Rozmyślając nad moim przeznaczeniem wygnało mnie na samiutki koniec
mojej jaskini. Moja własna rodzona matka. Jedna z najlepszej piątki. Tak
tak z piątki. Ja będę z pierwszej piątki. Ale najsilniejsza. Lata pracy
i wysiłku i fizycznego jak i psyhicznego. Nagle od niechcenia
przypomniał mi się Noxsus. Zaczęły mi łzy spływać po policzku. Dawno go
nie widziałam. Otarłam kolejne łzy i poszłam poszukać miejsca
treningowego. Maszerując brzegiem plaży doszłam do pomostu a raczej
mostu. Zaciekawiłam się i poszłam tędy. Zaczęłam biec. Patrzyłam pod
nogi by się nie potknąć i wpaść do morza. Kiedy zdychana zatrzymałam
się. Podniosłam głowę. Doszłam do wyspy:
Kiedy wszystkie cztery łapy postawiłam na lądzie dookoła wyspy rozaplił
się ogień na początku zwykły a póżniej mienił się kolorami w kolejności
takiej:
A na końcu błękitny. Trenowałam ale bezskutecznie. Czegoś brakowało.
Tęskniłam za kimś komu mogłabym powiedzieć "moje przeznaczenie jest
znaleźć się w pierwszej piątce" a on by odpowiedział " będę cię wspierał
przez cały ten czas". Ale nie było takiej osoby. Pomyślałam o Noxsusie.
Rozpłakałam się. Pełna żalu ponowniłam nie udane próby moich mocach.
Nie udało się. Poszłam odpocząć na plażę. Ogień się rozstąpił i zorbił
mi przejście. Położyłam się bardzo blisko wody. Kiedy odpoczęłam
wstałam i przejrzałam się w wodzie. Nagle zaszelściły krzaki.
Przestraszyłam się i i gotowa zaatakować. Kiedy wyszedł zaatakowałam.
Był to jeden wilk z watahy.
(jakaś miła osóbka dokończy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz