sobota, 18 lutego 2017

EVENT Od Natalie - "Czujka"

Siedziałam właśnie zamyślona nad małym jeziorkiem, gdy na moich kolanach niespodziewanie zmaterializowała się koperta. Drgnęłam, przez co nieco ześlizgnęłam się z mokrego kamienia, na którym siedziałam. Zdążyłam jeszcze złapać kopertę, unieść ją nad głowę i... CHLUP! Wylądowałam w lodowatej wodzie po szyję. Na całe szczęście koperta się nie zamoczyła, ale to był aktualnie mój najmniejszy problem.
- No nie! - jęknęłam. Były z jakieś 2 stopnie celsjusza, a ja byłam przemoczona do suchej nitki. Przeziębienie murowane.
Szybko wygrzebałam się na brzeg, zmieniłam w wilka i porządnie wytrząsnęłam ze swojej gwieździstej sierści wodę. Ziemia wokół mnie przesiąkła kropelkami wody. Przybrałam z powrotem postać człowieka i sięgnęłam po lekko wilgotny list. Ostrożnie, by nie rozerwać mokrego papieru, otworzyłam kopertę. Wyciągnęłam z niej zgiętą w pół kartkę. Zapisana była cienkim, kaligraficznym pismem. Przeczytałam szybko tekst. List od zwierzchnictwa. Nowa misja. Przeczytałam jeszcze raz. Że co?! Chcecie, żebym leciała przez pół świata, na jakimś dziwnym stworze tylko po to, żeby sprawdzić, czy jakieś durne plotki są prawdziwe?! Nie no, ludzie, błagam. To nie ma sensu. I jeszcze mówicie mi, że to niezmiernie ważne. A żeby was szlak trafił! Nawet mnie o zdanie nie pytacie. Nie możecie sobie znaleźć kogoś innego? Co ja, jedyna z takimi zdolnościami jestem?! Chociaż... Wróć. Jednak jedyna. No ale na pewno są osoby lepsze do takich zadań! Na dodatek teraz... Teraz będę chora! Przez was! To nie jest fajne!!! - w duchu zwymyślałam wszystkich tych durniów każących mi się tam wybierać od najgorszych. Szczególnie nie podobał mi się ten pomysł, bo potwornie bałam się gryfów. Przecież one są okropne! I... i straszne! I takie... takie... zarozumiałe! - myślałam. Jednak cóż... Rozkaz to rozkaz. I jeszcze jedna cholernie głupia rzecz. Mam lecieć zaraz! Ich chyba naprawdę już doszczętnie porąbało.
Zebrałam parę przydatnych przedmiotów, spakowałam wystarczającą ilość prowiantu i ruszyłam na spotkanie z „szefuńciem”, jak to zwykłam mawiać na mojego zwierzchnika, i tym gryfem od siedmiu boleści. Spotkałam się z nimi na polanie. Gryf miał dziwne siodło z zapinkami do przymocowania worków z bagażem. Sam przyglądał mi się z ciekawością, co chwilę machając olbrzymimi skrzydłami. Nie mogłam powstrzymać się od odsunięcia się od niego o parę metrów. Mówiąc szczerze – przerażał mnie. Wzdrygnęłam się mimowolnie.
Jakie to są właściwie plotki? - spytałam czekającego na mnie mężczyznę. - W liście w sumie nic o tym nie było.
Chodzi o to, że podobno Imperium coś szykuje. Chodzą słuchy o zebraniu, które ma się niedługo odbyć na ich terenach. Podobno mają się tam spotkać przywódcy wszystkich ras – odparł tamten.
A gdzie dokładnie? - spytałam. Nie miałam pojęcia, gdzie tak właściwie mam lecieć. W trakcie tej wymiany zdań posyłałam ukradkowe, pełne obaw spojrzenia w stronę skrzydlatego stworzenia. Trudno było mi się skupić.
Według naszych najlepszych informatorów w Bloodlet Forest – odparł tamten z powagą.
Przewróciłam oczami. Coś mi się wydawało, że ci „najlepsi informatorzy” to wesołe towarzystwo z karczmy i przekupki z targów. Postanowiłam to jednak przemilczeć.
Wszystko zaznaczyłem na mapie – dodał, wyciągając w moją stronę rękę ze zwiniętym kawałkiem papieru. - Ale raczej nie będziesz musiała przejmować się trasą, bo Reilly wszystko już wie – spojrzał z czułością na gryfa przestępującego z niecierpliwością z nogi na nogę. Zerknęłam z przestrachem na zwierzę, które właśnie jakby nigdy nic zajęło się przygładzaniem dziobem piór na skrzydłach, w ogóle nie zwracając uwagi na moje pełne powątpiewania spojrzenie.
Myślałam, że gryfy potrafią mówić... - przyjrzałam się uważnie zwierzęciu.
Ten akurat w związku z silną klątwą nie może – odparł tamten, ze smutkiem zerkając na duże stworzenie. - Ale mimo wszystko jest w pełni sprawny umysłowo – popatrzył na mnie znacząco. Westchnęłam cicho. Raz kozie śmierć... Podeszłam do gryfa. On podniósł głowę i przekrzywił ją lekko. Włożyłam nogę w strzemię dziwnego siodła, oparłam ręce na obydwu łękach i wybiłam się mocno. Przerzuciłam prawą nogę nad grzbietem Reilly'ego i usadowiłam się wygodnie w siedzisku. Znalazłam drugie strzemię i automatycznie rozejrzałam się za wodzami. Nie było jednak ani wodzy, ani niczego, co w jakimkolwiek stopniu by je przypominało. No cóż... Teraz trochę trudniej będzie oszukiwać się, że to koń. Spojrzałam pytająco na towarzysza. Uśmiechnął się z politowaniem.
Nigdy nie latałaś, co? - zaśmiał się cicho.
Bawi cię to? - spytałam z lekkim oburzeniem.
Nie, nie, skądże... - odparł z zawadiackim uśmiechem. Po chwili jednak na powrót spoważniał. - Nie jest to takie trudne, jak mogłoby się zdawać. Musisz przechylić się w stronę, w którą chcesz pojechać, jednocześnie przyciskając tą samą łydkę. Jeżeli chcesz się zatrzymać, przenieś ciężar ciała na tylną część siodła. Jeżeli chcesz ruszyć lub przyspieszyć, przyciśnij krótko obydwie łydki do boków gryfa. Jeżeli chcesz zniżyć lot przenieś ciężar ciała na przednią część siodła. Jeżeli chcesz natomiast wzlecieć wyżej, przytrzymaj łydki przy jego bokach i odegnij się do tyłu. Tu masz uchwyty – wskazał dwa skórzane paski przymocowane przy przednim łęku. - Jeżeli chodzi o opiekę nad nim, to musisz dawać mu odpocząć, gdy zacznie ciężej ruszać skrzydłami. Nie przemęczaj go, bo inaczej nie dostaniesz się na miejsce na czas. Karm go i pój co około trzy i pół godziny. Całe pożywienie dla niego jest w tej torbie – wskazał obszerny worek przymocowany do siodła. Było ono tak skonstruowane, że żaden z przytroczonych worków nie zawadzał jeźdźcowi podczas podróży. - W tamtym rejonie jest mnóstwo zbiorników słodkiej wody, więc o to nie musisz się martwić.
Ale on chyba przecież rozumie, co do niego mówię, prawda? - zdziwiłam się. - Po co ta cała zabawa z kierowaniem, skoro mogę go po prostu prosić?
To znacznie ułatwia sprawę, szczególnie, gdy trzeba zachować ciszę – wyjaśnił. - Cóż... to chyba już wszystko – zerknął na mnie niepewnie. - Poradzisz sobie? - spytał z wyraźną troską w głosie.
No pewnie, że tak! - obruszyłam się na myśl, że ktoś mógłby przypuszczać, iż nie dam sobie rady z tak banalną misją. Po chwili jednak spojrzałam na niego z wdzięcznością. W końcu był w stosunku do mnie bardzo cierpliwy i wyrozumiały, a do tego bardzo mi pomógł. Przecież ten idiotyczny pomysł nie był jego, lecz Króla. Uśmiechnęłam się, po czym kierując się jego wskazówkami ruszyłam. Widząc prześwit między drzewami uniosłam się w powietrze i zdążyłam usłyszeć gdzieś z dołu tylko nikłe „powodzenia!”, po czym zniknęłam w obłokach.
Gdy wyleciałam ze strefy chmur, gdzie wszystko było białe jak śnieg, trafiłam do zupełnie innego świata. Wokół rozciągała się olbrzymia, biała przestrzeń oświetlana wielkim, jasnym słońcem. Gdzieniegdzie przez puszyste, miękkie obłoki przebijały się zaśnieżone szczyty odległych gór. Widok był piękny. Zaczęłam się zastanawiać, jak pięknie będzie musiał wyglądać tu zachód słońca. Z resztą nie było do niego daleko. Schyliłam się powoli i zanurzyłam palce w chmurach. Kiedy byłam mała, zawsze chciałam ich dotknąć. Wtedy wydawało się to niemożliwe. Może jednak gryfy nie są takie złe...? Usadowiłam się wygodniej i rozejrzałam uważnie. Wokół nie było widać nic poza obłokami. Olbrzymi, oślepiający krąg zmuszał mnie do mrużenia oczu. Gryf leciał spokojnie. Po godzinie postanowiłam zniżyć lot. Zgodnie z radami zwierzchnika przeniosłam ciężar ciała na przednią część siodła i oparłam się o przedni łęk. Reilly obrócił w moją stronę łeb i mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął. Po chwili byliśmy już z powrotem w tamtym świecie. Pod nami zielenił się ogromny las. Słyszałam, że w tej okolicy rzadko pada śnieg. Ponoć prawie wcale go nie ma. Chyba smutna musi być taka zima dla mieszkańców tych stron. O ile im to w ogóle robi jakąś różnicę. Choć chyba każdy lubi śnieg zimą, prawda? Nawet takie obrzydliwe stwory. Zerknęłam na zaczarowaną mapę. W magiczny sposób pokazywała się na niej nasza lokalizacja. Wygodny gadżet, ale jeżeli mój towarzysz niemowa rzeczywiście zna tak dobrze trasę, jak to wychwalał mój zwierzchnik, to raczej do niczego się nie przyda. Przezornie schowałam ją jednak do kieszeni. A nóż będę musiała z niej jeszcze skorzystać. Z mapy wynikało, że przelecieliśmy trzy czwarte drogi. To dobrze. Jeżeli mam zdążyć na to całe zebranie, to musimy się streszczać. Wkrótce gryf zaczął ciężej się poruszać, więc zarządziłam postój. Akurat w pobliżu widziałam strumień, więc zsiadłam ze zwierzęcia i ruszyłam w stronę, gdzie, jak mi się zdawało, był. Lawirowałam między gęsto rosnącymi drzewami, odwracając co chwila głowę by sprawdzić, jak radzi sobie Reilly. Nagle usłyszałam ludzkie głosy. Szybko stałam się niewidzialna. Zerknęłam z przestrachem na gryfa. Ten, bez ostrzeżenia, wzniósł się do góry i zniknął nad drzewami. No to teraz jestem w niezłym bagnie. Bez transportu, daleko od celu, a na dodatek bez prowiantu. Super. Będę się od teraz żywić jak krowa, będę zżerać trawę z ziemi. To było jedyne, o czym przez całe życie marzyłam. Serio. Spomiędzy drzew wyłonili się dwaj mężczyźni. Byli brudni i zapuszczeni, a ich ubrania w wielu miejscach były podarte. Kilkutygodniowy zarost sprawiał, że wyglądali jak uciekinierzy z więzienia. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Rozmawiali o czymś, żywo przy tym gestykulując. Zaciekawiona podeszłam bliżej. Mimo niewidzialności na wszelki wypadek schowałam się za drzewo.
Słyszałeś o tym zebraniu, na którym mają być wszyscy władcy Imperium? - spytał jeden z nich.
No pewnie! - odparł drugi. - Kto nie słyszał... Wiesz może coś więcej? Niewiele informacji do mnie dotarło.
Niezbyt dużo... Wiem na pewno, że spotkanie będzie w twierdzy w stolicy Night Fasdal, i że planowane jest na pojutrze.
Wręcz zaniemówiłam z wrażenia (pomijając fakt, że i tak już wstrzymywałam oddech, by nie zwrócić na siebie uwagi tajemniczych przybyszów). Night Fasdal! A mi jakiś kit wciskali z Bloodlet Forest... Chyba naprawdę miałam rację, jeśli chodzi o tych pijaków i przekupki. Świetni informatorzy, serio. Przez nich nie dałabym rady wypełnić misji! Dzięki, cudownie. Jedyna dobra wiadomość jest taka, że stolica Night Fasdal jest niedaleko. Kamień z serca, bo nie miałam pojęcia, co teraz wyprawiał mój skrzydlaty koleżka. Mimo wszystko gdyby coś poszło nie tak, nie zdążę wypełnić powierzonego mi zadania. Jeśli będę szukała gryfa, też nie zdążę. I tak źle, i tak źle. Czadowo.
Słuchaj, a... - mężczyzna urwał, bo właśnie cicho pisnęłam, strząsając z ręki olbrzymiego (z tych mniejszych, niezmutowanych) pająka. Był włochaty i obrzydliwy, a na dodatek wielkości prawie całej mojej twarzy. Nie mogłam powstrzymać zgubnego wrzasku, bo okropne stworzenie zaskoczyło mnie i przeraziło. Wpełzło na moją rękę, gdy byłam skupiona na rozmowie mężczyzn. Był to zgubny wrzask. Ludzie rozejrzeli się ze złością myśląc o tym, że ktoś mógł ich podsłuchiwać. Niestety pod wpływem gwałtownych emocji stałam się z powrotem widzialna, co sprawiło, że byłam idealnym celem. Od razu mnie zauważyli. Stałam sparaliżowana myślą, że dowiedzieli się o mojej obecności. Nogi z przerażenia wrosły mi w ziemię. Tamci w wściekłością i szaleństwem wypisanym w oczach ruszyli w moim kierunku.
Kim ty jesteś? - spytał jeden z nich. Dałabym głowę, że w jego głosie było słychać zwierzęce warczenie.
Yyyy... No... - plątałam się. Co ja im niby miałam powiedzieć? Że jestem szpiegiem Przymierza? Oczywiste było, że nie jestem z Imperium. Skupiłam się najbardziej jak mogłam, i przeniosłam się kilkanaście metrów za ich plecy. Rozejrzeli się ze zdumieniem. Po chwili dostrzegli mnie, zanim zdążyłam schować się za jakieś drzewo. Zaklęłam pod nosem. Umknęłam w miejsce, gdzie drzewa rosły najgęściej. Oni jednak szybko zorientowali się, co się dzieje, i ruszyli na mnie. Chwilę później jeden z nich zniknął gdzieś za drzewami. Czułam się coraz słabsza przez przemieszczanie się, co chwila musiałam zmieniać kryjówkę. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i poddusza. W panice przeniosłam się szybko w inne miejsce, nie zauważając, że na mojej drodze jest szeroki łańcuch drzew. Wycieńczona nie miałam już siły na tak dalekie przenoszenie się. Poczułam piekący ból w skroniach. To zdecydowanie było za wiele jak na moje możliwości. Widziałam jak biegnie na mnie drugi z mężczyzn. Nie miałam już siły, żeby biec. Tylko o parę metrów... Dam radę... Ale to było zbyt dużo. Zemdlałam.
Obudziłam się związana. Tępy ból w głowie utrudniał myślenie. Obok mnie paliło się ognisko. Porywacze siedzieli Pod drzewem i rozmawiali przyciszonymi głosami.
Co teraz z nią zrobimy? Nawet nie wiemy, kto to jest.
Dam głowę, że to szpieg Przymierza. Co innego mogłaby tu robić? Poza tym podsłuchała naszą rozmowę.
Może po prostu ją zabijmy? Będziemy mieli ją z głowy.
Nie! Co ty! Przecież to świetna okazja... Szpieg Przymierza! Na pewno wie dużo, weźmiemy ją ze sobą i oddamy, żeby ktoś ją przesłuchał. Pewnie nieźle nam zapłacą. Jesteś pewien, że dobrze ją związałeś? Dobrze by było, gdyby nie uciekła kiedy się obudzi. Widziałeś jej moc?! Potrafi się przemieszczać!
Po pierwsze: tak, jestem pewien, że dobrze ją skrępowałem. Po drugie: na pewno nie ucieknie, bo jest na wyczerpaniu. Gdyby jeszcze raz spróbowała, umarłaby z wycieńczenia. To ta jej moc ją tak załatwiła, przypominam. Kiedy zemdlała prawie nie miała już energii do życia.
Na szczęście nie wiedzą o jednym... Potrafię być niewidzialna. Dobrze, że nie zdradziłam się z tą umiejętnością. Może się przydać... Zerknęłam na swoje ręce. Krępował je gruby, konopny sznur. Rzeczywiście, nie miałam na tyle siły, by się przenieść. Ale jeżeli ci uprzejmi jegomoście naprawdę idą do twierdzy w Night Fasdal, to szczęście właśnie się do mnie uśmiechnęło. Może i jestem w niewoli, ale mam darmową podwózkę. Z tego się jakoś wykaraskam, a osłabienie niedługo minie. Szybko się regeneruję, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Wystarczy tylko uśpić ich czujność, a potem szybko się zwinąć. W tym momencie jeden z mężczyzn zauważył, że się obudziłam.
Dam jej jeść, żeby nam tu nie umarła, i możemy ruszać – zwrócił się do towarzysza. Wyjął coś z worka i podszedł do mnie. Rzucił na ziemię obok mnie kawałek czerstwego chleba.
Jedz, a potem zmień się w wilka.
Spojrzałam na niego, udając niezrozumienie.
Wiemy doskonale, że jesteś wilkołakiem, więc nie zmuszaj mnie do użycia siły – zagroził.
Zrezygnowana przełknęłam chleb, po czym zmieniłam się w waderę.
Rick, zrób dla niej klatkę – krzyknął do siedzącego pod drzewem człowieka. Widocznie ten miał zdolność tworzenia lub modyfikowania rzeczy z metalu. Ciekawe. Co prawda myśl o dość długiej podróży w klatce nie napawała mnie radością, ale nie miałam siły nawet, żeby wstać. Powłócząc nogami weszłam na metalową platformę otoczoną prętami. Drzwiczki zatrzasnęły się za mną z hukiem. Szczęk zamka przypieczętował moje uwięzienie. Położyłam się na podłodze z zimnej stali i zaczęłam przyglądać z ciekawością poczynaniom mężczyzn. Ciekawa byłam, jak mają zamiar zabrać ze sobą tak ciężką klatkę. Jeden z nich podszedł do mnie i rozciął mi więzy. I tak nie mogłam uciec, a to ułatwiało mi wygodniejsze położenie się. Oparłam pysk na łapach, wciąż nie spuszczając wzroku z porywaczy. Ten-którego-imenia-nie-było-dane-mi-poznać miał na twarzy wyraz najwyższej koncentracji i skupienia. Po chwili klatka zaczęła wznosić się w powietrze. Spojrzałam z przerażeniem w dół. Byłam kilka metrów nad ziemią. Mężczyzna zrobił dziwny ruch ręką i klatka opadła łagodnie na wysokość jednego metra nad ziemią. Ruszyliśmy. Byłam tak zmęczona, że prawie od razu zasnęłam. Obudziłam się jakoś po wschodzie słońca. Przeciągnęłam się. Czułam się znacznie lepiej, jednak pamiętałam, że mam wciąż wydawać się wycieńczona. Nie chciałam zmieniać się w człowieka, bo wtedy od razu byłoby widać polepszenie mojego zdrowia. W wilczej postaci mogłam utrzymywać pozory.
Minęły dwa dni. Czułam się w jak najlepszej formie, ale udawałam, że jest ze mną źle. Byliśmy już prawie u celu. Mieliśmy nocować w miasteczku sąsiadującym z celem mojej podróży. Ja wymyśliłam już plan, który miałam zamiar wcielić wkrótce w życie. Miałam tylko jedną szansę. Wolałam nawet się nie zastanawiać, co by mogło stać się ze mną po porażce. Lepiej o tym nie myśleć. Zamiast tego zaczęłam obmyślać co zrobię, gdy już będę wolna. To było istotne zagadnienie, bo zostało mi już mało czasu. Z tego co zdążyłam usłyszeć z rozmów porywaczy wynikało, że zebranie planowane jest na popołudnie następnego dnia. Trzeba się spieszyć...
Wkrótce dotarliśmy do miasteczka. Ja zostałam w klatce, a Rick miał mnie pilnować. W tym mieście wyjątkowo nie było chimer, co jest dziwne zważając na bliskość stolicy. Dobra nasza. Tym łatwiej będzie się wymknąć. Zapadł zmrok. Cienie drżały w mdłym świetle ogniska. Rick dorzucił do ognia kilka grubych gałęzi, a w niebo trysnął snop iskier. To już czas... Zmieniłam się w człowieka. Skupiłam się i przybrałam niewidzialną postać. Mężczyzna pierwszy raz od dość dawna zerknął na klatkę. Gdy w niej mnie nie zobaczył, otworzył szerzej oczy ze zdumienia i przerażenia. Podszedł do klatki, i (Jezu, dlaczego ludzie są tacy głupi?!) otworzył drzwi klatki, z niedowierzaniem omiatając wzrokiem jej (niby) puste wnętrze. Tarasował jednak własnym ciałem wyjście. Skorzystałam z okazji. Złapałam pręty po obydwu stronach klatki, zrobiłam krótki rozpęd i z całej siły uderzyłam prześladowcę wyprostowanymi nogami w pierś. Zaskoczony nagłym atakiem zatoczył się w tył i przewrócił. Wyskoczyłam z metalowego więzienia i pognałam przed siebie. Napastnik nie mógł mnie widzieć, ale echo moich kroków słychać było z daleka. Zaczął mnie gonić, ale szybko zgubiłam go w gąszczu ciemnych, wąskich uliczek. Po przebyciu około kilometra przystanęłam dysząc ciężko. Jednak wciąż nie mogłam powiedzieć, że nic mi nie grozi. W stolicach zawsze było najmniej bezpiecznie. Wyjęłam mapę z kieszeni. Tak, wciąż ją miałam. Jak widać nie myliłam się co do tego, że będzie mi jeszcze potrzebna. Jaka ja mondra. Wyglądało na to, że jakąś godzinę marszu stąd znajdował się mój upragniony cel. Nagle usłyszałam ciche stuknięcie i szelest... jakby skrzydeł? Odwróciłam się szybko. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Oto przede mną, jakby nigdy nic, stał uciekinier, który opuścił mnie w krytycznym momencie: jakże odważny Pan Gryf! Zagotowałam się z wściekłości. Jak on śmiał teraz się tutaj pojawiać?! Mój wzrok padł na jego szyję, a prawie (prawie!) cała złość się ze mnie ulotniła. Od nasady szyi aż po dziób biegła okropna, krwawiąca rana. Widać było, że zwierzę utraciło mnóstwo krwi. Podeszłam bliżej. Była to rana szarpana. Gryf na pewno nie dał by sobie zrobić takiej szramy na lądzie, uciekłby w chmury... No tak, chimera! I wszystko jasne. Te przebiegłe bestie są okropne. Ciekawe tylko, jak to się mogło stać... Wyjęłam z torby wciąż przytroczonej do siodła opatrunki. Zdezynfekowałam ranę i zabezpieczyłam najlepiej, jak mogłam. Poklepałam go lekko po szyi. Ten nieznacznym ruchem głowy pokazał mi, żebym wsiadła. Nie miałam nic przeciwko, bo wciąż nie byłam w pełni sił. Usadowiłam się wygodnie, i już po chwili wznieśliśmy się w powietrze. Byłam w stanie półsnu gdy dotarliśmy na miejsce. Po ulicach stolicy kręciło się mnóstwo podejrzanych ludzi, a od chimer aż się roiło. Ja jednak miałam już plan. Bardzo ryzykowny, ale przynajmniej jakiś...
Twierdza była ogromna. Szare, posępne mury wtapiały się w tło ciemnych domków. Wysokie, wąskie wieże napawały grozą i smutkiem. Od zamczyska emanowała zła energia i podłość. Wzdrygnęłam się. Nie miałam najmniejszej ochoty się tam wybierać, ale nie miałam wyboru. Nie było innego wyjścia, był to jedyny sposób na wypełnienie powierzonej mi przez Króla misji. Jeżeli już chodzi o samą postać naszego czcigodnego władcy, to miałam o nim jak najgorsze mniemanie. Może i nie znałam go osobiście, ale przez niego zginął mój brat. Długa historia, w każdym razie zamordowano go podczas wykonywania misji, która od początku nie miała żadnych szans na powodzenie. Przynajmniej mogłam się z nim należycie pożegnać przed jego wyprawą, bo wszyscy wiedzieli, że idzie na pewną śmierć. Ciała nie odnaleziono. A propos tego cudownego jegomościa, miałam wysłać mu raport. Z przyjemnością pisałam o głupocie i ciemnocie informatorów, między wierszami opowiadając również o idiotyźmie Króla. Ciekawe, czy zrozumie przekaz. Może i mi się za to dostanie, ale i tak miałabym wielką przyjemność. Niech wie, co o nim myślę. Zasługuje na gorsze rzeczy, niż wyrazy ubolewania nad jego niedorozwiniętym mózgiem.
Posługując się niewidzialnością dostałam się do wnętrza przygnębiającej budowli. Reilly został na zewnątrz dobrze ukryty. Miał czekać na mój powrót. Trudno było unikać natłoku ludzi, którzy kręcili się po przypominających labirynt korytarzach siedziby zła. Wielu z nich było okaleczonych i szkaradnych, często z ich oczu wyglądało szaleństwo. Między nogami biegały równie obrzydliwe i brzydkie wilki, z poodgryzanymi uszami, wydrapanymi oczami, paskudnymi bliznami i pozlepianą od brudu, gdzieniegdzie wyłysiałą sierścią. Emanowało od nich okrucieństwem.
Zebranie miało odbyć się w wielkiej sali w głębi twierdzy. Szeroki stół zastawiony był wykwintnymi potrawami, w złotych kielichach wino i miód zachęcały do skosztowania ich. Pięknie zdobione krzesła otaczały ciasnym kręgiem drewniany blat. Ja, dalej w niewidzialnej postaci, wdrapałam się na coś w rodzaju parapetu dwa metry nad głowami zebranych. Około godzinę później na pseudo-tronach zasiedli władcy ras Imperium, a wszyscy pozostali ludzie opuścili salę. Zapadła cisza. Pode mną zebrali się najokrutniejsi, najsprytniejsi i najbardziej bezwzględni ludzie w historii naszego świata. Najgorsze kreatury stąpające po naszej planecie. Gorsze nawet od naszego Króla. Wstał władca minotaurów. Odchrząknął. Zebraliśmy się tu, by omówić ważną kwestię – zaczął donośnym głosem. - dotyczącą naszych planów zamierzających zaatakowanie Przymierza.
Zachłysnęłam się powietrzem. Chcieli nas zaatakować! A to... szmaty. Czy coś. Wredne kreatury!
Powinniśmy połączyć nasze siły zbrojne, stworzyć jedno, wielkie, potężne wojsko, którego oni nie będą potrafili zwyciężyć.
Musimy wykorzystać element zaskoczenia – dodał władca pająków. - To daje nam dużą przewagę, Przymierze nie zdąży przygotować się na odparcie ataku.
Powinniśmy rozważyć każdą opcję – odezwał się wreszcie Lenakt. - Nie powinniśmy robić żadnego kroku bez przeanalizowania wszystkich dostępnych możliwości i alternatyw. Jeżeli dobrze rozegramy tą rundę, era Przymierza zakończy się, a my zdobędziemy władzę nad wszystkimi żywymi istotami.
Rozległo się kilka okrzyków świadczących o poparciu opinii władcy całego Imperium. Zastanawiający jest fakt, że ci parszywcy są ślepo oddani Lenaktowi i jego ideom, i w ogóle nie mają własnego zdania. Są marionetkami w grze sprytnego zawodnika. Ale jeśli już wykorzystamy grę jako przenośnię, to nie wiedzą o naszym Asie. Z dumą przyznaję, że jestem nim właśnie ja. Ratuję tyłek Królowi i jego reputacji, a przy okazji całe Przymierze. Nie no, nie musicie dziękować. Wiem, że nikt nie ma takiego zamiaru. Takie życie.
Przez bite trzy godziny przywódcy Imperium paplali od rzeczy o jakichś cholernie głupich i beznadziejnych planach, które nie miały żadnych szans na powodzenie, a ja chłonęłam każde zasłyszane słowo jak gąbka. Cóż, może zabrzmi to niezręcznie, ale później te słowa zostaną ze mnie wyciśnięte jak z gąbki przez Króla. Po zakończeniu tej super ważnej i istotnej narady poczekałam, aż sala opustoszeje, i zwinęłam ze stołu trochę co smaczniejszych kąsków. W nagrodę za oczekiwanie dla gryfa zgarnęłam też do torby kilka kawałków nieźle wyglądającego, porządnie przyprawionego kurczaka. Niech też ma coś od życia. Nie jestem niewdzięcznicą. Razem z Reillym bez przeszkód dotarłam z powrotem do domu. Podziękowałam mu za wszystko, co dla mnie zrobił, i udałam się zdać szczegółowy raport. Oczywiście jak to ja na pożegnanie nie mogłam się powstrzymać, i rzuciłam do Króla z ironicznym uśmieszkiem: „Do zobaczenia, staruszku. Powodzenia w wojowaniu za pomocą twoich poddanych”. Może i to było wredne, ale wciąż pamiętałam o zmarłym bracie, a widok Avaresha wypełniał moje serce goryczą i sprawiał, że gotowałam się z wściekłości. Tym razem mi się udało, ale kto wie, czy nie zginę od następnego zadania?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz