Opowiadanie:
Był późny ranek. Już dawno byłam po polowaniu i nie miałam co robić. Przechadzałam się więc po terenach watahy... Szłam i szłam, aż trafiłam nad kanion. Zeszłam w dół i tam szłam dalej deltą rzeki. Teraz było tu dość chłodno i zaczął siąpić deszcz. Ciął powietrze niczym noże. Po kilku minutach woda zaczęła sięgać mi do kostek. Kiedy spostrzegłam, w jakiej jestem sytuacji - zaczęłam iść szybciej. Potem szybki marsz przeobraził się trucht, a potem bieg. Biegłam dość wolno, bo na tym etapie woda sięgała mi już do kolan. Przyspieszyłam na miarę możliwości. Potem było jeszcze ciężej, bo woda zaczęła dochodzić mi pod brzuch. Bałam się, że to mój koniec, ale nagle nurt zaczął mi sprzyjać. Pchał mnie w dół wąwozu. Wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że w dali zauważyłam wodospad! Chciałam stanąć, ale łapami nie dosięgałam już do ziemi. Podpłynęłam do ściany kanionu. Spróbowałam się wspiąć po zboczu, ale było śliskie, a w miejscach gdzie był piach - grzązkie. Stanęłam na głazie i rozejrzałam się uważnie. Tuż przed wodospadem było zwalone drzewo. Mogłabym się po nim wzpiąć na górę. Istniało jednak ryzyko, że nie zdążę się wspiąć i runę w dół, albo spadnę wraz z drzewem....
~Ryzykować zawsze warto...~ pomyślałam i skoczyłam w wodę. Żywioł szybko pchał mnie w stronę drzewa. Po kilku minutach byłam przy nim. Szybko złapałam się gałęzi i udało mi się na nie wdrapać. Potem ostrożnie zaczęłam się wspinać po nie stabilnym pniu. Po kwadransie uciążliwej wspinaczki stanęłam na trwałym gruncie. Uśmiechnęłam się do siebie i chciałam zrobić krok, ale szybko się zatrzymałam, bo spostrzegłam, że jest tam przepaść. Cofnęłam się gwałtownie i spojrzałam w dal. We mgle, za ścianą deszczu widać było delikatny zarys wyspy... Była oddalona od brzegu o jakieś 25 metrów.
~Zobaczymy co tam jest...~ pomyślałam i zmieniłam się w wilka powietrza. Wzbiłam się w powietrze. Podleciałam kawałek, ale kiedy tylko znalazłam się ok. 5 metrów od wyspy, zmieniłam się znów w normalną siebie i zaczęłam spadać...
~Cholera... Nigdy mnie tu nie znajdą... A już na pewno nie rozpoznają moich zwłok... Zostanie ze mnie marna, mokra plama...~ pomyślałam ze zgrozą i zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć na swoją śmierć. Minęły 3 minuty. Wydało mi się dziwne, że jeszcze jestem na tym świecie. A może i nie...? Otworzyłam jedno oko. Biel. Nieskończona biel.
-Czyli jednak umarłam.- powiedziałam i w tej chwili ktoś się odezwał:
-Nie. Bardzo się starałaś, ale nie.- odskoczyłam przerażona i spojrzałam w stronę głosu. Siedział tam gryf. Patrzył na mnie uważnie.
-Kim jesteś i gdzie jestem?- spytałam.
-Savio. Gryf Nocny. Jesteś w moim mieszkaniu. Ładnie co?
-Ta..... Tylko dość biało....
-No tak. Taki był zamysł.
-Zamysł?
-Tak. Wymyśliłem to wraz ze swoją gryficą.
-Gryficą?
-Arcą....- westchnął rozmarzony.
-W sensie z twoją dziewczyną?
-Gryficą. Żadną 'dziewczyną'. GRY-FI-CĄ.
-Acha....- zastanowiłam się.- A możesz mnie odstawić na ląd?
-Jasne.- Savio wziął mnie w łapy i nagle byliśmy na ziemi.
-Y... Lol?- rozejrzałam się.
-Lol? Nie wiem o czym mówisz. Nie mamy tu żadnego 'Lola'.
-Nie ważne... Gdzie teraz jestem?
-W Lesie Grobów.
-Grobów?
-No.
-A czemu zawdzięcza on swoją piękną nazwę?
-Temu, że pełno tu trupów. O - tam jest jeden.
-Fuj!- krzyknąłam. Na ziemi leżał feniks. Miał zmasakrowany pysk.
-E tam. Mnóstwo tu ich.- stwierdził.- Chodź.- wziął mnie na grzbiet i pobiegł w głąb lasu. Było tam wiele gryfów. Ale ani jednego feniksa...
-Czemu nie ma tu feniksów?- spytałam.
-Była wojna i wszystkie żeśmy wybili. Ot co.- powiedział z nie zachwianym spokojem.
-Po co?
-Feniksy i pajace. Tu już ich nie ma.
-A...- mruknęłam i rozejrzałam się. Gryfy rozmawiały między sobą i pokazywały na mnie łapami. Potem zaprzyjaźniłam się z kilkoma. Właśnie prowadziliśmy rozmowę, kiedy ktoś krzyknął:
-Faniks! Feniks! Łapać go!- wszyscy od razu się zerwali i zaczeli wzbijać się w powietrze przeczesując teren. Wskoczyłam na Savia i już po chwili usłyszałam:
-Tam jest!- wszyscy jak na komendę skierowali się w jedną stronę. Jeden z gryfów już chciał zabić biedne zwierze, ale krzyknęłam:
-Stój!- wszyscy momentalnie na mnie spojrzeli.
-Czemu?- spytali jednocześnie.
-To feniks mojej znajomej. Zostawcie go.- powiedziałam. Gryfy zostawiły go niepyszne i poszły. Zostałam tylko ja, Savio i feniks.
-Dziękuję.... Ocaliłaś mi życie.- powiedział.
-Nie ma sprawy. Savio? Odstawisz mnie do domu?
-Jasne. Wpadnij czasem.- powiedział. Uśmiechnęłam się i wskoczyłam na jego grzbiet. Po kwadransie byłam u siebie wraz z feniksem i machałam Saviowi na pożegnanie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz