(Ranek)
Obudził mnie powiew zimnego wiatru, wstałem i usiadłem przed jaskinią. Patrzyłem jak obłoki pływały po niebieskim niebie. W końcu ruszyłem się i poszedłem za watahę trochę pospacerować, miałem nadzieję, że przez to czas mi szybko i miło upłynie. Wędrowałem najpierw ścieżką wzdłuż małego strumyka, potem rozjeżdżoną, szeroką drogą wysadzoną wierzbami. Droga nie była dla mnie niczym nadzwyczajnym. Zachmurzone niebo wisiało nisko nad ziemią, parę raz spłyną drobny deszczyk, który przypominał mi o tej, w której się zakochałem i nie mogłem coraz bardziej się doczekać spotkania. Deszcz umilał mi drogę, spacer w taką pogodę sam miał coś w sobie z przyrody i pozwalał zanurzyć się w marzeniach. Podobała mi się świadomość, że wkraczam w nieznane strony i za każdym krokiem jestem dalej od kochanej śnieżnej Alphy, zacząłem się bać, że nie zdążę wrócić na czas, ale szedłem dalej. Po jakimś czasie, minąwszy mały sosnowy lasek, znalazłem się na szosie, otoczony otwarta przestrzenią, również uruchomiła się moja fantazja. Widziałem jak piękną biała wilczyca siedzi na środku łąki chciałem by ten moment normalnie nie minął, gdy się otrząsnełem zobaczyłem jak okolica tylko faluje tu lekko, wilgotny asfalt odbijający kolor nieba opadał łagodnie w dół. Tak się zanurzyłem w moich marzeniach o Colet, że zapomniałem o spotkaniu -o nie!!! - biegłem najszybciej jak mogłem -Nareszcie jestem - niestety nie widziałem już tak mojej ukochanej i się załamałem, Zawyłem głośno i nagle za krzaków wyszła wilczyca -Colet - krzyknąłem uradowany - wybacz, że się spóźniłem - moje uszy opadły i widać było w moich oczach żal, że to zrobiłem zachowałem się beznadziejnie <Colet?> |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz