Jako mały wilczek zostałam porzucona przez rodziców. Moi rodzice są
zdrajcami! Nienawidziłam ich. Byłam traktowana jak pomywaczka, dopóki
nie urosłam na tyle, by na coś zapolować.
Zdarzyło się to pewnego słonecznego dnia, tyle, że ja wtedy nie
odróżniałam dobra od zła, byłam przyzwyczajona do swej pracy. Rodzice
zaprowadzili oszołomioną mnie nad rzekę i po prostu tam wrzucili.
Myśleli, że nie umiem pływać i się utopię. Ale ja potajemnie wymykałam
się czasami, żeby sobie popływać. Poza tym prawie każdy wilk to
potrafił.
Nie chciałam im pokazywać, że to umiem. Pokaźnie zanurkowałam i
wyłoniłam się dopiero jak usłyszałam, że odwróceni plecami wchodzą do
lasu. Byłam na nich wściekła i nie możecie mi się dziwić. Parę dni
leżałam uschnięta jak ryba bez wody, na brzegu i rozmyślałam. Wreszcie
doszłam do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić i znaleźć przyjazną mi
watahę. Myślicie, że to było takie łatwe? Postanowiłam skierować się na
północ. Po paru dniach wreszcie spotkałam dwie wilczyce stojące przy
niewidzialnej bramie. Zatrzymałam się.
-Macie watahę? - spytałam z nadzieją.
-Oczywiście- odparla z ufnością jedna z nich.
-Mogę dołączyć?
-No, pewnie- mruknęła ta druga. - Trzeba tylko poczekać na naszą panią.
Skinęłam głową i przyjrzałam się uważnie nieznajomym.
Ta pierwsza wydawała się miła, ale druga.. Obejmowały mnie wątpliwości.
Nie podobał mi się jej ton, ma jakiś wyniosły wzrok.. No, ale trzeba
spróbować. Zawołały jakiegoś bezbronnego, młodego wilka i rozkazały by
przyprowadził ich królową. Czekałam cierpliwie. Po chwili niedaleko muru
ukazała się niewielka wilczyca o małych jak szparki oczach, wyniosłym
spojrzeniu i brązowej sierści. Skinęła głową na młodego, a on
natychmiast stamtąd poszedł. Nie spodobała mi się. Nie wyglądała
przyjaźnie.. Myśli przerwał mi jednak monotonny ton, nieco
przypominający moją matkę.
-Chcesz dołączyć, tak? - zapytała oschle tak lodowatym tonem, że dłuższą chwilę stałam nie wiedząc co powiedzieć.
-T-tak. - wyjąkałam w końcu.
Roześmiała się szyderczo i nie mogła przestać. W końcu jednak się odezwała.
-Sądzisz, że tu pasujesz? - uśmiech spełzł z jej twarzy pojawił się na niej wyniosły grymas.
-Nie wiem - powiedziałam tym razem głośniej i pewniej, bo nie chciałam,
żeby pomyślałam sobie o mnie jak o jakimś tchórzu. -Może czas się o tym
przekonać? - zmieniłam ton robiąc krok do przodu.
Zaśmiała się znów. Spojrzała na mnie swym przenikliwym wzrokiem, po czym rzekła:
-Przekonać? - zachichotała. - Ależ panna mądra!
Wyczułam w tym taką ironię, że skrzywiłam się z odrazą.
-Dobrze, więc nie do zobaczenia. - odwróciłam się, lecz drogę zagrodziły
mi te dwie obrończynie. -Proszę się odsunąć.. - zaczęłam, ale
usłyszałam za sobą zimny głos.
-Masz tu zostać. - rozkazała.
Odwróciłam się powoli. Ogarnęła nie złość tak wielka, że miałam ochotę
rzucić się na nią i ją rozszarpać. A z resztą, dlaczego mam tego nie
zrobić? Myślałam gorączkowo zachowując kamienną twarz.
-Przestraszyła się panna? - spytała. Zamknęłam oczy, odwróciłam się z
powrotem. Ogarnęła mną furia. Rzuciłam się z wrzaskiem na dwie
obrończynie, powalając obydwie na ziemię. Chciały się bronić, ale
trzymałam je na tyle mocno, że nie zdołały podnieść głowy. Wczepiłam w
nie pazury, a że miałam je dosyć ostre, obie jęknęły z bólu. Wreszcie
wypuściłam je spod szponow i sądziłam, że będą za mną biec, lecz one
tylko zawyły. Za mną oczywiście rzucili się inni, lecz bylam szybsza.
Uciekłam, znikłam z pola widzenia, schowałam się w lesie, zasnęłam.
Następny dzień znów spędziłam na poszukiwaniach, lecz bylam bardziej
ostrożna. Wędrowałam, aż do północy i w chwili gdy chciałam się już
położyć, ujrzałam coś ciekawego. Weszłam na teren jakiejś watahy, ale
nikogo tam nie zobaczyłam. Mruknęłam coś pod nosem i ułożyłam się w
cieniu drzew. Jutro poznam. - zadecydowałam.
(Kto ze mną będzie pisał? Nie znam tu nikogo, a bardzo mi się nudzi.. :< ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz