Była sobota. W zimowe poranki słońce jak zwykle niezwykle późno wspinało się po szczytach gór, aby uwiesić się na niebie.
Ruszyłam do księżycowego sklepu po sprawunki. Tego dnia o poranku dyżur w nim miała Luna. Weszłam ładnie się witając.
- Słyszałam, że wczoraj polowanie się udało. – Zagadnęłam, gdy wilczyca pakowała mi do wiklinowego kosza nasiona róż.
- O tak. Wczoraj podczas polowania udało nam się wytropić wielkiego
tura, którego niezwykle rzadko spotyka się w naszych lasach. Colet,
Billy i Carla powalili go i zabili, szkoda, że już po sylwestrze
doskonale nadałby się na ucztę.
- Jeśli jest taki niespotykany to i drogi? – Westchnęłam. Byłam, przecież prostą, biedną wyrocznią.
- Na kilka dublonów mogę przymknąć oko – roześmiała się, a był to najpiękniejszy pod słońcem uśmiech.
- Pewnie masz cudownego chłopaka.
- Ja? – Otworzyła szeroko oczy – nie, nie mam na razie.
- Co ty? Taka ładna wilczyca nie ma chłopaka?
- Tak się jakoś złożyło – postanowiłam pomóc jej pewnego dnia, znaleźć kogoś takiego!
- Czy masz dzisiaj wolny czas? – Zapytałam, wychodząc odwróciłam się do Luny.
- Mmm… - zamyśliła się – Dyżur kończę o 14, a potem Colet prosiła mnie, abym poszła do paru wilków, ale to może poczekać, a co?
- Myślałam czy chcesz się wybrać wieczorem na spacer?
[ dokończ Luna ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz