Zaniepokojeni czekaliśmy na powrót Sójeczki. Jego misja przedłużyła się już o pięć dni. Jakiś czas temu doszły nas plotki, że go złapali. I oto kolejny przykład na to, że nie można brać misji od króla, bo to prawie zawsze kończy się źle. Nasz kapitan chodził w kółko, a jego wzrok cały czas podążał na brzeg lasu w nadziei, że ujrzy Sójeczkę. Siedziałem oddalony od reszty oddziału na dużym głazie. Niespodziewanie do naszego obozu przyleciał ogromnym gołąb. Kapitan pochwycił go i zdjął maleńki list z nogi. Ptaka przekazał najbliższemu żołnierzowi, a sam rozwinął papier.
- Dorian! Chono mi tutaj! - usłyszałem jak wykrzykuje moje imię.
Niepewnie do niego podszedłem.
- Król się zgodził. Idziesz po Sójeczkę. Tylko masz nie ryzykować, jeśli go znajdziesz wyślij nam wiadomość. - kapitan wyciągnął tutaj niewielką mapę z kieszeni - Idziesz tutaj, przynajmniej wydaje się nam, że go tutaj uwięziono. Liczymy na szybkie wieści. Wyruszasz dzisiaj, czy jutro?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy znów mówił:
- To świetnie spakuj się i możesz iść.
Zdenerwowany ruszyłem po moje rzeczy. Nawet się nie spytał czy chcę tam iść. Nienawidzę tego jego optymizmu. Z kuchni zabrałem sporą ilość prowiantu i zmieniając się w wilka ruszyłem w stronę lasu. Czy Sójeczkę złapali? To byłoby dziwne, był świetnym szpiegiem i zwiadowcą. Zawsze wiedział co zrobić, żeby się nie wyróżniać. Chociaż pomagał mu w tym jego mało charakterystyczny wygląd. Jak go uwolnię? I kto go w ogóle złapał? Mało wiedziałem na temat jego misji, bo dostał ją prosto od króla. Ponoć nawet kapitan nie znał jej celu. Nagle przednia, lewa łapa została w miejscu, a ja runąłem do przodu. Spojrzałem na kończynę. Przylepiła się do niezidentyfikowanej, niebieskiej substancji. Wyszarpnąłem łapę i mocno zacząłem wycierać ją o trawę. Rozejrzałem się po okolicy, słońce było już tuż nad horyzontem. Nie tracąc czasu wznowiłem bieg. Drzewa rozmazywały mi się przed oczami. Gdy nastał zmierzch położyłem się pod drzewem i nawet nic nie jedząc zasnąłem. Obudziłem się równo o świcie. Zjadłem porządne śniadanie niwelujące ogromny ból. Bez chwili zwłoki ruszyłem w dalszą podróż. Po południu dotarłem do miasta. Nie było wielkie, ale też nie małe po prostu zwykłej wielkości miasto. Zatrzymałem się przy skraju lasu. Od razu było widać, że miasto zostało przyjęte przez Imperium. Skrzydlate harpie siedziały na dachach budynków i obserwowały przerażonych mieszkańców. Ulice były prawie puste, tylko nieliczni byli na tyle odważni żeby wyjść z domu. Moje serce biło coraz szybciej. Harpie, piekielne harpie. Prawie, że panicznie się ich bałem. Do miasta udam się w nocy. Chociaż w sumie jak mnie złapią będzie to dość podejrzane... Hmmm... Chyba pójdę teraz, tylko trzeba wymyślić jakąś wiarygodną historię. Dobra, mam pomysł, jestem Andre i odwiedzam mojego kuzyna Johna. Tak wiem fascynująca historia. Wciąż nękany przez strach, wyszedłem z lasu, już jako człowiek i zacząłem iść w kierunku bramy. Serce w piersi waliło mi jak młot, próbowałem się uspokoić, ale bez skutku. Zwróciłem na siebie oczywiście uwagę, ale przybierając uśmiech potulnej osoby wszedłem do miasta. Potworne harpie wlepiły we mnie swój kobiecy wzrok. Nikt z ludzi nawet na mnie nie spojrzał, nikt mnie nie zatrzymał. Po wybrukowanych drogach niosła się echo moich kroków. Wciąż z znienawidzonym uśmiechem na ustach szedłem dalej. Nagle mój wzrok zobaczył metalową klatkę. Zatrzymałem się jak porażony, gdy zobaczyłem w niej Sójeczkę i jakąś kobietę. Mój dawny kompan siedział w rogu więzienia, nie zauważył mnie. Jego ubrania były podarte, skóra cała w brudzie i krwi... Nie mogłem na to patrzeć. Zobaczyłem szyld jakiegoś baru. Otworzyłem jego drzwi i wszedłem do środka. Lokal o dziwo nie był pusty, jak się spodziewałem. Usiadłem w zacienionym kącie. Moje przybycie nie zwróciło niczyjej uwagi. Co było przerażająco dziwne. Wszyscy zachowywali się jakbym był niewidzialny, chyba za bardzo śmierdzę wilkołakiem.
- Kiedy wreszcie te ch**erne harpie sobie stąd pójdą? Mam dość życia w ukryciu! To moje miasto i nie zamierzam się chować! - krzyknął któryś z mężczyzn.
- Och upiłeś się tylko...
- I tak nic nie zrobimy. Widzieliście przecież gościa na rynku. Przeciwstawił się i niedługo go stracą.
- A ty rudy kim jesteś, co? - zwrócił się do mnie jeden z mężczyzn.
- Andre, przyjechałem do mojego kuzyna, Johna. - powiedziałem z fałszywym uśmiechem.
- Już ci wierzę. Pewnie jesteś kolejnym agentem imperium. - tu nieznajomy splunął mi pod nogi.
- Zostaw go ta pluskwa i tak nic nam nie zrobi.
- Jeszcze się przekonamy. Może jutro nie będzie tylko jednej egzekucji.
Mężczyźni zostawili mnie w końcu w spokoju. Tylko jak poinformować o tym wszystkim kapitana? I tak nikt nie zdoła dotrzeć na czas. Ale ukażą mnie jeśli nic nie zrobię. Nie mam odpowiedniego gołębia. Nie znam się aż tak na magi żeby przesłać wiadomość. Chwila Ognisty List! To jest myśl, ale nigdy tego nie robiłem. Oj zawsze musi być ten pierwszy raz. Z torby wyciągnąłem kawałek kartki i ołówek. Nakreśliłem szybko wiadomość i zastanowiłem się co dalej. Rozejrzałem się, znowu nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zacząłem pocierać palcami prawej dłoni o kciuk. Wytworzyła się smużka dymu, która przerodziła się w mały płomyczek. Drugą ręką sięgnąłem po kartkę i wsunąłem ją w ogień. Wyobraziłem sobie kapitana i karteczka po chwili zniknęła. Tylko co teraz? Gdy w głowie miałem już mniej więcej ułożony plan, nastał późny wieczór. Wyszedłem z baru na ulicę. Szedłem blisko ściany budynku, żeby harpie nie mogły mi się tak bacznie przyglądać. Ruszyłem do klatki. Moje kroki na szczęście nie odbijały się echem, więc bezpiecznie doszedłem do więzienia. Sójeczka siedział oparty o jej pręty. Dotknąłem go delikatnie w plecy.
- To ja, Dorian. Nie ruszaj się zaraz wyrwę cię z tej puszki. - szepnąłem mu do ucha.
Wyjąłem z torby silny kwas, który po chwili rozpuścił delikatnie pręty. Na tyle żeby je wyłamać. Ja jednak postąpiłem subtelniej i po prostu wyciąłem je sztyletem. Mężczyzna dotknął kobietę w ramię i po chwili oboje wyszli z klatki. Niespodziewanie rozległ się przeraźliwy krzyk. Harpia. I tak zauważyły nas o trzy sekundy później niż się spodziewałem.
- Biegiem. - rzuciłem do byłych więźniów.
Harpie zleciały z budynków, a my uciekaliśmy ciasnymi uliczkami. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, teraz! Upadłem na ziemię, a za mną Sójeczka i kobieta. Rękami znalazłem już studzienkę, którą zobaczyłem rano. Otworzyłem ją.
- Do środka! - krzyknąłem.
Oboje posłusznie weszli. Poszedłem za ich śladem, a moją chowającą się głowę mocno próbował drapnąć szpon harpii. Zacząłem się jednak ręką i chwilę później poczułem na niej mocne pieczenie. W końcu jednak wylądowałem w ciemnym tunelu.
- Kanalizacja. - szepnąłem do nich cicho.
Rozpaliłem mały płomyczek, żeby oświetlił nam drogę. W lewo czy w prawo? Chyba w prawo, poza miasto.
- Dorian? - szepnęła kobieta.
Dopiero teraz uważniej przyjrzałem się jej twarzy. Krótkie blond włosy okalały jej owalną twarz, bystre, brunatne oczy patrzyły na mnie ze zdziwieniem. Wąskie usta szeptały moje imię, a długi nos wciągał powietrze.
- Lorn? - zapytałem się zaskoczony.
Rozległ się kolejny mrożący w żyłach krzyk.
- Idziemy. - powiedziałem pewnie.
Ruszyłem szybkim krokiem.
- Myślałem, że już nie żyjesz. - rzuciłem jeszcze do kobiety.
- Nie tak łatwo jest się mnie pozbyć. - oznajmiła i lekko uśmiechnęła się pod nosem.
- Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? - zmienił temat Sójeczka.
- Kapitan mnie wysłał.
Tymi słowami skończyłem naszą rozmową i resztę drogi przeszliśmy w milczeniu. Kanalizacja skończyła się tuż za miastem i z ulgą odetchnąłem świeżym powietrzem. W mieście rozlegały się jeszcze pojedyncze krzyki, więc czym prędzej ruszyliśmy do lasu. Kiedy uznaliśmy, że już oddaliliśmy się na odpowiednią odległość położyliśmy się spać. Ja jednak wyjąłem jeszcze dwie kartki. Na jednej napisałem wiadomość do kapitana o przebiegu myśli i wysłałem ją tak jak poprzednią. Na drugiej szybko nabazgrałem kilka słów i położyłem w widocznym miejscu. Obok dołożyłem jeszcze sporą ilość prowiantu i mapę, gdzie zaznaczyłem nasze położenie i obóz kapitana. Zmieniłem się w wilka i biegiem ruszyłem przed siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz