Pogromca smoków
Chcąc zacząć swoją przygodę wpierw się spakowałam. Zawiązałam na swojej długiej szyi gruby, zielonkawy szal, na brzuchu zaplotłam węzeł ze sznura, do którego przyczepiona była torba z różnymi przedmiotami, które zapewne mi się przydadzą. Wstałam z mojego uklepanego legowiska i ruszyłam przed siebie, kierując się na północ. Tak, to był mój cel. Właśnie omijałam jakiś opuszczony lasek, gdy wtem się zatrzymałam. A raczej COŚ. To była parszywa gałąź, która zaczepiła się o moją torbę. Warknęłam pod nosem. Zaczęła się walka o torbę i życie. Szarpnęłam ją raz – i się udało, lecz torba lekko ucierpiała. Była podarta.
- trudno – rzekłam sama do siebie i ruszyłam dalej.
Było ździebko zimno, ale nie dziwmy się, jest zima. Nos mi zamarzł całkowicie, z pyska buchała mi przed zamglone oczy para, która wyglądała jak mała chmurka. Zaczęłam iść truchtem. Wtem przede mną nastała wielka, szpiczasta góra. Podbiegłam do niej i zlustrowałam ją energicznie. Gdy miałam już zamiar się na nią wspiąć coś upadło. Tylko co. Spojrzałam w dół. Przy moich łapach leżały przydatne przedmioty. Przeklęłam i z siłą w łapach zerwałam torbę ze sznura. Powiesiłam sobie na szyi dwa łańcuchy i jedną linę. Do pyska wzięłam ostry nóż. I tak zaczęła się moja tułaczka pod górę… Łapy mi drżały, byłam wycieńczona. Po paru godzinach i minutach znalazłam się na szczycie.
- WRESZCIE – mruknęłam.
Spojrzałam daleko przed siebie – ukończyłam wreszcie tą podróż, bo przede mną latały majestatyczne smoki, które wyglądały pięknie. Ale najgorsze się zacznie. Przyjrzałam się głębiej; zobaczyłam małe jeziorko. Zsunęłam się z góry i pobiegłam ku niemu. Gdy doszłam, spotkałam czerwonego smoka z rogami na głowie. Był piękny. Schowałam się za pobliską skałę, żeby go ujarzmić z zaskoczenia. Właśnie zaczął pić. Zaczęłam skradać się po cichu, omijając kamienie i szeleszczące kępy traw. Zarzuciłam oba łańcuchy naraz. Wtem smok zawrzeszczał i wzbił się w powietrze razem ze mną. Puściłam łańcuchy w ostatniej chwili. Szlag. Poczęłam niuchać w powietrzu, żeby złapać trop stwora. Położyłam uszy po sobie i szukałam smoka. Wreszcie znowu się spotkaliśmy. Tym razem mu nie odpuszczę! Rzuciłam się ku niemu, a ten warknął i chciał mnie dobić do lodu swoją siłą. Chwyciłam łańcuchy, spojrzałam mu w oczy. Ten nagle padł na ziemię. Podeszłam do niego i pogładziłam ostrożnie po głowie, a ten wystawił kły i capnął mnie za sierść na karku. Zawyłam z bólu. Wyciągnęłam nóż z pyska i wbiłam mu w dziąsło, które poczęło krwawić. Smok zaczął „płakać”. Ostatnia chwila. Piłowałam mu zęba nożem, ale ten nie dawał za wygraną. Uderzyłam go łapą po nosie, ale jego najwidoczniej to załaskotało. Chyba była jego pora na obiad. Gdy ten otworzył paszczę, wybiłam smokowi uciętego do połowy zęba swoją „pięścią” i chwyciłam krystaliczną biel. Nie chcąc, żeby cierpiał, wbiłam mu do nosa nożyk, a ten charknął i padł na śnieg. Spojrzał na mnie ognistymi ślepiami. Wyciągnęłam nóż i uciekłam wraz z zębem. Po drodze napotkałam Lune.
-Luna co ty tu robisz?
<Luna?>
Chcąc zacząć swoją przygodę wpierw się spakowałam. Zawiązałam na swojej długiej szyi gruby, zielonkawy szal, na brzuchu zaplotłam węzeł ze sznura, do którego przyczepiona była torba z różnymi przedmiotami, które zapewne mi się przydadzą. Wstałam z mojego uklepanego legowiska i ruszyłam przed siebie, kierując się na północ. Tak, to był mój cel. Właśnie omijałam jakiś opuszczony lasek, gdy wtem się zatrzymałam. A raczej COŚ. To była parszywa gałąź, która zaczepiła się o moją torbę. Warknęłam pod nosem. Zaczęła się walka o torbę i życie. Szarpnęłam ją raz – i się udało, lecz torba lekko ucierpiała. Była podarta.
- trudno – rzekłam sama do siebie i ruszyłam dalej.
Było ździebko zimno, ale nie dziwmy się, jest zima. Nos mi zamarzł całkowicie, z pyska buchała mi przed zamglone oczy para, która wyglądała jak mała chmurka. Zaczęłam iść truchtem. Wtem przede mną nastała wielka, szpiczasta góra. Podbiegłam do niej i zlustrowałam ją energicznie. Gdy miałam już zamiar się na nią wspiąć coś upadło. Tylko co. Spojrzałam w dół. Przy moich łapach leżały przydatne przedmioty. Przeklęłam i z siłą w łapach zerwałam torbę ze sznura. Powiesiłam sobie na szyi dwa łańcuchy i jedną linę. Do pyska wzięłam ostry nóż. I tak zaczęła się moja tułaczka pod górę… Łapy mi drżały, byłam wycieńczona. Po paru godzinach i minutach znalazłam się na szczycie.
- WRESZCIE – mruknęłam.
Spojrzałam daleko przed siebie – ukończyłam wreszcie tą podróż, bo przede mną latały majestatyczne smoki, które wyglądały pięknie. Ale najgorsze się zacznie. Przyjrzałam się głębiej; zobaczyłam małe jeziorko. Zsunęłam się z góry i pobiegłam ku niemu. Gdy doszłam, spotkałam czerwonego smoka z rogami na głowie. Był piękny. Schowałam się za pobliską skałę, żeby go ujarzmić z zaskoczenia. Właśnie zaczął pić. Zaczęłam skradać się po cichu, omijając kamienie i szeleszczące kępy traw. Zarzuciłam oba łańcuchy naraz. Wtem smok zawrzeszczał i wzbił się w powietrze razem ze mną. Puściłam łańcuchy w ostatniej chwili. Szlag. Poczęłam niuchać w powietrzu, żeby złapać trop stwora. Położyłam uszy po sobie i szukałam smoka. Wreszcie znowu się spotkaliśmy. Tym razem mu nie odpuszczę! Rzuciłam się ku niemu, a ten warknął i chciał mnie dobić do lodu swoją siłą. Chwyciłam łańcuchy, spojrzałam mu w oczy. Ten nagle padł na ziemię. Podeszłam do niego i pogładziłam ostrożnie po głowie, a ten wystawił kły i capnął mnie za sierść na karku. Zawyłam z bólu. Wyciągnęłam nóż z pyska i wbiłam mu w dziąsło, które poczęło krwawić. Smok zaczął „płakać”. Ostatnia chwila. Piłowałam mu zęba nożem, ale ten nie dawał za wygraną. Uderzyłam go łapą po nosie, ale jego najwidoczniej to załaskotało. Chyba była jego pora na obiad. Gdy ten otworzył paszczę, wybiłam smokowi uciętego do połowy zęba swoją „pięścią” i chwyciłam krystaliczną biel. Nie chcąc, żeby cierpiał, wbiłam mu do nosa nożyk, a ten charknął i padł na śnieg. Spojrzał na mnie ognistymi ślepiami. Wyciągnęłam nóż i uciekłam wraz z zębem. Po drodze napotkałam Lune.
-Luna co ty tu robisz?
<Luna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz