Gdy odszedłem od rodzeństwa, zacząłem wędrówkę.
Szedłem i szedłem i szedłem, ale końca podróży nie wiedziałem, a końcem podróży było znalezienie watahy.
Któregoś dnia myślałem, że chyba wrócę do rodzeństwa, ale wolałem się błąkać bóg wie ile niż do nich wracać, brakowało mi jedynie brata.
No ale cór, mówi się trudno i żyje się dalej.
Wędrowałem i wędrowałem. Zatrzymałem się przy jakiejś dolinie. Usiadłem przy drzewie. Położyłem się i spoglądałem w gałęzie. Dostrzegłem tam jakiegoś stwora, to był kot, albo coś z kotowatych. Nie przejmowałem się tym. Po jakimś czasie wstałem i już miałem odejść, ale o coś wskoczyło mi na plecy i zaczęło się ze mną szarpać.
- Złaź ze mnie!!!!
Nie mogłem nic zrobić, co kolwiek robiłem i tak o coś nie ustępowało. Poddałem się. Położyłem się na ziemi i czekałem, aż to coś zoriętuje się, że się poddałem. Nie trwało to długo. Zeszło ze mnie i usiadło przede mną. Spoglądało na mnie badawczo jakby sprawdzało czym jestem lub czy żyję.
Stwór wyglądał stosunkowo dziwnie. Było jakby szare i miało małą grzywkę, taką jakby grzywkę. Przypominał jaguara, chociaż nie jestem do końca pewny, jedno wiem to było coś kotowate. Podeszło do mnie, trąciło mnie i się odsunęło.
- Żyjesz?
- Tak, czemu mnie zaatakowałeś lub zaatakowałaś?
- Jestem Saritania, a ty?
- Noxsus. Dlaczego mnie zaatakowałaś?
- Chciałam się z tobą pobawić/.
- Pobawić!? To nie była zabawa!
- Przepraszam.
- No dobra. Skąd jesteś?
- Stąd, tu się urodziłam i tu się wychowałam.
- Aha.
- A ty co tu robisz?
- Szukam nowego domu.
- Aha. A masz towarzysza?
- Nie, a co?
- A mogę być twoim?
- Tak, jeśli tego chcesz, to tak.
<Tak właśnie Saritania została moją towarzyszką.
Szedłem i szedłem i szedłem, ale końca podróży nie wiedziałem, a końcem podróży było znalezienie watahy.
Któregoś dnia myślałem, że chyba wrócę do rodzeństwa, ale wolałem się błąkać bóg wie ile niż do nich wracać, brakowało mi jedynie brata.
No ale cór, mówi się trudno i żyje się dalej.
Wędrowałem i wędrowałem. Zatrzymałem się przy jakiejś dolinie. Usiadłem przy drzewie. Położyłem się i spoglądałem w gałęzie. Dostrzegłem tam jakiegoś stwora, to był kot, albo coś z kotowatych. Nie przejmowałem się tym. Po jakimś czasie wstałem i już miałem odejść, ale o coś wskoczyło mi na plecy i zaczęło się ze mną szarpać.
- Złaź ze mnie!!!!
Nie mogłem nic zrobić, co kolwiek robiłem i tak o coś nie ustępowało. Poddałem się. Położyłem się na ziemi i czekałem, aż to coś zoriętuje się, że się poddałem. Nie trwało to długo. Zeszło ze mnie i usiadło przede mną. Spoglądało na mnie badawczo jakby sprawdzało czym jestem lub czy żyję.
Stwór wyglądał stosunkowo dziwnie. Było jakby szare i miało małą grzywkę, taką jakby grzywkę. Przypominał jaguara, chociaż nie jestem do końca pewny, jedno wiem to było coś kotowate. Podeszło do mnie, trąciło mnie i się odsunęło.
- Żyjesz?
- Tak, czemu mnie zaatakowałeś lub zaatakowałaś?
- Jestem Saritania, a ty?
- Noxsus. Dlaczego mnie zaatakowałaś?
- Chciałam się z tobą pobawić/.
- Pobawić!? To nie była zabawa!
- Przepraszam.
- No dobra. Skąd jesteś?
- Stąd, tu się urodziłam i tu się wychowałam.
- Aha.
- A ty co tu robisz?
- Szukam nowego domu.
- Aha. A masz towarzysza?
- Nie, a co?
- A mogę być twoim?
- Tak, jeśli tego chcesz, to tak.
<Tak właśnie Saritania została moją towarzyszką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz