wtorek, 11 czerwca 2013

Od Cupidyn

Odeszłam dawno, już mnie może wilki nie pamiętają. Znikłam niby duch. Oddaliłam się daleko. Moich przygód w książce najcięższej, najgrubszej spisać nie zdoła. Powracam, stąpam delikatnie po zszarganych, pokrytych rosą trawach dotykając łapą tych ziem, tych traw, tych kwiatów, które z czasu swojego ukochałam najszczerszej. Powracam, witam wszystkich, których pamiętać jeszcze zdołałam, a oni mnie. Z przyjaciółmi drogimi łapą się obejmuję, łzy roniąc najszczersze, co świadczą o utęsknieniu. Ma jaskinia, jeszcze w cieniu tych samych sosen, co się płoży. Wchodzę zapach ten sam, co przed miesiącami mnie wita, ta sama grota, ta sama jaskinia.
 
Z dziennika Cupidyn.
Powróciłam z dalekiej podróży. Przemierzyłam przez ostatnie kilka miesięcy pół naszego świata. Wreszcie postanowiłam, że wrócę do mojej ukochanej Watahy. Droga do niej była ciężka i daleka. Postanowiłam podołać wszystkim przeciwnościom i ruszyć. Zabrałam wszystko, co miałam w torbę ze skóry. Zarzuciłam przez ramię i ruszyłam w dal, hen za horyzont.
Ptaki oczywiście towarzyszyły mi w podróży. W jej czasie na świecie budziła się moja ulubiona pora roku: wiosna. Łąkę pokryły kwiaty i trawy wiosenne, zielone. Szłam błoga łąką, gdy krzyk niepojęty poruszył moje serce. Nie był to krzyk wilka, lecz moich przyjaciół – ptaków. Pobiegłam, czym prędzej do wysokiej topoli, gdzie do umieszczonego wysoko gniazda zbliżał się ryś. Nie umiem wchodzić na drzewa, tej zdolności jeszcze nie posiadłam. Myślałam usilnie, co robić, aby ptaszki ratować. I było tylko jedno rozwiązanie. Przemieniona w pegaza wzleciałam wysoko. Nie chciałam krzywd rysiowi wyrządzać rzuciłam urok, który powodował, aby i ten drapieżnik pokochał wszystkich, nawet wrogów swoich. Trochę magii mojej spadło również na najmniejszą, najpiękniejszą sóweczkę ze wszystkich, co w gniazdku były. Mamy sówek nigdzie nie było widać, a ptaki wiedziały, że ona opuściła swoje dzieci. Za moją namową ptaki zaopiekowały się pozostałymi pisklętami, a ja różową malutką sówkę wzięłam na ręce.
- Odtąd ja opiekę nad tobą sprawować będę – szepnęłam. – A Charme cię nazwać winnam, bo tyle uroku w tobie, co w pierwiosnku pierwszym co przez śniegi się przebił.
Lato nadeszło, a wraz z letnimi podmuchami przywiało do mnie to, co od zawsze czułam do wszystkich, ale nikt nie czuł do mnie. Nazywał się Dernier. Pochodził z watahy na daleką północ odsuniętą od naszej. Gdy wiatry i burze ruszyły ze świata musiałam zatrzymać się gdzieś, alby życie swoje uratować. Dernier mi pomógł. Uczucia takiego jak wtedy nigdy nie doświadczyłam. Każda chwila z nim była czymś piękniejszym od tysięcy róż delikatnych. Kochałam go, a on mnie. Taka miłość jak ta zdarza się raz na tysiące lat, bo chodź tyle par się łączy to często nieszczerość przez nich przemawia. Burze powoli odchodziły, a ja nie chciałam odejść od Derniera, chciałam zostać z nim na zawsze. Nadeszła niestety na ich watahę czarna plaga wojny. Mego ukochanego wezwano do boju. Czekanie na niego było długie, godziny bez niego dniami się wydawały, a nawet miesiącami całymi. I stało się to co gorzkimi łzami wylewa się teraz na papier gdy to piszę. Z boju nie powrócił nikt z naszych. Wojna wygrana została przez przeciwników, zło wygrało co rzadko się zdarza, a jednak nie dane mi było cieszyć się miłością szczerą. Ruszyłam na plac boju, ale jedyne co tam zobaczyłam po moim ukochanym to płatek róży, który dzierżył dzielnie w łapie, gdy odchodził na inny świat, tak jakby wiedział, że przybędę i ten płatek był jego ostatnim pożegnaniem. Położyłam się przy ciele, łkając cicho. Piorun trzasną głucho, deszcz zaczął lać strugą z nieba mocząc moje futro, zmywając krew przelaną z pola walki. Wiedziałam, że nie mogę już tu dłużej zostać. Ostatnim muśnięciem języka obdarzyłam drętwe ciało Derniera. I nagle na chwilę jeden promień wychylił się spoza chmur.
- Żegnaj – zaskomliłam, ocierają łapą ostatnią gorzką łzę.

Dotarłam, wreszcie dotarłam. Przestąpiłam watahę z szczęśliwym wyciem. Przywitałam się z przyjaciółmi, których jeszcze znałam z Luną, Colet i innymi. Wstąpiłam do mojej jaskini, która czekała na mnie.
- Tu jest mój dom i z tąd nie chcę nigdzie więcej ruszyć – zamknęłam dziennik kładąc go na półce. Przytuliłam Charme i ruszyłam na spacer do utęsknionych lasów.



3 komentarze:

  1. Opowiadanie? Świetne! Tylko... dlaczego Moniko ignorujesz pytania na howrse? :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cupidyn powinnaś zostać pisarką! Cudne opowiadanie, zrobione z pasją! Cieszę się, że wróciłaś. Powiem szczerze, że teraz masz nawet ładniejszy wygląd :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahh, piękne. Znalazłam dwa błędy, ale to nic - i tak pięknie. Dopasowane słowa, ta gracja w zapisie. No piękne ^^

    ~ Sojusz, Wataha Wilków Ze Wschodu

    OdpowiedzUsuń