niedziela, 15 czerwca 2014

Od Operah'a

Odszedłem od nich. Bez pożegnania. Bez słowa. Bez krzty wyjaśnień.
Jak ja to mogłem uczynić? Jak ja mogłem ich tak zostawić?! A moi...moi przyjaciele? Co oni myśleli? A co...A co myślała Riven...?
Co ona mogła uczuć, kiedy pewnego razu po prostu zniknłem? Czy oni mnie pamiętają? Czy mnie przyjmą? Kto wie...
(...) Przekroczyłem granice Watahy Srebrzystego Nowiu Księżyca. Ah, jak to pięknie jest wymawiać. Jak wspaniale poczuć znajomą woń tych traw, tych drzew oraz wilków! Nigdy bym tego nie zapomniał. Ale, czy ta ziemia mnie nie zapomniała? Wchodząc na Łąkę Nowiu poczułem jak wiatr uderza mnie z bicza, i w tej chwili drzewa zaszumiały tak głośno, jakby krzyczały. Nie chcą mnie tutaj...Uznają jako wygnańca, zdrajcę. Ostrzegają mnie.
Mijały mnie wilki, te znane i te mniej. Od razu poznałem Talon'a w tłumie wilków. Gdy podszedłem i chciałem zamienić kilka słów powitania, ten spuścił łeb i odszedł nie patrząc na mnie. Może mnie nie pamięta? Przecież nie zmieniłem się tak bardzo...Albo, albo uznaję mnie za wroga?
Tak zachowywali się wszyscy. Jeszcze przed chwilą, nim wstąpiłem w tłum, było tu gwarno i wesoło. Teraz, jakby żałoba nastała. Czy moje odejście było aż taką złą decyzją...?
Musiałem odnaleźć Riven, moją kochaną Szarą Anielicę. A czy ona mnie pamięta? Czy będę mógł wrócić? A co, jeśli ona już mnie nie kocha? Zresztą, ma prawo. Odszedłem, a teraz wróciłem ni z gruchy ni z pietruchy i chcę dołączyć.
Moje oczy zalewały się łzami, nie mogłem patrzeć przed siebie. Nie chciałem aby ktoś się dowiedział, że po prostu płaczę. Ten widok napawał mnie smutkiem. Dlaczego ja odszedłem!? Dlaczego ją zostawiłem... Moją kochaną, Riven.
Nie mogłem jej znaleźć, nie czułem jej zapachu. Zapytać nie mogłem, wszyscy traktowali mnie jak ducha. A przecież non stop zachaczałem o kogoś moimi skrzydłami. W końcu nie wytrzymałem. Wzbiłem się w powietrze zostawiając za sobą kurtynę kurzu i kaszlące wilki. Moje wielkie skrzydła obijały się o siebie nawzajem, tworząc silny podmuch wiatru który uginał drzewa. Leciałem wyżej, jeszcze wyżej. Moje łzy pewnie obijały się o nosy wilków. Zaczął padać deszcz, a ja leciałem jeszcze wyżej przedzierając się przez burzowe chmury. Zaczęły się grzmoty, a ja z trudem je omijałem. Dostałem w skrzydło, ale udało mi się poleciec ponad chmury. Usiadłem na jednej z nich i zalałem się rozpaczliwym płaczem...
**
-Operah....Operah - za sobą słyszałem dźwięczny, znajomy głos. -Otwórz oczy, proszę Cię. - z trudem otwarłem sklejone powieki. dookoła było biało, jakby gęsta mgła. Nikogo nie było obok mnie.
-Operah, Operah wstań. Odwróć się! - zaświegotał mi w uszach melodyjny głos. Zrobiłem tak, jak mi kazał. Z mgły wyłoniła się sylwetka wilczycy. Była półprzezroczysta a wokół niej była złota aura.
-Czemu odszedłeś? - powiedziała pustym głosem, przechylając łeb w lewo. Milczałem - Czemu odszedłeś bez słowa? - powtórzyła z większym naciskiem.
-Musiałem. - chciałem coś powiedzieć, ale tylko bezdźwięcznie poruszałem ustami.
-Pytam się Ciebie, Operah! Dlaczego mnie opuściłeś?! - postać zaczęła krzyczeć i przyjęła postawę obronną. Chciałem coś powiedzieć, ale jakby gęsta mgła zatrzymywała moje słowa.
-Czemu nie chcesz odpowiedzieć na moje słowa?! Boisz się? Opuściłeś nas, odszedłeś! Bo? Jesteś zdrajcą! Okrutnym zdrajcą! - wadera zaczęła szlochać, tak że prawie zemdlałem. Serce mi się krajało na ten widok. Wiedziałem że to jest Riven. Chciałem do niej podbiec, przytulić. Ale gdy tylko o tym pomyślałem, wykryczała.
-Odejdź! Odejdź stąd, nie chcę Cię widzieć. Nigdy już nie wracaj! - złota aura zmieniłą się na szarą a wielkie łzy rozbijały się z echem o posadzkę. Nastała cisza. Okropna. Było słychać tylko jak krole wody rozbijają się o podłogę, a echo powtarza ten dźwięk. Nagle, coś zawirowało, gruchnęło w głowie, zabolało i upadłem. Potem nic nie widziałem i nci nie słyszałem.
Dopiero teraz sobie uświadomiłem że to był sen i przez cały czas jego trwania nieprzerwanie płakałem. "Jestem tchórzem". Pomyślałem i zeskoczyłem z chmury. Deszcz przestał padać, mimo tego że nadal miałem łzy w oczach. Spadałem tak dużą szybkością, a potem przy ziemi rozwinąłem skrzydła i gwałtownie skręciłem w lewo wyrywając trawę i kwiaty. Wylądowałem w pierwszej lepszej jaskini, a moje skrzydła uderzając o ziemię zrzuciły wszystkie przedmioty jakie w niej stały.
-Gdzie jestt Riven!? - wywrzeszczałem do przestraszonej wadery.
-W jaskini Alf! - krzyknęła równie głośno. Kiwnąłem łbem i wyleciałem z jaskini zostawiając pobojowisko. W prawdzie za choler.e nie wiedziałem gdzie jest jaskinia Alf, ale można było się łatwo domyśleć. Była w centrum i była największa. A poza tym...Kiedyś tam mieszkałem. Wpadłem tam jak grom z jasnego nieba i wywaliłem się, lecz szybko wstałem i prawie że wykrzyczałem do wadery.
-Riven, wybacz że Cię zostawiłem. Kocham cię bardziej niż myślisz. Odszedłem bo musiałem, były pewne problemy. Nie wiem czy chcesz na mnie patrzeć, cyz mnie nadal kochasz, czy mnie nienawidzisz albo czy znalazłaś sobie kogoś innego. Nie obchodzi mnie to. Chcę tylko się usprawiedliwić że nigdy bym cię już nie zostawił, nawet za cenę własnego życia, oraz że cię kocham jak nikt inny. Nie wiem czy mnie pamiętasz, czy chcesz mnie znać, czy jestem tutaj wygnańcem. Kocham cię i zawszę będę, Riven. Wybacz mi wszystko to, czym cię zraniłem. Nie wiem jak mam ci te wszystkie szkody jakie wyrządziłem wynagrodzić. Ja zrozumiem to, że mnie nienawidzisz... - zorientowałem się, że leżę u łap wadery z skrzydłami rozłożonymi tak, że dotykają równoległych ścian i błagam żeby mi wybaczyła.
(Riven...?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz