Kiedy wyszliśmy z pomieszczenia zobaczyliśmy duży rozciągający się w obie strony korytarz. Dorian natychmiastowo ruszył w jedną ze stron, moją uwagę jednak przyciągnęły lekko uchylone drzwi na samym końcu. Zacząłem zmierzać w ich kierunku, przy tym oddzielając się od towarzysza. Moja duża masa ciała nie pozwalała na skuteczne skradanie się. Co drugi krok wywoływał okropne skrzypienie. Jednak przez wybicie okna już i tak dałem o sobie znak. Spojrzałem do pomieszczenia, lecz jedyne co mogłem zobaczyć to drewniany stolik na którym znajdował się dzban, najprawdopodobniej z jakimś trunkiem. Osoby, które przesiadywały tutaj pewnie zrobiły sobie miłą pogawędkę. Wątpiłem, by ktoś jeszcze tutaj został. Złapałem za metalową klamkę i otworzyłem z upiornym skrzypem drzwi. Nagle wszystko stanęło w miejscu jakby zalane płynnym bursztynem. Dwójka ludzi siedzących na fotelach, nawet nie drgnęła. Zobaczyłem mężczyzn ze spalonymi imbirem językami i opuchniętymi gardłami. Rozwarte oczy patrzyły ku górze, na zakurzony sufit. Wyglądali na otrutych. Zwykle tym, którzy nie chcieli otwierać ust wlewano olej do nosów, podczas gdy ktoś trzymał delikwenta do góry nogami. Najwyraźniej tutaj tej kuracji oprawca nie miał zamiaru stosować. Kubki leżały na ziemi, a ciesz spływała z ich ust po szyjach, aż do brudnych skórzanych ubrań. Zostali zmuszeni do picia. Przypatrując się drugiemu byłem zaciekawiony czemu nie ruszył z pomocą. Nie miał śladów splątania na dłoniach czy nogach. Pewnie chciał sprzedać kamienie i zatrzymać całe pieniądze dla siebie. Zabicie wspólnika było mu na rękę. Nie spodziewał się jednak, że i po niego przyszła śmierć. Nie raz spotykałem ludzi, którzy owijali trzy razy wokół szyi konopny sznur. Chropowata linka robiła wrażenie i zostawiała na gardle wiarygodne zaczerwienienie. Tak pozorowali swoją śmierć, by strażnicy miasta, których na nich nasyłam myśleli, że nie żyją. Na szczęście im się ta sztuczka nie udaje. Nauczyłem swoich ludzi by sprawdzali dokładnie ciało póki na szyi nie dostrzegą jedwabiu lub drutu. Lepiej nadają się do zmiażdżenia tchawicy i są stosowane przez zabójców. Czego dowiedziałem się od Johna, mojego szpiega. To co jednak tutaj się stało nie wygląda na udawane. Słysząc głośny łomot wyszedłem pospiesznie z pokoju. Nagle oddzielenie się od Doriana nie wydawało się tak dobrym pomysłem. Jeśli morderca nadal jest w domu, to mój towarzysz może być w tarapatach. Dostrzegając sylwetkę rudowłosego przyspieszyłem kroku. Stając zaledwie metr za nim zobaczyłem niską i niegroźnie wyglądającą dziewczynę. Nie oceniaj książki po okładce. Chociaż trudno mi było wyobrazić sobie jak zmusza tych dwóch dość mocno zbudowanych mężczyzn do picia trucizny.
- Apsalar? - Wyszeptał nagle Dorian. Znał ją. Kobieta ze zdziwienia wypuściła sztylet z dłoni. Nie wiem co łączy tę dwójkę, jednak musiałem przerwać im tę miłą chwilę.
- A więc zwą cię Apsalar? - Zapytałem, a jej twarz nagle stała się szorstka, a wzrok chłodny niczym lód.
- Tsa - Syknęła pod nosem i zerknęła w stronę sztyletu, który upuściła. Dostrzegłem jak Dorian lekko się wzdrygnął, przez co zmarszczyłem brwi i przygotowałem mięśnie na każdą sytuację.
- Czy to twoja sprawka? - Zapytałem wskazując kciukiem za siebie, na otwarte drzwi. Kobieta zastygła. Mój towarzysz spojrzał na mnie pytająco, a ja jedynie delikatnie kiwnąłem głową. Jego dłoń zacisnęła się mocniej na sztylecie. Co teraz zrobi dziewczyna?
<Dorian? Wybacz nie miałem na to jakiegoś bardziej intrygującego pomysłu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz