sobota, 4 stycznia 2014

Od Amber

Znowu uciekałam. Już z trzeciej watahy w tym roku. Za co mnie wyganiali? Za wrzucanie im ropuch i innych takich rzeczy na miejsce spania. Czy to aż takie złe? W pierwszej watasze miałam przyjaciela, był prawie taki sam jak ja z charakteru, może trochę mniej wybuchowego... No właśnie. Bardzo szybko wpadałam też w złość. Miałam wielu adoratorów, ale żadnego nie lubiłam. Tylko za mną chodzili, i tak hałasowali, że nic nie dawało się robić. Oczywiście, jak miałam ochotę się z nimi bawić, to to robiłam. Ale jak musiałam się zakraść i np. nasypać komuś cukru w sierść, kiedy spał, było to zadanie nie do wykonania... Tym razem jednak nie zatrzymałam się na pierwszym terenie, na którym wyczułam zapach wilków. używając swojej mocy, stałam się niewidzialna, i biegłam dalej. po jakimś czasie, a tak dokładnie po całym dniu biegania, znalazłam się w jakimś lesie. Był o wiele ładniejszy i jaśniejszy, od lasów, które znajdowały się na terenach innych watah. Tamte były takie... bez wesołości. Tutaj słońce prześwitywało między liśćmi, tworząc piękną scenerię. Promienie i liście, mech i trawa, zapach i powietrze... tutaj wszystko było takie inne niż wcześniej... takie magiczne... Przeszłam kilka kroków i poczułam, że znajduję się na terytorium jakiejś kolejnej watahy. Może z tej mnie nie wyrzucą? No, raczej nie powinni, jak im nie wytnę swojego ulubionego numeru. Może znajdę kogoś podobnego do siebie? Przydałoby się... rozmyślając o takich i innych sprawach, nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam na zalaną słońcem polanę. Zauważyłam wiele wilków, ale nie śmiałam się ruszyć spod cienia rozłożystego drzewa. Dziwne. Nigdy nie była nieśmiała, wręcz przeciwnie. Zaczęłam się zastanawiać, jak jest tu. W moich poprzednich watahach, trzeba było przechodzić testy sprawnościowe... Nie przeszedłeś - znikaj i nie wracaj, nie jesteś s godzien do nas należeć. Stałam więc i gapiłam się na radość panującą w tym miejscu. Nigdy jeszcze nie czułam takiej atmosfery, była taka... magiczna? Nie, to nie to, ale blisko. Może ktoś mógłby nazwać ją rodzinną. Ja nie wiem, jak taka atmosfera wygląda, od szczeniaka byłam sama... W powietrzu było czuć szczęście i przyjaźń. Czuć też było, że każdy czuł się tutaj chciany, kochany. Nie wiedziałam zbytnio, co mam zrobić. Zakraść się i zrobić im jakiś kawała, czy po prostu wyjść z cienia i się przedstawić? Gdybym wybrała pierwszą opcję, śmiali by się, czy wręcz przeciwnie - byliby źli? A gdybym tak po prostu wyszła i się przedstawiła? Zaakceptowaliby mnie, czy uznaliby mnie za sztywniaka i odrzucili? Nie wiem. W pewnej chwili, zorientowałam, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłam głowe w tamtą stronę i zobaczyłam...

(dokończy ktoś? Ktokolwiek...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz