piątek, 27 stycznia 2017

Od Avaresha Do Ascrasii

Po wielu wysiłkach ja i moi ludzie staliśmy się główną strażą przeciwko wszystkim potencjalnym najeźdźcom. Mimo ciągłych potyczek z minotaurami, lizardami i ludźmi, nie zakosztowałem wiele walki, ale dzięki temu spokój panował w lasach Przymierza. Jednak muszę być cały czas czujny podczas tej ciszy. Bowiem ona zawsze oznacza początek burzy. Moje obawy prędko się ziściły, gdy usłyszałem głos Nevi, jednej z członkiń Sowiego Gniazda. Dzięki jej niezwykłej umiejętności komunikacji, dostałem szybką i dokładną wiadomość co się dzieje na wschodzie krainy...
- Panie, na terenach Free Mountain pojawili się nowi napastnicy, nasza przewaga drastycznie spadła. - Spojrzałem w jej kierunku, spodziewałem się jakiejś wiadomości, lecz to.. co przegapiłem?
- Jak to? To nie jest możliwe.. - Warknąłem pod nosem lekko zdezorientowany - Ilu ich jest? - Zmarszczyłem brwi zaczynając krążyć w kółko, zadając również prędko nowe pytanie. Poczułem nagły niepokój, zaczynałem przeczuwać, że to co zaraz usłyszę nie będzie miodem dla moich uszu. Zimny kamień dotykający poduszki moich łap dodatkowo doprowadził moje ciało do nieprzyjemnych dreszczy.
- Mistrz Halforc określa ich siły na ponad.. - Zadrżała Nevi trzepocząc głośno potężnymi skrzydłami.
- Na ile? - Zapytałem patrząc gniewnie w jej stronę
- Dwadzieścia tysięcy - Wypowiedziała ogromną liczbę drżącym głosem. Moje brwi zamiast ukazywać gniew, przerodziły się w zdziwienie. Mocny łomot serca dodatkowo przyspieszył. Skąd wzięli taką liczną armię? Zacisnąłem zęby.
- Natychmiast karz im się wycofać! - Rozkazałem. Na górze mają przewagę wysokości, ale z taką ilością wrogów nie ma to najmniejszego znaczenia, jeśli prędko jej nie opuszczą.. utkną tam i zostaną skazani na śmierć..
- Mistrz Halforc odmawia wykonania rozkazu.. - Odparła zmartwiona Nevi. No tak, czego ja się spodziewałem po tych gorylach? Nawet nie poprosi o wsparcie, dumny paw. Teraz ta wielka armia powinna trzymać go w stanie permanentnej ucieczki. Kogo mam wysłać? Jaki przeciwnik ma plan? Jak powinienem postąpić? Te myśli zaprzątały mą głowę.
- Wyślij do niego część Jednorożców znajdujących się na polu walki w Mount Ghul i.. - Chwila.. przecież.. nie mam już kogo wysłać. W głowie pojawił mi się cały plan walk, ostatnio zostały one nasilone.. więc ataki na Eltos, Warteron, TreantForrest, Areherland nie były tylko przypadkiem, wszystko polegało na tym bym wysłał tam wszelkie jednostki.. cholera. Zdobycie Free Mountain mogłoby postawić nas w kryzysowej sytuacji. Ilość manewrów możliwych do użycia w tamtym miejscu jest niezliczona. Avaresh uspokój się, co możesz zrobić? No zastanów się.
- Przygotować wszystkich zdatnych do walki, nie obchodzi mnie czy to dzieci, teraz.. w tej chwili! Wszyscy mają zebrać się na głównym placu! - Wykrzyknąłem do mojej doradczyni. Tym razem nie powiedziała nic. Ta, która zawsze trzyma mnie z dala od nieodpowiednich kroków zwyczajnie pokiwała głową i po chwili zniknęła za potężnymi drewnianymi wrotami. Muszę tym razem zebrać swych Obieżyświatów i ruszyć wrogowi naprzeciw.
- Nev! - Od razu skierowałem mój wzrok na nią
- Tak Panie? - Zatrzepotała skrzydłami nerwowo
- Skontaktuj się z królem mórz Entiantym, nie mogli się tam zwyczajnie pojawić.. niech zniszczą ich statki - Rozkazałem kierując się ku drzwiom - Lecz niech uważają, na pewno jadowita Skyriss tam będzie - Nabrałem głęboko powietrze i wypuściłem je powoli z płuc. Ciężar, który noszę teraz na swoich barkach przybijał.
- Tak jest Panie - Wykonała rozkaz, a ja stanąłem chwilowo w drzwiach, po czym dodałem
- Wyślij posłańca do Johna... niech pilnuje miasto pod moją nieobecność - Przekułem ostatnią myśl w słowa i ruszyłem przez wielki korytarz. Przeszedłem pod ogromnymi łukowymi podporami i znalazłem się w kolejnym pomieszczeniu. Znajdowały się w nim dwie piętrowo ustawione grupy stołów umieszczonych wzdłuż dłuższych ścian. Wielka i pusta przestrzeń między nimi była zajmowana, tylko w okazjach, gdy na przyjęcia zapraszano także szlachtę. Szedłem na drugi koniec sali, gdyż znajdują się tam dwoje dużych drzwi prowadzących na zewnątrz. Chociaż stare i wystawione na działanie żywiołów przez wiele setek lat wciąż solidne i ciężkie. Nad stołami dla gości było kolejne piętro, do których prowadziły długie kręte schody. Taki układ zapewniał wszystkim dobry widok na salę, ale tez jasno przedstawiał hierarchię. Najwyższe miejsca zajmowali królowie wszystkich ras, wraz ze swoimi doradcami. Rząd poniżej przeznaczony jest dla różnych dowódców wilkołaków, czy znanych zielarzy. Jeśli wygramy tę bitwę, na pewno zorganizuję tutaj wielką ucztę. Doszedłem w końcu to wielkich drewnianych drzwi, które zostały otwarte z całej siły mięśni przez dwóch strażników. Ciepłe światło słoneczne zalało moją twarz i ogród, sprawiając, że wielobarwne kwiaty rozjaśniały w morzu zielonej roślinności. Minąłem mury moja "królestwa" i ruszyłem przez miasto. Zanim zwrócę na siebie większą uwagę, powinienem zmienić się w człowieka. I tak uczyniłem. Od razu widziałem dużo więcej dodając dobie ponad metr wzrostu. Zakręcając w główną ulicę, dostrzegłem jak całe tłumy idą w stronę placu. Byłem już blisko, budynki wokół głównego rynku są wykonane z czarnego kamienia, żyłkowanego szarością i bielą. Kiedy wkroczyłem między ludzi natychmiast pojawił się szum i droga nagle się ukazała w całej swoje okazałości. Wilkołaki, czy to zamienieni w ludzi czy w wilki stanęli po bokach ze spuszczoną głową. Dokładnie znali moją ludzką formę, co innego z wilczą. Charakterystyczne wystające uszy i ogon daje znać kim jestem, dodatkowo wielka broń w kształcie słońca na moich plecach, trudno to pominąć.
- Królu! - Podbiegła do mnie doradczyni - czemu postępujesz tak lekkomyślnie? - Zapytała patrząc mi prosto w oczy - Wiesz ilu czyha, tylko na twoje życie? - Oburzyła się i po chwili umilkła uświadamiając sobie, że podniosła głos na samego króla - Przepraszam.. - Jej wzrok wbił się natychmiastowo w ziemię.
- To ja powinienem cię przeprosisz, dbasz jedynie o moje dobro - Uśmiechnąłem się, na co kobieta uniosła kąciki ust - Chodźmy - Powiedziałem, a ta skinęła głową.
Przez tę krótką drogę, zacząłem się zastanawiać, jaka jest pieść naszego miasta? Jakie głosy są w stolicy? Co słychać nocą? Jeśli tylko się zatrzymać i posłuchać, Powinny pokazać się stłumione i odległe szumy dźwięków. Śmiech, jęki, krzyki, piosenki, głosy, wrzaski. A więc zatrzymałem się i zamknąłem oczy. Usłyszałem jedynie zgrzytliwy dźwięk, który tu nie pasował, dźwięk wojny.. Otworzyłem oczy i wypuściłem powoli powietrze z płuc. Wszedłem po małych schodkach na podwyższenie, znajdujące się na środku rynku. Spojrzałem liczną grupę gotowych do walki dorosłych, starców, nawet dzieci. Poczułem głęboki żal, który początkowo nie pozwolił mi nic powiedzieć.
- Wybaczcie, że tak nagle was wezwałem - Wykrzyknąłem by usłyszały mnie nawet szczury pod kamiennymi budynkami - Niestety Przymierze jest w niebezpieczeństwie! - Nie miałem zamiaru okłamywać mego ludu - Przepraszam jednak matki.. żony, których najbliższych zabieram ze sobą do walki! Nie mogę obiecać jednak, że wrócą żywi... - Spodziewałem się zaniepokojonych szeptów, jednak chwilowe zaprzestanie przemówienia ujawnił jedynie ciszę, ufają królowi.. - Ale! - Prędko kontynuowałem - Wrócę tu z każdym ciałem, każdego wojownika! Nie pozostawię nikogo na polu bitwy.. Obiecuję wam! Obiecuję... że jako pierwszy postawię nogę na polu walki i jako ostatni je opuszczę! - Mój głos doszedł do każdego. Od razu poczułem gorzący we mnie żal, przez wypowiedzenie tych słów. Jednak to co po chwili ujrzałem... wszyscy się pokłonili, co nie oznaczało tylko hołdu dla króla, ale także to, że oddają swoje życie, w moje ręce. - Dziękuję - Wyszeptałem pokłaniając w ich stronę głowę. Miałem ochotę wypuścić trzymany we mnie żal i poczuć łzy spływające po moich policzkach, jednak nie mogłem ukazać słabości, nie w tej chwili.
- Czas ruszać - Poczułem dłoń na ramieniu doradczyni, a ja potaknąłem.
Spojrzałem przeciągle na wojowników, próbując oszacować siły. Wsadziłem do ust kciuk i palec wskazując, po czym gwizdnąłem. Przez co z miasta wydobył się rozległy okrzyk i tupot nóg. Stolicę zaczęła opuszczać liczna armia wilkołaków, ze mną na czele. Czekała nas długa podróż, a nie mamy dużo czasu. Przejście przez Antivę, było przyjemne i krótkie. Tereny te są znane z rozmaitej roślinności, dzięki czemu nawet bez przerwy można było się zrelaksować, liczna zwierzyna pozwoliła chwilowo dopełnić zapasy. Podróż przez Lighthought, było wyczerpujące przez nagłą zmianę klimatu, dni i noce były dużo chłodniejsze. Kiedy słońce, było już nisko na niebie, rozbiliśmy obóz. Mi jak zawsze dużo czasu zajęło rozłożenie namiotu. Każdy chciał mi pomóc, co prawda nigdy nie miałem do tego ręki, jednak z podniesionym ogonem próbowałem przez całą godzinę. Przynajmniej mi się udało i mogłem położyć się spać. Wstałem, gdy tylko słońce dostało się do wnętrza. Zabrałem miecz, nóż, kołczan i ruszyłem na polowanie. Jednak, nie było to takie proste. Zmarnowałem strzałę, bo nie trafiłem w lecącego ptaka, zaskakująco przypominającego gęś. W sumie kto się spodziewał, nie mam na sobie prawię żadnego odzienia i drżę z zimna. To kilkunastu minutach tracę nadzielę. Okolica jest jak wymarła. Nie dostrzegłem, nawet myszy. Ostatecznie skończyłem, nad rzeką z włócznią w ręku. Wypatrywałem ryb wśród kamieni i skał. Patrząc na wijące się kształty wbiłem broń prosto w rybę. Po jakimś czasie uzbierałem całkiem sporą liczbę, którą schowałem w stary materiał i ruszyłem z trudną do wyobrażenia dumą do obozu. Przez większość życia jestem królem, a rozpiera mnie duma z powodu jednej ryby. Gdy ta myśl do mnie doszła, roześmiałem się głośno. Do myślenia dał mi dopiero mocny bat zimna. Powróciłem jak najszybciej i rozdzieliłem jedzenie między ludzi. Kiedy tam dotrzemy wrogowie będą strudzeni walką, natomiast my będziemy wypoczęci i najedzeni. Dalsza podróż... kolejny obóz.. i kolejny ranek bez kawy czy mydła. Znalazłem za to jakieś piekielnie kwaśne jagody, które żułem przez jakiś czas. Niektórzy pozostawili wczorajsze ryby i teraz siedzą przy ognisku delektując się nimi.
- Królu! - Usłyszałem dojrzały męski głos i spojrzałem w tamtym kierunku - Przyłącz się! - Krzyknął z uśmiechem, a po chwili ktoś szturchnął go w bok.
- Co ty robisz idioto, to król.. nic Ci to nie mówi? nigdy się do nas nie... - W tym momencie usiadłem w ich towarzystwie
- Poczęstujecie mnie? - Uśmiechnąłem się szczerze
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w górach zacząłem wyczuwać przytłaczającą moc. Dodatkowo kilka godzin wcześniej dostałem wiadomość od Nevii "Panie król mórz Entainty informuje, że nie napotkali żadnych statków". Jak się tam dostali było kompletną zagadką, można pomyśleć, że dzięki jakiejś magii. Jednak nie znam tak potężnej by przenieść, aż tak liczną armię. Jednak teraz zostaną zaatakowani z dwóch stron. Nie mają szans wygrać. Mimo wszystko zaczynam się niepokoić. Wyczerpująca podróż pod górę kazała zrobić jeszcze jeden ostatni postój, wróg był bardzo blisko. Rozesłałem szpiegów, by szukali czujek. Sam ruszyłem przed siebie ścieżką, chciałem zobaczyć co kryje się za zakrętem. Pozostawiłem ludzi kilkaset metrów za mną. Podszedłem zupełnie bezgłośnie. Poczułem odurzający smród, zdezorientowany ogarnąłem krzaki, za którymi dostrzegłem stertę zbutwiałych kości. Nagle żołądek podszedł mi do gardła i wydaliłem całe śniadanie. Kiedy promienie słońca przebiły się przez gałęzie drzew, dostrzec mogłem w dole wielką bazę wroga. Tyle, że wszędzie były trupy, wyglądało to jakbym trafił na cmentarz. Przeszedłem przez liczne ciała i zacząłem się rozglądać. Kolejne trupy były w całkiem niezłym stanie. Niektóre siedziały w takiej samej pozycji. Zabici w śnie.. Czyżby walka skończyła się zanim tu przybyliśmy? Do moich uszu doszły odgłosy walki, prędko pobiegłem w tamtym kierunku równocześnie zdejmując ciężką broń ze swoich pleców. Ujrzałem wielkiego niedźwiedzia atakującego minotaura. Widząc, że czterokopytne stworzenie chce zadać ostateczny cios, prędko stworzyłem kulę światła, która wybuchła tuż przed jego twarzą. Podbiegłem i z całej siły uderzyłem swoją masa ciała w tułów minotaura, który upadł na plecy. Nie chciałem zabijać.. lecz nie miałem liny by unieruchomić wroga. Utworzyłem wokół każdej z kończyn ogniste pętle, które parzyły jedynie podczas ruchu. Mężczyzna krzyczał czując jak coś parzy jego ręce i kopyta. Nie potrafił zrozumieć, że powinien zostać w bezruchu.
- Nie ruszaj się - Powiedziałem z zaciśniętymi zębami stojąc w odpowiedniej odległości, by nie dosięgnęło mnie silne tylne końskie kopyto. Nagle w ciele stworzenia znalazł się wielki topór.
- Tylko się męczył - Warknął wściekły niedźwiedź - Król wilkołaków się waha? Poprowadzisz ludzi ku zgubie - Wymieniliśmy wściekłe spojrzenia
- Nie każ mi żałować, że ruszyłem wam na ratunek - Powiedziałem wrogo - Gdzie wasz dowódca? - Zapytałem szorstko
- Broni naszej stolicy w górach tak samo jak reszta.. - Chrząknął patrząc na sam szczyt
- Jaka jest tam najszybsza droga? - Ruszyłem powoli w stronę naszego obozu, a wielki niedźwiedź poszedł w moje ślady.
- Jest tylko jedna droga na górę, każdy to wie - Fuknął
Bądź spokojny.. to tylko bezmózgi goryl.. pomyślałem, by poczuć się lepiej. Kiedy próbowałem się uspokoić lekko straciłem orientację w terenie. Próbując nie ukazywać temu olbrzymiemu zwierzakowi, że się zgubiłem ruszyłem w losowym kierunku. Tak, musiała mnie wziąć ta głupia duma. Kiedy zbliżałem się do krzaków, znów usłyszałem ten potężny i dość irytujący głos.
- Uważaj... pełno nastawiali tu pułapek na niedźwiedzie - Zerknąłem na niego za ramienia i pokiwałem głową
- Wątpię by to było na was skuteczne.. - Westchnąłem widząc potężną posturę.
Kiedy spojrzałem przed siebie zamarłem. Zobaczyłem białą jak śnieg waderę, która była pokryta czerwienią w okolicach tylnych łap. Prawa była przytrzaśnięta przez jedną z pułapek. Prędko podbiegłem do wpółprzytomnej wilczycy.
- Szybko otwórz to! - Krzyknąłem do towarzysza, który postąpił jak powiedziałem. Gdy niedźwiedź uwolnił wilczycę, ta cicho zaskomlała. - Spokojnie.. - Wyszeptałem biorąc ją na ręce.
Nie czas na gubienie się Avaresh, no już.. skojarz coś, skąd tutaj przyszedłeś?

< Ascrasia? Wybacz, nie miałem już siły opisywać co się stało po uratowaniu xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz