Przetransportowaliśmy go do szpitala. Znowu. Czy on się już zawsze
będzie ładował w tarapaty? Mam już tego dosyć. Gorzej niż szczeniak. Ja
już na niego nie mam po prostu siły, wytrzymać się z nim nerwowo nie da.
Co chwilę pakuje się w coś nowego. On chyba naprawdę chce już odejść z
tego świata. W końcu dotarliśmy do uzdrowicielki. Amber i Rico tam
zostali, a ja... Wyszłam. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Musiałam
pomyśleć. Uporządkować wszystkie myśli, i nazwać swoje uczucia. Co ja
tak właściwie czułam do Infil'a? Zdecydowanie się o niego martwiłam. I
to aż za bardzo. Nerwicy natręctw przez niego dostanę! Nie mogę znieść
myśli, że coś mu się stanie, to też już jest ustalone. Tylko, że jest
coś jeszcze. Zawsze, kiedy go nie widzę, czuję się jakaś przybita, i
jakby mi czegoś brakowało. Kiedy on się uśmiecha, świat staje się jakby
weselszy... Ale ja nie mam bladego pojęcia co to ma być! Nie no, tak się
tego nie da rozwiązać i tyle. Nigdy więcej nie doświadczyłam czegoś
takiego. Dlatego nie mam teraz pojęcia, co się ze mną dzieje. To jest
coś innego, niż to, co czuję do Amber, czy Rico. Oni są moimi
przyjaciółmi. Cóż, tyle rozumiem. Ale w tym miejscu pojawia się Infil i
wielki znak zapytania. O co tak właściwie z nim chodzi? Może to... Nie.
To na pewno NIE jest to! Przecież to głupie! Ja nie mogłam... Nie! To
jest absolutnie i niezaprzeczalnie niemożliwe. Nie mogłam się przecież w
nim zakochać! To by było całkowicie absurdalne. Jesteśmy zupełnie
różni. To nie możliwe. Zaczęłam iść w stronę lasu. Coraz szybciej i
szybciej. Rozpędziłam się. Teraz biegłam. Starałam się wyrzucić z głowy
wszystkie myśli. Byle szybciej. Jednak wtedy zaczęły się pojawiać
wątpliwości. "Czy ja naprawdę się w nim nie zakochałam? Czy to jest aż
tak absurdalne? Wszystko ma swój sens, a przeciwieństwa się przyciągają.
Potrzebujesz kogoś, przy kim będziesz czuła się bezpiecznie." Powtarzał
natrętny głosik w mojej głowie. Ale może była w tym jakaś prawda? Nie
no, ja chyba oszaleje. Ze wściekłością zaczęłam zabijać małe zwierzątka,
które pałętały się w okolicy. Zabiłam też kilka większych zwierząt.
Moje oczy zrobiły się pewnie białe jak śnieg. Nie wiem, dlaczego to
robiłam. Chyba po prostu chciałam wyładować jakoś moją frustrację. I
nagle usłyszałam ten głos.
- Hola, hola. Chyba nie chcesz wybić całego lasu?
- Serpens? Skąd się tutaj wziąłeś?- Nie no, co on tutaj robił?
- Znowu mnie wywalili... Chyba tam też nie lubią zabójców.- Zaśmiał
się.- No ale przejdźmy do rzeczy, co, albo, bądźmy szczerzy, kto
wyprowadził cię z równowagi?
- Ja sama. Tyle ci wystarczy?- Następny powód do zdenerwowania. Już zapomniałam, jaki on potrafił być denerwujący.
- Okey, ale wiedz, że mi zawsze możesz powiedzieć. Przecież nadal
jesteśmy przyjaciółmi... Ja przynajmniej uważam ciebie za przyjaciółkę.-
Dodał po chwili. No to pięknie.
- A jakbym ci powiedziała, że jak zwykle nie potrafię uporządkować własnych uczuć?
- Czaję, zakochałaś się i nie możesz tego sama przed sobą przyznać. To
jest u ciebie normalne.- Zamyślił się. Czy on zwariował?! Większego
absurdu w życiu nie słyszałam.- Albo raczej, tylko jeśli chodzi o to
nieprzyznawanie się do tego. Bo zakochałaś się chyba pierwszy raz w
życiu.- Nagle wydał mi się strasznie smutny. Ale to pewnie przez moją
własną, chorą i głupią wyobraźnię.
- Ja się nie zakochałam!- Nie no, chyba zaczynam zachowywać się jak szczeniak. Zdecydowanie powinnam wrzucić na luz.
- Ech, musisz się sama do tego przekonać, bo ja tutaj nic nie poradzę.
Spadam. Może się jeszcze spotkamy.- I odszedł. Dziwnie się zachowywał,
ale to cały Serpens. I jeszcze mi próbuje wmówić, że się zakochałam!
Pfff... Nie no, muszę na serio zacząć nad sobą panować, bo jeśli nadal
będę się irytowała z powodu uczuć, to tych zwierząt szybko zabraknie.
Wzięłam głęboki wdech, i zaczęłam wolnym krokiem wracać do jaskini
lekarki. No cóż, czas zmierzyć się z przeznaczeniem! Nie wiem jakim, ale
jakimś na pewno! Jestem chyba nienormalna. W drodze powrotnej cały czas
słyszałam w głowie dwa słowa "nie" i "tak". Osobiście stwierdzam, że na
tak nie jestem gotowa. Przynajmniej na przyznanie się do tego, że jest
prawdą... Chwila, co?! Co ja właśnie pomyślałam?! Zwariowałam jak nic.
Tratatata, nie słyszę was, przeklęte myśli! I ja oskarżam innych o
zachowywanie się jak szczeniaki? Sama lepsza nie jestem. W końcu
doszłam, chociaż chciałabym, żeby trwało to dłużej. Zdecydowanie za
bardzo się boję własnych uczuć. Z lekkim wahaniem weszłam do środka.
Rozejrzałam się. Amber i Rico z czegoś się śmiali pod ścianą. A Infil...
Był przytomny. Nieźle mnie to zdziwiło... Tylko, że nie mam pojęcia ile
czasu mnie nie było. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi wielkimi oczami,
a ja nie mogłam się ruszyć. Bo nagle to we mnie uderzyło. Odpowiedź
naprawdę brzmi "tak". Niech to szlag trafi, chyba się zakochałam. Tylko,
że on nadal pozostawał nienormalnym, lekkomyślnym i ciągle
wystawiającym się na niebezpieczeństwo kretynem. Podeszłam do niego, i
patrząc w te jego absurdalnie wręcz śliczne oczy, zaczęłam.
- Co ty sobie z n o w u wyobrażasz?! Wiesz, przez co ja przez ciebie
przeszłam?! Już stokrotka ma więcej rozumu od ciebie, a jest malutka!
Nie no, po prostu mam już tego wszystkiego dość! Ja się o ciebie
martwię, myślę, że i tak masz dużego pecha, a ty co chwilę lądujesz
tutaj! Polubiłeś to miejsce, czy jak?! Na poważnie, zachowujesz się
gorzej niż szczeniak! Powinieneś się wstydzić. A ja się do ciebie nie
odzywam.- Powiedziałam, po czym dla lepszego efektu się odwróciłam.
<? Daję wam wolną rękę >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz