- Chodźmy stąd - pociągnąłem ją
- Gdzie? - wyszeptała i spojrzała jeszcze raz na basiora - cóż wszystko jedno...
Wyszliśmy poza tereny watahy.
- Co robisz? - zapytała
- Tylko tak można zapomnieć o problemach - uśmiechnąłem się lekko - no chodź, zaprowadzę cię gdzieś.
Szliśmy przez gęsty las już spory czas, cisza trwała, nikt nie chciał jej zakłócać, co jakiś czas zerkałem na zamyśloną Vege, może to miejsce sprawi, że poczuje ulgę. Uśmiechnąłem się do siebie
- Gdzie mnie prowadzisz? - nagle zapytała
- Prezent - powiedziałem cwaniacko
- Ty i prezenty? - zaśmiała się ironicznie
- No wiesz... - Miałem szczęście bo byliśmy na miejscu, odsłoniłem łapą krzaki
Wadera zamilkła.
- Nie ważne... chodź - machnąłem łapą i skierowałem się w stronę drzewa.Stanąłem nad przepaścią i skoczyłem na jedną latającą skałę. - Skacz - powiedziałem do Vegi, która to uczyniła.
Przeskoczyliśmy tak jeszcze kilka razy, aż doszliśmy do korzeni. Na które zeskoczyliśmy. Wspinając się do pnia. Jak się okazało pień pokrywa kosmatym grzybem szronu, gałęzie otulają się puchatą, białą sadzią, jedna ze skał wybucha nagle, rozpryskując wokół chmurę pyłu i gwiżdżących odłamków, a na miejscu pozostaje niedokończona rzeźba klęczącego mężczyzny o pociągłej twarzy wykrzywionej bólem. Rzeźba niczym krzyk. Niczym alegoria urodzin. Zbocze drży. Słychać, jak w dół stoku sypią się kamienie, jak z trzaskiem opadają kamienne płyty, jak z łoskotem w dolinę schodzi kamienna lawina.
- Idź! - krzyknąłem
Powierzchnię pobliskiego strumienia pokrywa nagle ławica srebrnych błysków, niewielkie rybki, migocąc jak monety, uciekają na brzeg i rozpaczliwie wyskakują nad nią, a po chwili woda zaczyna się gotować. Z lasy wysącza się lodowaty, gęsty opar i wije się po zboczu niczym ogromny wąż, pełznie prosto na polane by połknąć ja raz s drzewem. Trwa to długo bardzo długo. Ale drzewo się nie męczy. uczucie jakby nas broniło.
<Vega? xD Mam wyobraźnie ;d>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz