poniedziałek, 3 marca 2014

Od Yesubai Wegi - Zadanie

Obudziłam się wcześnie. Spojrzałam na śpiącego obok mnie Noxsus'a. Westchnęłam smutnie. Ciężko być realistką. Ruszyłam przed siebie. Słońce świeciło a ja spojrzałam w górę. Niebo błękitne. Ruszyłam przed siebie. Moje łapy stąpały po ziemi delikatnie. Szłam co raz szybciej. Coś pchało mnie naprzód. Jakby to tam coś na mnie czekało. Zaczęłam biec ile tchu. Niedaleko zauważyłam przepaść. Zaczęłam się zatrzymywać. Prawie spadłam. Spojrzałam w dół. Nawet dobrze że nie spadłam. Roztrzaskałoby mnie tak, że basior by mnie nie poznał. Westchnęłam. Widok zniewalał z nóg. Niedaleko zauważyłam wysepkę. Postanowiłam zejść... tylko jak? Rozejrzałam się. Z prawej strony zauważyłam zejście. Było bardzo ryzykowne. No ale cuż. Coś mnie ciągnęło tam. Powoli zaczęłam schodzić. Stąpałam ostrożnie ale w końcu łapa mi się zsunęła. Szybko postawiłam łapę z powrotem. Westchnęłam i spojrzałam w dół. Jeszcze tylko połowa. Zaczęłam schodzić coraz szybciej ze względu na to, że było ślisko. W końcu łapa mi się ześlizgnęła i w ostatniej chwili złapałam równowagę. Serce łomotało mi jak szalone. Dalej zeszłam bez przeszkód. Kiedy znalazłam się na w miare równej powierzchni. Prze de mną ukazała się rzeka. Westchnęłam. Cichy wiatr powiał w stronę wysepki. Cofnęłam się trochę i ruszyłam biegiem. Nad samiutkim brzegiem skoczyłam daleko. Oczywiście wylądowałam w wodzie, bo nie mam zdolności aż tak długiego skoku. Jednak tak miałam szczęście, że nie wylądowałam na środku tylko trochę dalej. Przepłynęłam z trudem, ponieważ prąd był ciutkę za silny. Kiedy w końcu moje łapy dotknęły wysepki byłam szczęśliwa wewnątrz. Na zewnątrz moja twarz była poważna, pełna grozy. Położyłam się i oddychałam głęboko i szybko. Po pół godzinie wstałam i przyjrzałam się wysepce.

http://oi41.tinypic.com/29pst8i.jpg

Niby to starożytna dżungla ale miesza się z teraźniejszą. Wydeptana ścieżka była bardzo wąska. Przekręciłam pyszczek i przewróciłam oczami. Ruszyłam ścieżką. Rozglądałam się dookoła i brak życia. Dotarłam na dużą polankę. Stanęłam na środku i rozejrzałam się. Nikogo tutaj nie było. Nagle usłyszałam dudnienie. Z naprzeciwka wybiegły.... dinozaury!? Znieruchomiałam. Ten na przedzie zaczął hamować. Kiedy się zatrzymali, zmierzyli mnie wzrokiem. Ich wzrok wyglądał, jakby na mnie czekali. Od dawna nie czułam się aż tak zmieszana. Przyjęłam dumną i twardą postawę. W końcu ten na przedzie przemówił.
-Witaj Wega, wilczyco wojny. Oczekiwaliśmy ciebie. Jestem Centarion, przywódca dinozaurów roślinożernych.
-Witajcie. Dlaczego akurat mnie oczekiwaliście? -zapytałam poważnym głosem.
-Legenda głosi iż w czasie wojny dinozaurów roślinożernych i drapieżnych przyjdzie wilczyca wojny, a jej imię drugie imię to gwiazda. Od ciebie zależy która strona wygra. Weźmiesz udział w tej wojnie bo to jest ci pisane.-wytłumaczył krótko.
-Ale... jaka znowu wojna? Nie rozumiem po co ona jest.-wydukałam.
-Eh... Przywódca drapieżców, Rex. Zaczął polować dla zabawy na roślinożernych. Zachował się nierozsądnie dlatego wywołał wojnę.-rzekł Centarion.
Kiwnęłam głową. Chwilę się zamyśliłam. Po chwili krzyknęłam:
-Niech żyje sprawiedliwość!-zawyłam przeciągle.
-Przyłączam się do roślinożernych. Gdzieś musi być sprawiedliwość.-powiedziałam.
Dinozaury były szczęśliwie. Jeszcze nie wiedziałam, że czekają mnie ciężkie chwile. Musiałam się przygotować. Kiedy chciałam się zmienić w wilczyce wojny... przeżyłam szok. Tutaj tracę swoje moce. Westchnęłam. Muszę wykazać się zdobytym sprytem i treningami na zwinną i szybką wadere. Spojrzałam w górę. Niebo robiło się coraz bardziej ciemne. Ciemne chmury posuwały się po niebie, ciężkie. Westchnęłam i podreptałam do przywódcy. Każdy był ustawiony w szyku bojowym. Centarion na przedzie a ja z boku, gotowa na atak. Nagle z naprzeciwka wyszły inne dinozaury, także w szyku bojowym. Na jego przedzie najgroźniejszy z nich, tyranozaur rex. „Pewnie stąd wzieło się jego imię”,pomyślałam. Rex zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się szyderczo.
-Przyłączyłaś się do tej zgraji bezużytecznych i słabych dinozaurów. Zmień stronę wilczku.-powiedział.
Warkłam na niego głośno.
-A gdzie sprawiedliwość i rozsądek, których nie masz za grosz?-rykłam niż zapytałam.
Zmienił się jego wyraz twarzy. W jego oczach widziałam strach.
-Jesteś jakaś inna ale wątpie, żebyś nas pokonała.-rzekł.
Powarkiwałam na niego, zagłuszając jego słowa. Po chwili ucichłam. Usłyszałam okrzyki do walki. Wszyscy ruszyli na siebie. Ja zaatakowałam głównie te silniejsze. Kierowałam się moim sprytem, szybkością i zwinnością. Kątem oka spoglądałam na inne dinozaury w nadzieją że sobie radzą. Co nie które były słabsze dlatego im pomagałam. Nagle usłyszałam krzyk Centarion'a. Szybko odwróciłam głowę. Widok mnie przeraził.

http://s.cdaction.pl/obrazki/jurassic-park-the-game-premiera_173v6.jpg

Szybko zaczęłam biec w stronę przywódcy. Z racji iż byłam mniejsza wskoczyłam na jednego dinozaura. Skakałam z dinozaura na kolejnego dinusia. W końcu kiedy byłam wystarczająco blisko, wskoczyłam na grzbiet Rex'a. Wtopiłam swoje pazury w jego skórę. Była twarda ale o dziwo przebiły. Rex puścił przywódcę roślinożernych i głucho zawył.
-Oszczędź mnie Wega! Błagam!-jęczał ze strachem i lękiem.
Bał się mnie. Mniejsza kilkokrotnie od niego wilczyca miała go pokonać. Wzrost nie ma znaczenia, przekonał się o tym on. Jednak sprawiedliwość prze de wszystkim.
-Dlaczego miałabym cię oszczędzić!? Zabijałeś dla zabawy, to ja w imię sprawiedliwości, wymierzę ci karę!-warknęłam ostro.
Moje pazury orały skóre dinozaura. Jęczał głucho i szarpał, ale ja trzymałam się mocno. Na jego ciele aż pięć śladów wilczych pociągnięć. Przeszłam do karku. Na jego kręgosłupie zrobiłam krzyżyk. Następnie wtopiłam kły w jego kark. Krew siknęła a Rex zaczął się jeszcze bardziej wić. O mało nie spadłam. Jednak wkrótce padł i zamknął oczy pogrążając się z głębokim śnie. Z chmur zaczęło padać. Zawyłam przeciągle na znak wygranej. Dinozaury roślinożerne zaczęły tańcować z radości i wykrzykiwać moje imię. Uśmiechnęłam się i znowu zawyłam. Wycieńczona upadłam i zasnęłam. Obudziłam się pod jakimś liściem. Obok mnie był kawałek mięsa. Wyjrzałam na chwilę i zobaczyłam Centarion'a, który siedział i patrzył w dal.
-Zjedz to mięso, przecież nie jesteś roślinożerna.-zwrócił uwagę.
-No tak. Przestało padać. -stwierdziłam.
-Tak. Dziękuję, że uratowałaś mi życie.-powiedział.
-To drobiazg. Nie zostawia się w potrzebie sojusznika.-odparłam.
Spojrzałam na mięso i zaczęłam je jeść. Kiedy skończyłam, oblizałam się i wyszłam z pod wielkiego liścia.
-Ja muszę wracać. Do watahy i Noxsus'a.-stwierdziłam.
-Wiszę ci przysługe. Wskakuj na mój grzbiet. Zabiorę cię na plażę.-powiedział.
Zrobiłam tak jak kazał. Siedziałam i czekałam aż trafimy na plaże. Po pięciu minutach dotarliśmy na miejsce.
-No to.... żegnaj.-powiedziałam.
-Żegnaj.-powiedział.
Westchnęłam. Zaczęłam wchodzić na klif. Ciężko to szło. Parę razy wstrzymywałam oddech. Miałam cichą nadzieję że nie spadnę. Po około dwóch godzinach dotarłam na sam szczyt. Już byłam w domu. Bez przygód mogę odpocząć. Uśmiechnęłam się i ruszyłam na przód. Po drodze natknęłam się na szczenię. Przyjrzałam mu się.
-Hey. Yesubai Wega jestem i możesz mówić do mnie Wega lub Yesubai. A ty?-spytałam.
-Julpi. Witaj.-powiedział.
-Fajne słuchawki.-powiedziałam.
(Julpi?) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz