sobą. Spojrzałem na kobietę zastanawiając się co teraz zrobi. Zaatakuje mnie, czy jednak... Cały ciężar Ascrasii wylądował na moim ciele, a ja przewróciłem się na twarde podłoże. Wokół nas powstała ciemna otoczka. Popatrzyłem zaskoczony na jej twarz. Mimo takiego stanu nadal mnie broniła. Jak zauważyłem, każde użycie przez nią mocy doprowadzało do większego pokrycia lodem jej rąk. Słyszałem głośne kroki, po chwili były obok nas, już mieli nas minąć kiedy...
-N.. - Mruknęła cicho kobieta. Przyłożyłem delikatnie palec do jej ust, co miało oznaczać by próbowała zachować ciszę. I tak dużo od niej wymagam jak na stan w jakim się znajduje. Poczułem jak zaciska dłoń na mojej koszuli. Brak uzbrojenia był w tej chwili karcący. Nie posiadałem przy sobie nawet mojej dwuręcznej broni. Przez co moja moc światła była niemożliwa do użycia. A więc został tylko ogień. Moje fioletowe oko zaczęło delikatnie świecić.
-Wracać! Zaraz wszystko się zawali! - Usłyszałem donośny głos, który zmusił przeciwników do odwrotu. Zawali się? A więc Ci co nas gonią, to Ci, którzy odpowiadali za podtrzymywanie ścian. Musimy dać się gonić! Powłoka cienia Ascrasii zniknęła a ona, dysząc powoli podniosła się z mojego ciała. Wstałem i spojrzałem jak daleko są przeciwnicy. Kobieta była wyczerpana.. przepraszam, ale muszę cię zmusić do jeszcze chwili wysiłku. Moje oko zaczęło emitować czerwienią. Niedaleko nas pojawiła się ognista kula, która wskazywała nasze położenie.
-Tutaj są! - Usłyszałem głos i kilka uderzeń butów o skały. Ruszyli za nami. Uśmiechnąłem się, jednak nagle przed moją twarzą pojawiła się czarna jak smoła ściana. Emitowane przez nią zimno wskazywało, że to moc Ascrasii. Miała na to jeszcze siłę? Zdziwiłem się i dostrzegłem jak przemienia się w wilka. Uczyniłem to samo. Mogłem teraz zniszczyć lód za pomocą żywiołu wody. Uniosłem lekko ogon, jednak prędko zaprzestałem moje poczynania, kiedy wadera stanęła w miejscu i zaczęła się szarpać. Jej futro w kilka chwil stało się czarne jak u kruka. Krzyczała... ale nie do siebie, widziała kogoś, kogo moje oczy nie były wstanie dostrzec. Kiedy jej sierść nie posiadała na sobie już królewskiej bieli zwróciła się ku mnie i pokazała rząd ostrych zębów. Nie daj się pokonać Ascrasio...
-Lightwood - Zrobiłem krok do tyłu - otrząśnij się! - Krzyknąłem widząc kątem oka jak lodowy mur zaczyna drżeć. Nie mieliśmy dużo czasu, zanim przeciwnicy się przebiją. Dodatkowo groziło nam przysypanie przez głazy, gdy jaskinia się zawali. Usłyszałem głośne warczenie wadery i jej sylwetka skoczyła w moim kierunku z zamiarem ataku. Unik. Moja widoczność była ograniczona, dodatkowo ledwo mogłem dostrzec Ascrasię, przez jej ciemny kolor sierści.
-Ascrasio to tylko iluzja! - Wykrzyczałem - Otrząśnij się! - Nie chciałem myśleć co się stanie, jeśli jednak to nie nastąpi. Nie potrafiłbym jej zabić.
-Ona nie jest taka głupia! - Usłyszałem donośny głos, zszokowany czyjąś obecnością unikałem natarczywe ataki wilczycy. Wadera co jakiś czas spoglądała za siebie, jakby widziała tam...
-Otrząśnij się! - Warknąłem - To on jest twoim wrogiem, nie ja! - Wskazałem łapą za Ascrasie - Pomyśl chwilę. Czy ja bym ci kazał kogokolwiek zabić od tak? - Kiedy dostrzegłem białe zaniki na jej sierści odetchnąłem z ulgą. Następnie byłem świadkiem, jak rozszarpuje czyjeś cielsko, które dostrzegłem dopiero wtedy gdy flaki leżały na ziemi. Kiedy się wydostaliśmy wciągnąłem zimne powietrze do płuc i powoli je wypuściłem. Co prawda jaskinia się nie zawaliła, ale wiemy jak się przygotować do walki.
-Musimy ostrzec wszystkich - Poinformowałem i ruszyłem biegiem przed siebie, lecz wadera stała w miejscu. Przystanąłem i spojrzałem na nią. Rozumiałem, że było jej trudno i była zmęczona, jednak teraz ważą się losy Przymierza. - Ascrasio musimy iść - Powiedziałem poważnym głosem.
- Jestem stworzona, by cię zabić! - Wykrzyknęła robiąc krok do tyłu.
- Ascrasio! - Chciałem by mój głos przemówił jej do rozumu.
- Nie zbliżaj się do mnie! - Jej sylwetka stała się cieniem i zniknęła za drzewami.
- Ascrasio.. - Wyszeptałem zmartwiony. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę obozu, jednak robiąc zaledwie kilka kroków stanąłem w miejscu. Cholera... pobiegłem w las, gdzie zniknęła wadera. Biegłem najszybciej jak potrafiłem, przy tym rozglądając się na wszystkie strony. Gdzie mogła się schować? Mój oddech był głęboki i ciężki. Łapy uderzały z impetem o ziemię, przy okazji wczepiając się w nią pazurami. Każdy upadek mógłby mnie spowolnić, na co nie mogłem pozwolić. W pewnym momencie coś dostrzegłem. Zatrzymałem się dysząc ciężko. Kształt, który zobaczyłem nie pasował do tego co znajdowało się w około. Młoda wilczyca siedziała w śniegu oparta bokiem o drzewo. Zmieniłem się w człowieka i ruszyłem w jej kierunku. Mój oddech był na tyle głośny, że dał wilczycy znać, gdzie się znajduję zanim w ogóle bylem wystarczająca blisko by dostrzec jej wyraz twarzy. Spojrzała na mnie z zaszokowaniem.
- Ruszyłeś za mną? - Wyszeptała drżącym głosem.
- Głupia - Wysyczałem upadając na kolana przed nią i owinąłem ręce wokół jej sylwetki. - Jak mogę powadzić miliony? jak nie potrafię uratować jednej osoby - Wyszeptałem próbując uspokoić oddech.
- Ale, powinieneś wszystkich poinformować... - Odparła próbując się wyślizgnąć z mojego uścisku, jednak jej to uniemożliwiłem.
- Wysłałem wiadomość Sowiemu Gniazdu... nie było to zbyt mądre, gdyż jest ryzyko, że wróg przejmie informacje.. - Zaprzestałem wypowiedzi - Dziękuję.. - Dodałem po chwili ciszy
- Za co? - Zdziwiła się - Przecież, jedyne co robiłam to chciałam cię zabić - Jej głos znowu drżał, a ja odsunąłem się od niej na tyle by spojrzeć waderze w oczy.
- Przecież wiesz, że to nie byłaś ty - Uśmiechnąłem się - W dodatku, wygrałaś.. pokonałaś tą mroczną stronę, jeśli uda ci się ją w pełni kontrolować będziesz jeszcze silniejsza - Nie próbowałem jej dodać otuchy, zwyczajnie mówiłem prawdę.
- Ale.. ja nie wiem czy dam radę.. wtedy udało mi się bo otworzyłeś mi oczy - Zmartwiła się
- W takim razie, zostanę z tobą - Powiedziałem z czułym uśmiechem, a z oczu wadery zaczęły płynąć łzy. Zdezorientowany się lekko wystraszyłem, bo nie wiedziałem jak zareagować. Nie spodziewałem się po niej łez. - Czemu płaczesz? - Zapytałem, a ona zamieniła się w drobną białowłosą kobietę.
- Jak zacznę płakać, to już nie potrafię przestać - Wysyczała - To twoja wina - Zaczęła łkać, a ja lekko się zaśmiałem, na co ona zareagowała delikatnym uderzeniem w moją klatkę piersiową. Ująłem jej twarz w dłonie i spojrzałem w pełen zdziwienia wzrok. Po czym przyłożyłem swoje wargi do jej ust.
- Przestałaś płakać - Uśmiechnąłem się, gdy zakończyłem pocałunek.

< Ascrasia? >

sobota, 4 marca 2017

Od Tantum'a Do Tytani

Zsunąłem się w wąskiej gałęzi. Otóż leżałem na drzewie. Nie wiedziałem dlaczego i jak to wszystko się zaczęło. Tak "wisząc" próbowałem sobie wszystko przypomnieć i ułożyć wszystko po kolei. Pustka. "Nie ważne"-jęknąłem sam do siebie. Uznałem, że lepiej stąd się zmywać. "Najwyżej później dowalę temu kto mi to zrobił"-pomyślałem. Zdjąłem nogę na niższy stopień. Trochę zajęło aż byłem na ziemi. Narobiłem sobie mnóstwo zadrapań. Kiedy nie miałem już powodu by się przejmować znalazł się kolejny problem. Byłem ubrany jedynie w piżamę. Może nie przywiązywałem uwagi do drobiazgów, ale to był szczyt. Zmieniłem się w wilka, bo wtedy nie miałem na sobie ciuchów. Znalazłem drogę do domu. BA! Znalazłem skrót! Przymknijmy oko, że prowadził po trochę hardkorowej drodze... Zbliżałem się już w stronę domu, kiedy nagle jeb... Oberwałem ciosem w ogon.
-FUCK!-wrzasnąłem.
Przybiegła do mnie postać o długich, zadbanych, falowanych włosach, przeciętnego wzrostu dla kobiet. Odziana była w lśniące, czarne szaty. Jej dłoń zabłysnęła jeszcze niebieskimi promieniami po czym niecodziennego koloru ogień zgasł.
-Nic ci nie jest?-spytała, a jej oczy nasiąkły przerażeniem, zaraz jednak znalazła wytłumaczenie.-Bo wyglądałeś w tym gąszczu jak...
-Ch0lera, nie obchodzi mnie to! Rozwaliłaś mi cały ogon! Nie mam czasu na wyjaśniania!-darłem się na cały las.
-Zobaczę co da się zrobić...-odparła nieznajoma.
Podeszła do mojego ogona.
-O nie! Nie! Nie!-krzyknąłem, kiedy przybliżyła się do okolic koło moich czterech liter.
-Przecież nie patrzę na to co masz pod ogonem! Pokaż mi to! No!-warknęła dziewczyna, na co ja przemierzyłem ją wzrokiem.
-Nie-odpowiedziałem krótko, głosem który miał być nieugięty.
-Tak czy inaczej nie mam przy sobie potrzebnych przyborów... Muszę cię zaciągnąć do siebie. Ale ciesz się, że operować cię będę ja, a nie ktoś inny-odparła dziewczyna i puściła mi oczko.
-Prędzej świnie zaczną latać niż ty mi będziesz kręcić się sama wiesz gdzie...-prychnąłem, kiedy poczułem, iż przez ogromny ból zaczynam zmieniać się w człowieka.
Od razu przypomniał mi się obciachowy strój. Wkrótce leżałem w piżamie i nie wyglądałem zbyt ciekawie...
-Dobra, to co się wydarzyło między nami, zostaje między nami!-skomentowałem, a powieki ze zmęczenia ulegały zamykaniu.
Poczułem jak kobieta ciągnie mnie za nogi. Próbowałem sam iść, ale nie było nawet mowy abym wstał z miejsca. Takiego upokorzenia nie czułem całe życie. Miałem ochotę zapaść się pod ziemie. Mało powiedziane, wstyd mi było do tego stopnia, że zakryłem rękami twarz, a i tak nikt oprócz mnie i tej dziewczyny nikogo nie było. Niedługo straciłem przytomność. ZA dużo wrażeń! Kiedy otworzyłem oczy byłem w dziwnym, nieznanym mi miejscu. Koło mnie siedziała dziewczyna. Czyli to nie był sen... a najgorsze, że operacja była jeszcze przede mną.

<Tytania? Wybacz za długość... w sensie długość opowiadania żeby nie było>

Od Tytanii C.D Avaresh

Tytania wzięła po chwili głęboki oddech, zastanawiając się dokładnie, jakiej informacji mogłaby udzielić królowi. Sama nie wiedziała od czego zacząć i co mogłoby pomóc wilkom w starciu z Imperium. Zamknęła oczy i po chwili znowu spojrzała prosto na swojego przywódcę.
- Jeżeli nie będziesz miał, panie, nic przeciwko, to wolałabym zmienić otoczenie. Mogliby nas podsłuchać.
- Gwarantuję ci, że nikt nas nie podsłuchuje, ale jeżeli chcesz, możemy przenieść się gdzieś indziej.
Tytania nie czekając więc na swojego króla wyszła z jaskini i raźnym krokiem skierowała się..przed siebie. Właściwie sama nie wiedziała, gdzie zabierze ją król. Avaresh wyszedł zaraz po niej i kiedy zauważył Tytanię kierującą się na południe, podszedł do niej i delikatnie dotknął ją pyskiem, jakby chciał zmienić kierunek jej marszu.
Wadera szybko zrozumiała, co jej władca miał na myśli, więc zmieniła kierunek. Zaczęli biec wolnym truchtem, nie odzywając się do siebie. Tytania nie była typem osoby wygadanej a jej król.. był raczej zagadką. Zamyślony wpatrywał się cały czas w ścieżkę, którą przemierzali wraz z waderą. Tytania chciała się zapytać, dokąd zmierzają, ale nie znalazła w sobie odwagi, żeby otworzyć pysk. Odkąd dokładniej go przejrzała nie miała odwagi się odezwać, co raczej nie było podobne do wadery.
- Ekhem.. Piękna pogoda. – zaczął basior uśmiechając się do wadery.
- Tak. Zaiste. – powiedziała Tytania jakby od niechcenia.
Dla Tytani bieg dłużył się niemiłosiernie. Tak naprawdę chciałaby już powiedzieć mu o wszystkim, jednak wolała już zaczekać. W dogodnym miejscu o wiele lepiej jest się zwierzać.
Nagle oba wilki przystanęły. Avaresh nastawił uszu. Sierść Tytani stanęła dęba. Oboje wyczuwali obecność nieznajomych istot. Zapach zgnilizny uderzył w nos wadery. Nagle usłyszała okrzyki. Zza drzew wybiegli nagle wojownicy, ubrani w grube pancerze, trzymający w rękach miecze i sieci. Odruchowo wadera skoczyła na pierwszego z nich, przegryzając odsłoniętą szyję nieprzyjaciela.
Biały wilk również zareagował na niespodziewany atak. Zabijał wojowników, jednego po drugim. Tytania radziła sobie w boju zdecydowanie słabiej. Nie była w końcu tak świetnym wojownikiem. Poza tym nieznajomi ludzie otoczyli ją z każdej strony, a ona nie dałaby im wszystkim radę.
O ile dobrze Tytania zdołała policzyć, nieprzyjaciół było ponad trzydzieści. Poczuła na skórze dotyk jakiegoś żelastwa. Odwróciła się i została na nią narzucona metalowa sieć. „Czyż jestem rybą, że mnie łowią?” – warknęła do siebie Tytania i szarpiąc się próbowała zrzucić z siebie ciężkie żelastwo, co jednak wcale nie pomagało.
Właściwie to im mocniej się szarpała, tym bardziej łańcuchy z których zrobiona była sieć oplatały się wokół niej uniemożliwiając waderze ruch. Poczuła na szyi ostrze, a potem jeden z nieznajomych warknął w stronę walczącego wilkołaka.
- Jeżeli tej nie chcesz, żebyśmy uszkodzili tą suczkę, to radzę ci się poddać.
Basior stanął w bezruchu. Wpatrywał się w Tytanię niespokojnym wzrokiem. Wadera pokazywała mu, żeby odpuścił i dalej walczył, a ją skazał na śmierć. Król był jednak zbyt dobry, by skazać waderę na śmierć. Nie miał więc wyjścia. I tak wojownicy nie znali prawdopodobnie jego tożsamości. Avaresh usiadł na ziemi i pozwolił, aby nieznajomi związali jego.
Na ten widok skrępowanego władcy Tytania wściekła się jeszcze bardziej. Zaczęła się z całej siły szarpać i gryźć łańcuchy, czując, jak ich ciężar jeszcze bardziej ją przygniata. Mimo wszystko napastnicy byli zszokowani jej reakcją. Postanowili uciszyć waderę w dość brutalny sposób. Ktoś złapał ją za pysk i wyciągnął nóż, po czym wbił go w bark wadery. Tytania zaskowyczała z bólu. Czuła, jak ostrze przecina jej skórę. Zaczęła się szarpać jeszcze intensywniej niż wcześniej. Swoją ranną łapą ugodziła napastnika, a ten wściekły na uwięzione zwierzę, jednym, szybkim ruchem odciął jej ważną część ciała. Prawą przednią łapę.
Tytania nigdy w życiu nie czuła bardziej potwornego bólu. Przestała się szarpać i cierpliwie czekała na to, aż się wykrwawi. Nie miała siły walczyć i w dodatku gryzło ją to, że przez swoją głupotę pozbawiła króla wolności, a może nawet życia.
Avaresh widząc powoli umierającą Tytanię również zaczął się szarpać.
<Avaresh? Dałam dupy, aczkolwiek kocham to opowiadanie xd>