- Tragedii nie ma - mrugnąłem do wadery - Chodź. Zobaczymy, co da się z tym zrobić.
Ruszyłem do środka, nie czekając na zaproszenie. W pierwszym momencie musiałem przyzwyczaić się do znikomego światła. - Ponuro - wymsknęło mi się, zanim zdołałem ugryźć się w język. - wiem - odparła wadera, zupełnie niewzruszona - Nie podoba mi się. - Zaraz coś zmienimy - powiedziałem przekonująco. Rozejrzałem się obiektywnie po jaskini. Była przestronna, ale ciemna. Potrzebowała więcej światła, żeby nastrój wilków nie wahał się miedzy śmiertelnie przygnębiającym a pogrzebowym . Wziąłem rozbieg i wpadłem na przeciwległą ścianę. - Co ty wyprawiasz? - krzyknęła Veronica, ale osiągnąłem zamierzone efekt. Kilka kamieni osypało się i stworzyło się małe okienko. W jaskini pojaśniało. - Jeszcze trzy razy i będzie dobrze - oceniłem i wziąłem kolejny rozpęd. Za każdym razem przy uderzeniu słyszałem jak wadera bierze głęboki oddech. Nie musiała się jednak martwić - byłem naprawdę silny. A przynajmniej taki się czułem, dopóki za trzecim razem nie zabolała mnie głowa. - Auć, auć, auć - syknąłem, rozmasowując rosnącego guza. - nic Ci nie jest? - Veronica podbiegła do mnie i spojrzała mi troskliwie w oczy. - Nie, spokojnie - uśmiechnąłem się i pokazałem naokoło - Tak lepiej? - Oh.. - westchnęła oczarowana. Ciemna do tej pory jaskinia była pełna światła, okno jednak zapewniało prywatność. - Patrz - mruknąłem i podszedłem do najbliższej oświetlonej ściany. W promieniach słońca skała zaczęła mienić się różowymi i fioletowymi kryształkami. (Veronica?) |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz