piątek, 27 stycznia 2017

Od Caitlyn Do Ruki'ego

Wiele rzeczy mnie zastanawiało, zadziwiało. W mojej głowie miałam miliardy pytań ale na żadne nie odpowiedziałam. Wszystkie odpowiedzi, a raczej ich część to czyste domysły. Jednakże przez otaczającą mnie samotność miałam dużo czasu by nad nimi gdybać. Moje wewnętrzne uczucia i emocje były nie do zniesienia. Dręczyły mnie i nie dawały spokoju. Wieczny żal do wszystkich i wszystkiego. Dlaczego musiało się to stać? Gdyby nie doszło do tego wydarzenia, byłabym normalnym wilkołakiem. Posiadałabym wielu przyjaciół i znajomych. Nadal mogłabym porozmawiać z rodziną. Wiedziałabym co u moich braci. Martwię się o to, że wzajemnie się pozabijali. Chciałabym ich kiedyś spotkać, zobaczyć że żyją i doszli do porozumienia. Może to drugie jest mniej realne ale ten fakt, że nadal egzystują w tym szalonym świecie. To byłoby już coś. Chociaż może bawiłoby mnie gdybym żyła tylko ja, siostrzyczka która dorastała w cieniu swoich dwóch braci. Rodzice i bliżsi pokładali w nich swoje nadzieje na to, że będą kimś. A tutaj niespodzianka i taka ja, zostaje kimś ważnym. Mogłabym im wygarnąć wtedy wszystkie swoje żale. Cóż... nad czym tutaj gdybać. Muszę jedynie zrobić pierwsze kroki a dalej pójdzie gładko. Tylko co to za kroki? Pragnę stać się kimś o kim będą układać legendy. No ale samymi marzeniami przecież nic nie wskóram, prawda?
Z moich rozmyślań nad tymi samymi aspektami wyrwało mnie nagłe zerwanie się wiatru. Mierzwił on moją sierść, łaskotał moje uszy. Uwielbiam słuchać świstu wywołanego wiatrem. Jednocześnie zaalarmował mnie, że należałoby się ruszyć z miejsca. Nie mogę pozwolić sobie na przegraną. Nie tego chcę. Wstałam leniwie i przeciągnęłam się chcąc w jakiś sposób obudzić mięśnie i kości. Energicznie potrząsnęłam głową na końcu rozwierając pysk w potężnym ziewie. Zamrugałam oczami rozglądając się po zielonych terenach. Moja podróż nadal trwa. Gdzieniegdzie przemykam przez terytorium Imperium. Nie popieram tamtejszej polityki. Kompletnie jej nie rozumiem. Nie chcą działać dla innych, działają dla siebie. Egoistycznie zapatrzeni i zadufani w siebie. Uważają, że będą mieć wszystko, że są najsilniejsi. Przymierze im jeszcze pokaże. Posmakują smaku porażki. Nie wiedzą z kim zadzierają. Ja wierzę w moc Przymierza i wierzę, że zaskoczy ono swoich wrogów. To tak naprawdę ślepa wiara. Przecież w teorii nikogo nie znam. Pojawiam się, niektórym pomagam a potem znikam w dalszą podróż. Podróż bez celu. Po co podróżuje? Po co w to brnę? Nie wiem, wydaję mi się że z powodu zaistniałego paradoksu. Z resztą... gubię się. Tyle czasu na to by się gubić i znajdywać drogę w swoim umyśle. Niby mam go dużo ale może nie starczyć. Cały czas powtarzam, że będę długo żyła ale co jeśli ktoś mnie zaatakuje znienacka? Co jeśli będę walczyć i zginę na polu bitwy? Co jeśli załapię jakąś groźną chorobę i nie dam rady ją zwalczyć? Niektórzy by mnie wyśmiali w wiarygodność ostatniej wersji, aczkolwiek posiadam tylko podstawową wiedzę na temat zielarstwa. Umiem wytworzyć dla siebie naturalną farbę do malowania po drewnie. Umiem przyrządzić miksturę na przyspieszenie gojenia ran, zbicie gorączki, bezsenność i wiele innych mniej lub bardziej błahych powodów. Są to słabe mikstury.
Ruszyłam naprzód. Parłam do przodu. Od jakiegoś czasu moja podróż trwa całymi dniami i nocami. Czułam zmęczenie, ale nie mogę się poddać. Mało śpię ale co z tego. Zobaczymy ja długo wytrzyma mój organizm. Zważając że zaraz chyba odpadnę, nie długo. Miałam wrażenie, że zaraz upadnę i po prostu zacznę płakać z wycieńczenia. Nie teraz, czuję, że niedługo będę w wiosce. Tam znajdę dla siebie miejsce, gdzie odpocznę, ogarnę co i jak, i ruszę w dalszą drogę. Znaczy chyba. Nie wiem. Zanim zregeneruję swoje siły to trochę potrwa. Nie mam tyle czasu. Chociaż... Nie, Caitlyn, zdecyduj się czy ty masz dużo czy masz mało czasu. Westchnęłam cicho ziewając po raz któryś z kolei. Walczyłam ze zmęczeniem. Do moich uszu dobiegły głosy. Zaalarmowana pospiesznie zmieniłam swoją formę wilczą w ludzką. Nie mogą mnie zobaczyć z tymi kośćmi. Nie mam zamiaru się tak obnażać. Nikt nie musi wiedzieć co zrobiła ze mną magia. Nie lubię magii, zniszczyła moje życie. Szybko porzuciłam tę myśl, gdy zaszłam do jakiejś wsi. Rozejrzałam się. Normalne życie w takiej wsi. Z kamiennym wyrazem twarzy zaczęłam powoli się zagłębiać. Obserwowałam ludzi, którzy dyskretnie również się na mnie patrzyli. W głębi siebie nie byłam zadowolona z tego, że zainteresowali się moją osobą. Przenikliwe spojrzenie moich oczu przestraszyło pewną dziewczynkę. Aż taka straszna jestem. Zaczepiłam przechodzącą bok mnie staruszkę.
-Przepraszam, którędy do miasta? Albo gdzie znajdę nocleg? - zapytałam grzecznie.
Staruszka zatrzymała się i zmierzyła mnie mało dyskretnie.
-Tutaj noclegu panna nie znajdzie - fuknęła groźnie na co ja lekko się odchyliłam do tyłu zaskoczona reakcją.
Próbowałam być miła, chyba nie wyszło.
-A którędy chociaż do miasta? - zależało mi na tym i jakaś głupia staruszka nie będzie mi stała na przeszkodzie.
-Jak wyjdzie panna ze wsi w południe - wskazała palcem przede mnie - tam się kieruj. Jest droga, nie zgub się - wyczułam w jej głosie ironię.
Przymrużyłam tylko lekko oczy i lekko się uśmiechnęłam.
-Oczywiście, wrócę pewnie, oczekujcie mnie - odparłam chłodno i bez pożegnania ruszyłam w stronę gdzie kazała.
Idąc drogą spotkałam nielicznych przechodni. Nie zamieniłam z nimi ani jednego słowa. W spokoju dotarłam do miasta, gdzie panowało zawsze jakieś zamieszanie. Ludzie cały czas mijali się, gdzieś ktoś krzyczał, tam się kłócili. Rozglądałam i gdzieś kątem oka zauważyłam mniejszą uliczkę. Postanowiłam tam zajść. Od razu moją uwagę przykuła leżąca kobieta, która szlochała. Podeszłam do niej i przyklękłam. Odgarnęłam kosmyki włosów z jej twarzy badając wzrokiem. Kobieta z przerażeniem na mnie spojrzała.
-Nie bój się mnie, co się stało? - spytałam nie wiedząc, że jej oprawca przyczaił się za mną.
-Marno dziewojo, odsuń się od niej! - krzyknął ktoś za mną i w tym samym momencie mocno odepchnął mnie na bok.
Upadłam na pupę mocno zaciskając zęby. Byłam lekko zaskoczona tym zachowaniem. Spojrzałam na niego z wyższością i spokojem. W oczach widać było niebezpieczny błysk.
-I ty, masz czelność się tak zachowywać? Kim jesteś by tak czynić? - zapytałam niby słodko ale słowa tego nie pokazywały.
Przekrzywiłam głowę oczekując odpowiedzi.Facet jednak zamiast jej mi udzielić z furią przymierzał się do ciosu, który wykonał. Nie zrobiłam uniku. Nie chciałam tego. Po prostu go z dumą przyjęłam. Rysowałam znaki do użycia pieczęci. Gdy skończyłam nałożyłam na niego pieczęć spoczynku. Zatrzymał się. Wycieńczona usłyszałam jakieś krzyki w moją stronę. Skuliłam się i poczułam dłoń kobiety. Czułam, że odlatywałam. Pieczęć okazała się zbyt słaba, gdyż po chwili uwolnił się z niej. Jednakże ani ja, ani uratowana kobieta nie oberwałyśmy. Ktoś się musiał nad nami zlitować. Dzięki Bogu, niedługo bym nie wytrzymała. Ledwo przytomna z pomocą kobiety wstałam. Mężczyzna coś mówił ale niezbyt go rozumiałam. Wiem, że odeszłyśmy kawałek dalej.
-Dziękuję - powiedziałam niemrawo w stronę bohatera.
Oh ironio, chciałam jej pomóc sama jestem ratowana.

(Ruki?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz