Podążałam ponurą ścieżką jak zwykle deszczowy poranek.
- Mam tego dosyć. Ciągle jestem sama, bez pożywienia oraz stałego schronienia. Ciągle jestem koczowniczą... - Pomyślałam i na chwilę przystanęłam kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Najwyraźniej dwóch samic, widać były radosne i śmiały się w nie pogłosy. Stanęłam w pozycji ostatecznej i zawarczałam na nie. Cofnęły się, ale jednak przystanęły:
- Kim jesteś? - Zapytała jedna z nich.
- Nie powinno cię to interesować. - Odpowiedziałam, miałam zamiar wyjąć strzały, ale włączona w rozmowę dalej ciągnęłam
- Co tu robicie o tej porze?
- Yhym... jestem Angela, a to Luna. Chciałabyś dołączyć do Watahy? Zaprowadzimy cię do Alphy. - Odpowiedziała Angela z tego co wiem.
Nagle zaświeciło mi się światełko w tunelu, mogę skorzystać z okazji, ale będę wiernie poddana Alphie, albo bez przyczółku ciągle ciągnąć się za sobą.
Kiwnęłam głową i bardzo szybko weszłam na drzewo, było słychać świst wiatru.
- Gdzie ona jest? - Zapytała Luna.
- Prowadzicie? - Zapytałam z góry.
Dalej samo się potoczyło, zostałam nową członkinią tej oto watahy. Colet pokazała mi skromną jaskinię, wraz dla mnie. Mało oświetloną i mroczną. Położoną najniżej skał, czyli tam gdzie słońce przeważnie nocuje.
Po długiej nocy ani jednej nie przespałam, nad ranem Alpha wyszła na zwiady. Widziałam ją lekko oszołomioną poranną godziną. Teraz pozostaje mi tylko przyzwyczaić się do innych osobników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz