- Kimś, kto złapie to dziwne choróbsko, co właśnie rozpluwasz na wszystko w tym pokoju. – Odruchowo na kichanie nieznajomego zakrył swoje usta oraz nos dłonią, niezbyt przychylnie nań patrząc. Szczególnie w momencie, gdy złapał swoją torbę niczym dziecko. – Nie masz się czego i kogo bać. Stoimy po tej samej stronie tego pokręconego świata, a krzywdę jestem w stanie zrobić, gdy mam zły humor.
Miał strasznie dużo pytań, lecz wolał wybrać te, które przyniosłyby mu jakieś informacje. Z drugiej strony nie widział sensu w tym, aby przeprowadzać krótki wywiad, bo rudzielec przy najbliższej okazji zniknie. Było to czuć na kilometr. Pościelił łóżko, po czym sięgnął po dzban z wodą, który stał na niewielkim, drewnianym stoliku. Nalał trochę do porcelanowego kubka, podając go od razu Dorianowi. Wystarczyło lekkie dotknięcie, a Mishabiru wyczuł, iż w nim tkwi ogień. Tak silny, przez co zrobił się nieco podejrzliwy, mrużąc przy tym oczy. Pierwszy raz spotkał się z wilkołakiem w formie człowieka z taką mocą. Musiał poznać jeszcze wiele aspektów tegoż świata, ale nie potrafił pozbyć się wrażenia, że coś z tym chłopakiem jest nie tak. Z drugiej strony mógł tak oddziaływać jego charakter.
- To normalne u ciebie, że osłabiony wałęsasz się po lesie zimą i usypiasz przy obcych? Odważnie. – Basior wrócił z powrotem na łóżko, nie spuszczając z oka gościa, który czynił to samo.
Nie ufali sobie, przez co atmosfera w pokoju zgęstniała. Dorian zachowywał się bardzo niepewnie, szczególnie z tym szeptem. Alvarez po prostu nie mógł nie być przy nim spokojny w każdym aspekcie.
Rudowłosy upił parę łyków chłodnej wody widocznie spragniony. Ujął kubek w dwie dłonie i westchnął.
- Nie… Byłem po prostu zmęczony długą wędrówką. – Odparł, będąc wyraźnie ostrożnym co do dobieranych słów, zaraz jednak poderwał się na równe nogi. – Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie!
Alvarez pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym ziewnął szeroko, gdyż, w przeciwieństwie do gościa, nie spał ani trochę od ponad doby. Był czujny, gdy tamten spał, ponieważ w pewnych sekundach snu rudzielca chciał biec po jakiegokolwiek lekarza. Nadal nie potrafił zrozumieć, jak on mógł się doprowadzić do takiego stanu. Przysparzał tylko zmartwień nieznajomym ludziom, spotykanym w lesie.
- Mam na imię Mishabiru i raczej nie potrzebujesz więcej do szczęścia. Otworzyć ci okno, czy chcesz dalej pasożytować w moim łóżku? – Wskazał na odsłonięte okno, oczywiście wypowiadając to wszystko z wyraźnym sarkazmem. Podparł brodę na dłoni i uśmiechnął się, kiedy po pokoju rozległo się burczenie żołądków. Wstał z łóżka, wziął opartą odeń katanę, a następnie stanął przed Dorianem, gdyż tuż za nim wisiał jego płaszcz. – Powinniśmy coś zjeść?
<Dorian?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz