Z wilczycy lała się krew, dużo ran, widocznie tak musiało być, skoro
potrąciło ją stado. Biegłem do najbliższej jaskini ile sił w łapach,
biegło za mną parę wilków, martwiących się o Riven. Może mnie rozpozna, o
ile przeżyje... "Jesteś silna" - powtarzałem sobie jakby do niej, w
myślach. W końcu jeden z wilków trafił na jaskinię, szybko zawołał mnie,
a ja wkroczyłem do niej. Położyłem waderę na ziemi, krew lała się nawet
z pyska.
- Zrób coś! - krzyczał jeden z wilków.
- Wyjdźcie, wszyscy won - powiedziałem.
Wszyscy wyszli, tylko nie ciemny wilk.
- To moja siostra, nie zostawie jej. Nie wiem kim jesteś.. - powiedział.
- W tej chwili to nieważne - odparłem.
Zebrałem całą moc magii uzdrawiania, moje wzory nabrały jaskrawy kolor,
jaskinia mieniła się w ich świetle. Przez chwilę pomieszczenie było
wypełnione zieloną magią. I wszystko minęło, światło znikło. Brat wadery
patrzył z zaciekawieniem. Poważne obrażenia Riven zagoiły się, a
wylewająca się krew ustała. Teraz musi odpoczywać.
- Jaki Ci na imię? - zapytał ciemny basior.
- Zuko.. - spojrzałem kątem oka.
Nie wiem czy wilkowi coś świtało, czy nie. Ważne, że Riven żyje. Za parę
godzin powinna się ocknąć. I tak się stało. Na waderę czekała już cała
jej wataha, by ją zobaczyć, czy wszystko gra i takie tam. Nawet nie dali
mi się z nią przywitać, musnąć pyskiem jej nieskazitelny policzek...
Stałem na boku wejścia jaskini i oparłem się o skałę. Ciągle próbowałem
zobaczyć Riven, ale było tyle wilków, że było to praktycznie niemożliwe.
< Rivuś? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz