Byłem mocno zmęczony i mając nadzieję na ciepły posiłek stanąłem przed niczego sobie karczmą. Byłem tuż obok drzwi gdy nagle rozległy się krzyki, trzaski... Ogólny rejwach i zapewne kolejna pijacka bitwa. Byłem zaskoczony tym wybuchem tego wszystkiego i stałem jak wmurowany nieopodal wejścia do tego już tak bardzo nie niczego sobie baru. Z wewnątrz budynku wyszedł niepozorny chłopak. Śnieżnobiałe włosy, chabrowe oczy i delikatne rysy twarzy nadawały mu niewinny, i dziecięcy wyraz twarzy, który bardzo mocno kłócił się z zakrwawionymi rękoma. Stałem jak słup soli niewierząc, że ta niepozorna postać mogła wywołać to zamieszanie. Chłopak w dłoni trzymał ciężką sakiewkę, którą otworzył i zaczął przeliczać pieniądze znajdujące się w niej.
- Rany, to ty wywołałeś tą całą aferę?! - wydobyłem w końcu z siebie zaskoczony głos.
Ta postać tak kłóciła się z krwią na rękach, że wciąż nie pasowała mi do tego zdarzenia.
- Czemu ja? - zapytał jak niewiniątko i pogłębił dziwny efekt.
Dopiero teraz, po dłuższym wpatrywaniu się w zakrawawione dłonie chłopaka, zauważyłem w nich wragmenty potłuczonego szkła. Auć, to musiało boleć. Mimowolnie się skrzywiłem.
- Ale nie zaprzeczysz miałem rację - powiedział nie zrozumiałe dla mnie zdanie i krótko się zaśmiał.
Zmarszczyłem lekko brwi zastanawiając się nad słowami nieznajomego.
- Co się tam w ogóle stało? - zapytałem chłopaka.
- Zostawiłem tam pełniutką sakiewkę i jak na cywilizowany kraj przystało poszedłem po nią z głupią nadzieją, że będę mógł ją spokojnie odebrać. Kiedy jednak wszedłem do środka patrzę, a tu moja sakieweczka jest główną wygraną w jakiejś karcianej rozgrywce. No to ja jak cywilizowany obywatel podchodzę do stolika i najspokojniej w świecie mówię, że sakiewka jest moja. No to ci przeklęci karciarze zaczynają się kłócić, że najpierw muszę ją wygrać i inne takie duperele... No i jakoś tak mnie sprowokowali, i jakoś tak wyszło. - mówił mocno gestykulując swoimi zakrwawionymi dłońmi.
Teraz cała sytuacja nabrała sensu i jasności dla mego zacofanego umysłu.
Chłopak jakby w ogóle nie zwracał na szkło wbite w jego ręce.
- Nie boli cię to? - zapytałem wciąż wpatrując się w rany.
- Trochę bol... Nie, nie, nie... Nie dam się ci wyleczyć! Nie przypadkowej i na dodatek rudej osobie spotkanej na ulicy! - mówił gorączkowo.
- Spokojnie jestem prawie wykwalifikowanym medykiem! - mówiłem jakby te słowa mogły uspokoić chłopaka.
- Prawie robi dużą różnicę! - krzyknął przerażony.
- Spokojnie, spokojnie... Wyjmę ci tylko to szkło, bo wda się zakażenie. Jako medyk zobowiązałem się pomóc każdej potrzebującej osobie. - powiedziałem mając nadzieję, że ta nędza gadka w czymkolwiek pomoże.
< Tantum? >
Wataha Srebrzystego Nowiu Księżyca
niedziela, 23 kwietnia 2017
czwartek, 20 kwietnia 2017
Od Tantum'a Do Doriana
Musiałem się wracać, bo gdzieś przy barze zostawiłem sakiewkę, w której trzymałem między innymi pieniądze czy klucze. Nie miałem zbyt dalekiej drogi, ale jak widać pod moją nieobecność dużo się wydarzyło. Wszedłem prędko. Z całej siły otworzyłem grube, drewniane z mosiężnymi elementami drzwi.
Na stoliku leżała zguba, lecz nie sama. Była otoczona typkami, którzy u boku mieli karty. Zbiorowisko wywołała niezłe.
-Kto wygra, dostaje zawartość-oznajmił gostek, palący cygaro.
-Ja się pisze-odrzekł jakiś inny, a potem kolejny i następny.
Podszedłem do ekipy. Widać było, że pijanej. Ledwo siedzieli na krzesłach, chwiejąc się przy tym i wymachując rękami. Dym z papierosów i fajek niemalże poleciał mi na twarz.
-Przepraszam to moje-skierowałem rękę w stronę sakiewki aby ją zabrać.
-Hola hola!-szatańsko zaśmiał się mężczyzna i zablokował mi dłoń.
Gwałtownie się wyrwałem. Miałem ochotę mu przywalić. Zagryzłem zęby ze złości.
-To moje-powtórzyłem wypełniony gniewem.
-Jeśli to chcesz, musisz zagrać partyjkę, inaczej pożegnaj się z dobytkiem.
Nigdy nie byłem dobry w karty, szczególnie nie tolerowałem oszukiwania, a znając panów z knajpy byli zdolni do tego typu numerów. Nie miałem ochoty na tego typu kłótnie. Nie miałem ochoty zachowywać się jak dziecko. To należało do mnie, więc dyskusji powinno nie być wcale. Krew się we mnie gotowała gdy tylko widziałem mordę uśmiechniętego dziada.
-Mówię grzecznie po raz ostatni. Te rzeczy są moje!-warknąłem ze wściekłością.
Mężczyźni najwyraźniej zadowoleni, bo tylko pili kolejne kielichy i przy tym śmiali się pełną gębą. Panowały plotki. Każdy z osobna mierzył mnie pobłażliwym spojrzeniem.
-Młody, życie...-podsumował sprzedawca. Oczywiście roześmiał się, a za nim wszyscy inni.
Tego był za dużo. Rozgniewany, jednym ruchem przewaliłem stół, a z nim spadły szklanki. Hałas duży, szczególnie przez krzyki i stłuczone naczynia. Nie żałowałem tego czynu nawet przez chwilę. Uważałem, że i tak dobrze, bo buda nie wyleciała w powietrze. Ktoś nagle złapał mnie za ramię. Tym śmiałkiem okazał się facet trzymający MÓJ woreczek. Bez zastanowienia przywaliłem mu w twarz. Upadł na ziemię. Nie dość, iż był cały czerwony od alkoholu, to za moim ciosem wykrwawił. Zabrałem mu z rąk przedmiot. Tak to jest kiedy skończy mi się cierpliwość.
-Do widzenia-powiedziałem jak gdyby nigdy nic i wyszedłem z baru.
Wszyscy zaniemówili. Barman nie był w stanie normalnie funkcjonować tylko gapił się na mnie jak na wariata.
Na zewnątrz zajrzałem do środka sakiewki. Wszystko było jak trzeba.
-Rany, to ty wywołałeś tą całą aferę?!-usłyszałem nieznajomy głos z tyłu.
Odwróciłem się, tym razem już spokojnie, bo emocje opanowały.
-Czemu ja?-spytałem niczym niewiniątko.
Stojący przede mną znacząco spojrzał się na moje ręce, były w szkle pomieszanym z krwią.
-Ale nie zaprzeczysz miałem rację-zaśmiałem się cicho.
<Dorian?>
środa, 19 kwietnia 2017
Od Doriana C.D Avaresh
Czemu nie może po prostu wyjść z budynku w ludzkiej skórze? Hmmm... To zaczyna być zastanawiające... Ale cóż kiedy dość mocno wyróżniasz się wyglądem od reszty cywilizacji, to ta ludność zaczyna cię mocno obserwować. Brzmi to prawie jak filozofia... Mogłem iść na filozofa, przynajmniej nie musiałbym brać udziału w tej wojnie o wolność. Tylko gdy wrodzy wojownicy wchodziliby do mojego domu to ja zastanawiałbym się nad sensem bytu na ziemi. Mógłbym nim zostać gdyby nie ta beznadziejna magia... Och i tak nic nie zmienię, więc może nie warto o tym myśleć. Dobra skup się. Skup się.
Rozejrzałem się dookoła. Apsalar prowadzona przez Arszennika. Czemu nazwałem go tak? Wracając, dziewczyna nawet nie próbowała się wyrwać. Szła że wzrokiem wbitym w kocie łby. Trochę mi jej szkoda. Nie zawsze była taka. Tyle wspólnych dni nas łączyło... Nie myśl o niej! Ona nie myślała o tobie kiedy uciekła! Nawet nie spojrzała...
Apsalar. Lekka ironia losu, bo sama wybrała to imię jako pseudonim. Prawdziwa Apsalar, w moim rodzinnym domu, to była bogini opiekująca się złodziejami. Ironia.
Dziewczyna nagle się szarpnęła, ale Arszennik nic sobie z tego nie zrobił tylko przyspieszył kroku. Apsalar, jak wszyscy złapani przestępcy, czując zbliżające się więzienie zaczęła się szarpać.
- Zaczekaj tutaj. - powiedział Arszennik.
Posłuszenie stanąłem przed drzwiami lochów, w końcu nie będę się wtrącał w sądownictwo i te inne zbędne rzeczy. Obserwowałem jak biało - granatowy ogon wilka powoli znika we wnętrzu budynku. Teraz tylko czekać. Tylko czekać, a może aż czekać? Podeszłem do najbliższej ławki i usiadłem na niej nasłuchując głośnych i charakterystycznych kroków wilka. Ziewnąłem przeciągle wciąż obserwując drzwi. Nuda robiła się niemiłosierna. Co on tam do jasnej masłej robi?! Ileż można siedzieć w jakiś lochach?!
<Avaresh? Sorry za długość i czas oczekiwania>
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Od Tantum'a C.D Natalie
Straciła przytomność. Tak to jest kiedy przez moment zaufasz kobiecie! Że też byłem głupi do tego stopnia. Strażnik się zbudził, gdyż akurat chwilowo przysnął. Złapałem pierwszą lepszą rzecz, którą zdobyłem "po omacku" w celach obronnych. Ochroniach tupnął masywną stopą na co ziemia zaczęła pulsować. Wziąłem duży zamach. Przyrządem mojej zbrodni okazała się kłódka drewna. Nie miałem pojęcia skąd tam się wzięła, lecz to, iż tam się w ogóle znalazła było zadowalające. Wycelowałem w brzuch. Tam też trafiło. Hughol zawył niczym rozszarpywany wilk. Ucieczka teraz nie wchodziła w grę. Więc co zrobić? Tu liczyło się szybkie działanie, bo wrzask rozniósł się na całą wioskę, przez co zbudził i napędził do działania mieszkańców. Trzeba było cofnąć się do tej samej pozycji co przedtem, czyli powrotu do klatki. Złapałem Natalie za barki, a potem przeniosłem do klatki po czym sam tam wszedłem. Niebawem zjawiła się cała ekipa.
-Czego darłeś japę?!-spytał Hughol-dowodzący, tonem jak zwykle wrednym.
-Oni! On! Uciekli!-skarżył ochroniarz, pokazując grubym paluchem w naszą stronę. Patrzył mi się prosto w oczy. Czułem, że chciał się zemścić.
-Co ty pier'dolisz?!-warknął ten sam pewniak.
Otóż moja przyjaciółka... *towarzyszka zemdlała na co jej wygląd był podobny do osoby śpiącej, a ja udawałem, że dopiero co wstałem. Było sztuczne, a wyglądało na prawdopodobne.
-Jak was wezwałem to ten chłopak tu się schował, ale słowo daje, chcieli uciec!
Zamieszanie, znowu. Dyskusje, powiedziałbym konwersacje. Koniec końców przypadł nam nie jeden, a czterech strażników. Małymi krokami zbliżał się świt. Co robić? Co k***wa robić?!
"Jakie mam moce?!... Jakie mam moce?-nerwowo rozmawiałem sam ze sobą.-Chyba jestem zdolny być niezdolnym. Tak, to moja najlepsza cecha."
Leżałam na brzuchu, potem przekręciłem się na bok, na drugi bok i znowu na brzuch. Pustka.
-Natalie...-szturchnąłem dziewczynę niczym bezbronne dziecko matkę.
Nie odpowiedziała. W dalszym ciagu była "pół żywa". Teraz liczyć mogłem tylko i wyłącznie na siebie by uratować nas oboje.
Yolo.
-Hej panie strażniku!-zagadałem kreature czyhającą pare metrów przed naszym "więzieniem".
-Hę?!-warknął znudzonym i zasypanych głosem.
-Co tam?-spytałem tonem nieco cichszym.
Przybliżył się o krok by lepiej słyszeć.
-Nie zawracaj mi głowy chłopcze, bo srogo popamiętasz!-warknął.
-Ja sie chciałem o coś spytać.
-No?
-Bo chodzi o to...-oznajmiłem znowu zmieniając głośność.
Ten po raz drugi przysnął się w moją stronę. Z czasem, ciagnąc pogawędkę podszedł wystarczająco blisko, a ja mogłem zacząć działać. Jeśli chodzi o słowa wymyślałem je tak aby zając jak najwiecej czasu. Miałem nadzieje, że fart dopisze, a moje poświęcenie nie pójdzie na marne.
Na szczęście, rzuciwszy okiem na Natalie otwierała zmęczone i zaspane oczy.
Teraz albo nigdy...
<Natalie? Jak widzisz pomysłów zabrakło i całe rozumowanie zostawiam tobie. Mam nadzieje, że wena dopisuje ;p>
-Czego darłeś japę?!-spytał Hughol-dowodzący, tonem jak zwykle wrednym.
-Oni! On! Uciekli!-skarżył ochroniarz, pokazując grubym paluchem w naszą stronę. Patrzył mi się prosto w oczy. Czułem, że chciał się zemścić.
-Co ty pier'dolisz?!-warknął ten sam pewniak.
Otóż moja przyjaciółka... *towarzyszka zemdlała na co jej wygląd był podobny do osoby śpiącej, a ja udawałem, że dopiero co wstałem. Było sztuczne, a wyglądało na prawdopodobne.
-Jak was wezwałem to ten chłopak tu się schował, ale słowo daje, chcieli uciec!
Zamieszanie, znowu. Dyskusje, powiedziałbym konwersacje. Koniec końców przypadł nam nie jeden, a czterech strażników. Małymi krokami zbliżał się świt. Co robić? Co k***wa robić?!
"Jakie mam moce?!... Jakie mam moce?-nerwowo rozmawiałem sam ze sobą.-Chyba jestem zdolny być niezdolnym. Tak, to moja najlepsza cecha."
Leżałam na brzuchu, potem przekręciłem się na bok, na drugi bok i znowu na brzuch. Pustka.
-Natalie...-szturchnąłem dziewczynę niczym bezbronne dziecko matkę.
Nie odpowiedziała. W dalszym ciagu była "pół żywa". Teraz liczyć mogłem tylko i wyłącznie na siebie by uratować nas oboje.
Yolo.
-Hej panie strażniku!-zagadałem kreature czyhającą pare metrów przed naszym "więzieniem".
-Hę?!-warknął znudzonym i zasypanych głosem.
-Co tam?-spytałem tonem nieco cichszym.
Przybliżył się o krok by lepiej słyszeć.
-Nie zawracaj mi głowy chłopcze, bo srogo popamiętasz!-warknął.
-Ja sie chciałem o coś spytać.
-No?
-Bo chodzi o to...-oznajmiłem znowu zmieniając głośność.
Ten po raz drugi przysnął się w moją stronę. Z czasem, ciagnąc pogawędkę podszedł wystarczająco blisko, a ja mogłem zacząć działać. Jeśli chodzi o słowa wymyślałem je tak aby zając jak najwiecej czasu. Miałem nadzieje, że fart dopisze, a moje poświęcenie nie pójdzie na marne.
Na szczęście, rzuciwszy okiem na Natalie otwierała zmęczone i zaspane oczy.
Teraz albo nigdy...
<Natalie? Jak widzisz pomysłów zabrakło i całe rozumowanie zostawiam tobie. Mam nadzieje, że wena dopisuje ;p>
poniedziałek, 10 kwietnia 2017
Od Ascrasii C.D Avaresh
Gdy zapadł w sen, zaczęłam delikatnie muskać jego włosy. Musiał wiele przejść w trakcie spotkania... Lekko się wycofałam, wstając z łóżka, przykrywając go. Nie będę mu mówić,co się stało u mnie w domu... Nie chce mu dawać jeszcze więcej problemów... Usiadłam na łóżku, patrząc na niego jak śpi. Wyglądał tak spokojnie. Tak bym chciała mu pomóc...
Może moja obecność mu wystarczy.
*****
Na stole zaczęłam rozkładać śniadanie. Gdy usłyszałam skrzyp drzwi, wyprostowałam się. Avaresh, objął mnie od tyłu.
- Czemu nie jesteś u siebie? - spytał.
- Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa - położyłam śniadanie na stół. Ten usiadł, biorąc głęboki wdech.
- Ładnie pachnie...
- To jedz - uśmiechnęłam się lekko. Ten powoli zabrał się za jedzenie. Ja myłam naczynia. Gdy spojrzałam na wodę, moje włosy były czarne, a ręce pokryte kruczym lodem. Zakręciłam wodę, a gdy oparłam się o blat, zauważyłam, że generuje lód. Szybko się cofnęłam. Roztopiłam lód, patrząc kątem oka na swojego partnera.
- Wszystko w porządku? - spytałam. Ten cały czas milczał. Gdy skończył jeść, podszedł z brudnymi naczyniami do zlewu. Zatrzymałam jego rękę.
- Ja się tym zajmę. Wczoraj musiałeś sporo przejść, skoro byłeś w takim stanie - odwrócił głowę. Odłożyłam naczynia, po czym kazałam mu usiąść na kanapie. Usiadłam za nim, by zrobić mu relaksujący masaż. Był bardzo spięty...
- Ass...?
- Tak? - pochyliłam się, by na niego spojrzeć. Ten siłą wyciągnął mnie tak, bym siedziała na jego kolanach. Połączył nasze usta z taką samą czułością jak zawsze.
- Czemu wczoraj do mnie przyszłaś? - spytał. Zmusiłam się na lekki uśmiech.
- Miałam przeczucie, że coś się dzieje.. - popatrzyłam mu prosto w oczy - Avaresh... nie jesteś słaby. Jesteś silny, twardy. Czasem każdy z nas ma... chwilę załamania, słabości. Ale to mija. Nie wiem jak to jest, być przywódcą, ale wiem jedno. Miłość, nie daje nam słabości, lecz daje nam siłę do działania - przytuliłam go - pamiętaj, że masz mnie.
- Crass... - przycisnął mnie mocniej do siebie. Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Wtedy usłyszałam pukanie. Puściłam go, a ten podszedł do drzwi. Nie słyszałam rozmowy, ale Avaresh musiał wyjść, złapałam go za rękę.
- Będę czekać... - ten przytaknął i poszedł. Zamknęłam drzwi.
~ Urocze... - usłyszałam w głowie głos. Zaczęłam się rozglądać, a na jednym z końców pokoju, stałam ja...
- Zostaw mnie.
~ Kochasz go, a jestem tutaj po to, by go zabić... A raczej ty. W końcu pójdziesz spać... koszmary nad tobą wezmą kontrolę, a ja osobiście przebije twoim lodem jego serce - na jej ręce pojawił się czarny lód. Na moich ujawnił się natomiast biały.
- Odsuń się - cofnęłam się, a ściany pokrył lód.
~ W końcu mi się poddasz. Zabiję go, a potem zabiją ciebie.
- Nigdy!
~ Jesteś po to, by go zabić!
- Nie!
~ W końcu zabijesz go! Albo on ciebie! Myślisz, że on mówi ci prawdę?! ON KŁAMIE PRZEZ CAŁY CZAS! Nigdy Cię nie kochał!
- KŁAMIESZ! - rzuciłam w niego kulą lodu, a ona zniknęła. Lód rozprzestrzenił się po całym pokoju, zamrażając drzwi.
Ona ma rację... nie mogę nie spać przez nieskończoność... Avaresh nie jest słaby...
Ja jestem...
Usiadłam w kącie pokoju. Cały lód poleciał w moją stronę, robiąc wokół mnie lodową skorupę. Nie wiem ile tam siedziałam.
Po chwili usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? - spojrzał na lodową skorupę. Uniosłam głowę, a potem lód się rozbłysnął, ścierając kurz z każdego zakątka.
- Tada! - udałam zadowoloną. Na szczęście moje łzy już nie były widoczne, a oczy znormalniały - jak było?
<Avaresh?>
Może moja obecność mu wystarczy.
*****
Na stole zaczęłam rozkładać śniadanie. Gdy usłyszałam skrzyp drzwi, wyprostowałam się. Avaresh, objął mnie od tyłu.
- Czemu nie jesteś u siebie? - spytał.
- Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa - położyłam śniadanie na stół. Ten usiadł, biorąc głęboki wdech.
- Ładnie pachnie...
- To jedz - uśmiechnęłam się lekko. Ten powoli zabrał się za jedzenie. Ja myłam naczynia. Gdy spojrzałam na wodę, moje włosy były czarne, a ręce pokryte kruczym lodem. Zakręciłam wodę, a gdy oparłam się o blat, zauważyłam, że generuje lód. Szybko się cofnęłam. Roztopiłam lód, patrząc kątem oka na swojego partnera.
- Wszystko w porządku? - spytałam. Ten cały czas milczał. Gdy skończył jeść, podszedł z brudnymi naczyniami do zlewu. Zatrzymałam jego rękę.
- Ja się tym zajmę. Wczoraj musiałeś sporo przejść, skoro byłeś w takim stanie - odwrócił głowę. Odłożyłam naczynia, po czym kazałam mu usiąść na kanapie. Usiadłam za nim, by zrobić mu relaksujący masaż. Był bardzo spięty...
- Ass...?
- Tak? - pochyliłam się, by na niego spojrzeć. Ten siłą wyciągnął mnie tak, bym siedziała na jego kolanach. Połączył nasze usta z taką samą czułością jak zawsze.
- Czemu wczoraj do mnie przyszłaś? - spytał. Zmusiłam się na lekki uśmiech.
- Miałam przeczucie, że coś się dzieje.. - popatrzyłam mu prosto w oczy - Avaresh... nie jesteś słaby. Jesteś silny, twardy. Czasem każdy z nas ma... chwilę załamania, słabości. Ale to mija. Nie wiem jak to jest, być przywódcą, ale wiem jedno. Miłość, nie daje nam słabości, lecz daje nam siłę do działania - przytuliłam go - pamiętaj, że masz mnie.
- Crass... - przycisnął mnie mocniej do siebie. Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Wtedy usłyszałam pukanie. Puściłam go, a ten podszedł do drzwi. Nie słyszałam rozmowy, ale Avaresh musiał wyjść, złapałam go za rękę.
- Będę czekać... - ten przytaknął i poszedł. Zamknęłam drzwi.
~ Urocze... - usłyszałam w głowie głos. Zaczęłam się rozglądać, a na jednym z końców pokoju, stałam ja...
- Zostaw mnie.
~ Kochasz go, a jestem tutaj po to, by go zabić... A raczej ty. W końcu pójdziesz spać... koszmary nad tobą wezmą kontrolę, a ja osobiście przebije twoim lodem jego serce - na jej ręce pojawił się czarny lód. Na moich ujawnił się natomiast biały.
- Odsuń się - cofnęłam się, a ściany pokrył lód.
~ W końcu mi się poddasz. Zabiję go, a potem zabiją ciebie.
- Nigdy!
~ Jesteś po to, by go zabić!
- Nie!
~ W końcu zabijesz go! Albo on ciebie! Myślisz, że on mówi ci prawdę?! ON KŁAMIE PRZEZ CAŁY CZAS! Nigdy Cię nie kochał!
- KŁAMIESZ! - rzuciłam w niego kulą lodu, a ona zniknęła. Lód rozprzestrzenił się po całym pokoju, zamrażając drzwi.
Ona ma rację... nie mogę nie spać przez nieskończoność... Avaresh nie jest słaby...
Ja jestem...
Usiadłam w kącie pokoju. Cały lód poleciał w moją stronę, robiąc wokół mnie lodową skorupę. Nie wiem ile tam siedziałam.
Po chwili usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? - spojrzał na lodową skorupę. Uniosłam głowę, a potem lód się rozbłysnął, ścierając kurz z każdego zakątka.
- Tada! - udałam zadowoloną. Na szczęście moje łzy już nie były widoczne, a oczy znormalniały - jak było?
<Avaresh?>
wtorek, 4 kwietnia 2017
Od Avaresha C.D Dorian
Dorian i kobieta przeszywali się wzrokiem. Dziewczyna rzeczywiście musi być silna, skoro mój towarzysz uważa, że nie da razy uniknąć jej ataku. Patrząc jednak na jej charakter, nie było zbyt mądrym posunięciem prowokowanie jej. Przypatrywałem się dokładnie napiętym mięśniom przeciwnika, by przy nadarzającej się okazji zainterweniować. Po dłuższej chwili wymieniania się zimnymi spojrzeniami, kobieta wyprostowała się jakby odpuszczając. Dorian po zastanowieniu, też poszedł w jej ślady, przy tym tracąc gardę. Dziewczyna prędko to wykorzystała, rzucając dwa sztylety, które w ostatniej chwili odparłem ręką, a dokładniej ciężką zbroją na niej się znajdującą. Napastniczka najprawdopodobniej nie rzuciła nimi od razu bo obawiała się, że Dorian jednak zrobi unik, nie lekceważyła go, jednak posunęła się do podstępu. Zaskoczone miny tej dwójki były warte tej akcji. Uśmiechnięty schyliłem się po sztylety i je podniosłem.
- Niezbyt honorowe zagranie - Powiedziałem.
- Arszeniku nie wtrącaj się - Fuknął Dorian, który się otrząsnął, w końcu jeszcze tylko sekunda i leżałyby tu jego zwłoki.
- Kim jesteś? - Warknęła kobieta łapiąc w dłonie kolejne sztylety.
- Ja? - Dopytałem - Wyszkolonym tuziemcem - Zaśmiałem się gromko. Teraz stojąc przed Dorianem kobieta mogła zobaczyć moje umięśnione ciało, jak i znajdujące się na nim blizny.
- Uważasz mnie za idiotkę? - Wycedziła przez zęby - Takie rany i doświadczenie nie tworzą się zaledwie po jednej walce - Mówiła, przy tym zachowując ostrożność.
- To chyba będziesz na tyle mądra i się poddasz? - Powiedziałem z szerokim uśmiechem, który rozwścieczył dziewczynę.
- Chyba kpisz! - Krzyknęła i wyjęła kolejne sztylety. Widząc to zmarszczyłem brwi i zacząłem powoli iść w jej stronę. Na co zareagowała szarżą w moim kierunku, chciała wbić broń prosto w moje żebro, jednak łapiąc ją za nadgarstek sprawnie przerzuciłem jej ciało przez swój kart. O dziwo odzyskała prędko stabilność i zamiast upaść, od razu uderzyła mnie butem w twarz. Zataczając się delikatnie do tyłu dostrzegłem błysk. Kiedy sztylety były blisko moich ramion usłyszałem brzdęk metalu. Na ziemi wylądowały cztery groźne bronie. Zerknąłem na Doriana, który właśnie uratował mnie od długotrwałego uszkodzenia ciała. Westchnąłem z ulgą i podciąłem kobietę, sprawnie ją unieruchamiając.
- Puszczaj mnie! - Próbowała się szamotać.
- Muszę Ci przyznać, że znasz kilka sztuczek - Odezwał się przyjaciel stojący za mną.
- To dla mnie zaszczyt słysząc to od Ciebie - Zachwycony jego rzutem, uśmiechnąłem się, gdy oplątywałem sznur wokół rąk unieruchomionej dziewczyny.
- W czym niby tu zaszczyt Arszeniku? - Prychnął odwracając wzrok, a uśmiech na mojej twarzy się utrwalił. Kiedy nogi i ręce kobiety były już spętane, przerzuciłem ją przez ramię.
- Ała! - Syknęła kopiąc mnie w żebra, sam lekko jęknąłem i uświadomiłem sobie, że brak zbroi na klatce piersiowej, rzeczywiście nie jest tak dobrym pomysłem.
- Nie możesz jej zwyczajnie postawić? - Zapytał ironicznie Dorian, widząc jak się męczę schodząc z nią po schodach. Wierciła się niemiłosiernie.
- Sam powinieneś dobrze wiedzieć, że to nie najlepszy pomysł - Spojrzałem w jego kierunku - Sprytna jest, chwila nieuwagi i pryśnie nam sprzed nosa, musimy ją odstawić do więzienia - Zacząłem się zastanawiać czy uderzenie kobiety w głowę młotkiem, by chociaż trochę pomogło?
- Ee.. tam zrobić jej kaganiec i prowadzić za smycz, byłoby lepszym widowiskiem - Podejrzewałem, że Dorian albo się uśmiechnął, albo coś pokazał dziewczynie, ponieważ ta znowu zdobyła mnóstwo energii. Długo się tym jednak nie przejmowałem, bo miałem większe zmartwienia. Nie mogę tak wyjść z tego budynku. Ludzie od razu mnie rozpoznają, a to niemożliwe by po pokłonach, mężczyzna nie poznał kim jestem.
- W sumie pomysł ze smyczą nie jest taki głupi.. - Odwróciłem się do Doriana z uśmiechem, a ten spojrzał na mnie z miną "ja tylko żartowałem...". Po chwili doczepiłem kolejny sznur, który w wilczej formie wziąłem do pyska.
- Chyba sobie żartujesz! Wyglądam jak dziwka prowadząca na targ! - Kobieta z całej sił stawiała opór, jednak kilka mocniejszych szarpnięć i potulnie szła. Teraz tylko odstawić ją do lochów. Chociaż zastanawiało mnie co na to ma do powiedzenia Dorian. Nie wiedziałem jakie relacje ich wcześniej łączyły, a ewidentnie się znali.
<Dorian?>
- Niezbyt honorowe zagranie - Powiedziałem.
- Arszeniku nie wtrącaj się - Fuknął Dorian, który się otrząsnął, w końcu jeszcze tylko sekunda i leżałyby tu jego zwłoki.
- Kim jesteś? - Warknęła kobieta łapiąc w dłonie kolejne sztylety.
- Ja? - Dopytałem - Wyszkolonym tuziemcem - Zaśmiałem się gromko. Teraz stojąc przed Dorianem kobieta mogła zobaczyć moje umięśnione ciało, jak i znajdujące się na nim blizny.
- Uważasz mnie za idiotkę? - Wycedziła przez zęby - Takie rany i doświadczenie nie tworzą się zaledwie po jednej walce - Mówiła, przy tym zachowując ostrożność.
- To chyba będziesz na tyle mądra i się poddasz? - Powiedziałem z szerokim uśmiechem, który rozwścieczył dziewczynę.
- Chyba kpisz! - Krzyknęła i wyjęła kolejne sztylety. Widząc to zmarszczyłem brwi i zacząłem powoli iść w jej stronę. Na co zareagowała szarżą w moim kierunku, chciała wbić broń prosto w moje żebro, jednak łapiąc ją za nadgarstek sprawnie przerzuciłem jej ciało przez swój kart. O dziwo odzyskała prędko stabilność i zamiast upaść, od razu uderzyła mnie butem w twarz. Zataczając się delikatnie do tyłu dostrzegłem błysk. Kiedy sztylety były blisko moich ramion usłyszałem brzdęk metalu. Na ziemi wylądowały cztery groźne bronie. Zerknąłem na Doriana, który właśnie uratował mnie od długotrwałego uszkodzenia ciała. Westchnąłem z ulgą i podciąłem kobietę, sprawnie ją unieruchamiając.
- Puszczaj mnie! - Próbowała się szamotać.
- Muszę Ci przyznać, że znasz kilka sztuczek - Odezwał się przyjaciel stojący za mną.
- To dla mnie zaszczyt słysząc to od Ciebie - Zachwycony jego rzutem, uśmiechnąłem się, gdy oplątywałem sznur wokół rąk unieruchomionej dziewczyny.
- W czym niby tu zaszczyt Arszeniku? - Prychnął odwracając wzrok, a uśmiech na mojej twarzy się utrwalił. Kiedy nogi i ręce kobiety były już spętane, przerzuciłem ją przez ramię.
- Ała! - Syknęła kopiąc mnie w żebra, sam lekko jęknąłem i uświadomiłem sobie, że brak zbroi na klatce piersiowej, rzeczywiście nie jest tak dobrym pomysłem.
- Nie możesz jej zwyczajnie postawić? - Zapytał ironicznie Dorian, widząc jak się męczę schodząc z nią po schodach. Wierciła się niemiłosiernie.
- Sam powinieneś dobrze wiedzieć, że to nie najlepszy pomysł - Spojrzałem w jego kierunku - Sprytna jest, chwila nieuwagi i pryśnie nam sprzed nosa, musimy ją odstawić do więzienia - Zacząłem się zastanawiać czy uderzenie kobiety w głowę młotkiem, by chociaż trochę pomogło?
- Ee.. tam zrobić jej kaganiec i prowadzić za smycz, byłoby lepszym widowiskiem - Podejrzewałem, że Dorian albo się uśmiechnął, albo coś pokazał dziewczynie, ponieważ ta znowu zdobyła mnóstwo energii. Długo się tym jednak nie przejmowałem, bo miałem większe zmartwienia. Nie mogę tak wyjść z tego budynku. Ludzie od razu mnie rozpoznają, a to niemożliwe by po pokłonach, mężczyzna nie poznał kim jestem.
- W sumie pomysł ze smyczą nie jest taki głupi.. - Odwróciłem się do Doriana z uśmiechem, a ten spojrzał na mnie z miną "ja tylko żartowałem...". Po chwili doczepiłem kolejny sznur, który w wilczej formie wziąłem do pyska.
- Chyba sobie żartujesz! Wyglądam jak dziwka prowadząca na targ! - Kobieta z całej sił stawiała opór, jednak kilka mocniejszych szarpnięć i potulnie szła. Teraz tylko odstawić ją do lochów. Chociaż zastanawiało mnie co na to ma do powiedzenia Dorian. Nie wiedziałem jakie relacje ich wcześniej łączyły, a ewidentnie się znali.
<Dorian?>
Od Natalie C.D Tantum
- Ja raczej w to coś już się nie przemienię - mruknął.
- Tak, ale...- zaczęłam tajemniczym tonem i zrobiłam swoją minę numer 13 - Panna Najmondżejsza. Z zadowoleniem oglądałam wyraz jego twarzy, który w moim spisie plasował się jakoś pomiędzy Zdziwionym Mopsem a Powątpiewającym Mułem. Chociaż... W tym momencie wyglądał nawet uroczo. Zerkając w stronę Hugholi, czy przypadkiem żaden mnie nie przyłapie, najpierw zniknęłam i się pojawiłam, po czym przeniosłam się w inne miejsce klatki. Zignorowałam przeszywający ból w ramieniu i ciche syknięcie zamaskowałam szerokim uśmiechem, dzięki czemu Tantum chyba nic nie zauważył. Byłby to spory problem, bo na pewno nie pozwoliłby mi wtedy stąd zabrać i mnie, i siebie, co zagrażałoby mojemu zdrowiu a nawet życiu. Ja tym razem postanowiłam nadłożyć jego bezpieczeństwo nad swoje życie. Nawet nie wiedziałam dlaczego, skoro tak na prawdę się nie znaliśmy. Ale chyba przez ostatnie wydarzenia między nami powstała jakaś dziwna więź, która kazała nam dbać o siebie nawzajem. A ja czułam, że nawet swoim kosztem powinnam go uratować. Choćby nie wiem co.
- Ugh... No... - teraz była to na sto procent, a nawet więcej, mina Zdziwionego Mopsa. - Wow - mruknął z podziwem w końcu. Poczułam się dumna ze swoich mocy. Tantum ściągnął jednak po chwili brwi. - Ale dasz radę przenieść się poza klatkę?
- Dam radę przenieść NAS poza klatkę - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- No dobra... - popatrzył na mnie z powątpiewaniem. - Kiedy twoim zdaniem powinniśmy uciec?
Prychnęłam.
- Wszystko na mojej głowie! O niebiosa... Co ja wam uczyniłam?! - wzniosłam teatralnie oczy do nieba. Tantum mruknął pod nosem coś o przewrażliwionych i irytujących ludziach, po czym zamyślił się na chwilę.
- Myślę, że noc to będzie odpowiednia pora - zasugerował. - Wtedy strażnicy będą trochę mniej czujni i bardziej ospali. Trochę zajmie, zanim zauważą nasze zniknięcie. Da nam to trochę czasu na ucieczkę.
- Ok. Tylko musimy mieć się na baczności... To przebiegłe stwory, nie wiadomo, czy nie poprawiły czegoś w swoim systemie ochronnym.
- Jakoś nie wyglądają mi na takich, którzy uczą się na własnych błędach - prychnął Tatnum.
Było już bardzo ciemno, a mdła aura płomieni w ognisku chwiejnym światłem rozjaśniała okolicę. Strażnikom zaczynały ciążyć powieki. Jednak ja i Tantum pozostawaliśmy czujni i gotowi do natychmiastowego przeprowadzenia akcji w blasku księżyca.
- Teraz? - szepnęłam najciszej jak potrafiłam do towarzysza. On tylko wręcz niezauważalnie skinął głową. Złapałam go za rękę, wstrzymałam oddech i skoncentrowałam się. Po chwili znaleźliśmy się poza klatką. Upadłam. Tantum natychmiast przykucnął przy mnie.
- Muszę... Przenieść... Nas... Dalej - wydyszałam. Otarłam pot z czoła, ścisnęłam dłoń mężczyzny i zabrałam go kilkanaście metrów dalej. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się na jego ramieniu. I znów lekko przesunęliśmy się do przodu Tantum wyszarpnął rękę z mojego uścisku, a ja osunęłam się na ziemię i straciłam przytomność.
<Tantum? Tak wiem, długość :/>
- Tak, ale...- zaczęłam tajemniczym tonem i zrobiłam swoją minę numer 13 - Panna Najmondżejsza. Z zadowoleniem oglądałam wyraz jego twarzy, który w moim spisie plasował się jakoś pomiędzy Zdziwionym Mopsem a Powątpiewającym Mułem. Chociaż... W tym momencie wyglądał nawet uroczo. Zerkając w stronę Hugholi, czy przypadkiem żaden mnie nie przyłapie, najpierw zniknęłam i się pojawiłam, po czym przeniosłam się w inne miejsce klatki. Zignorowałam przeszywający ból w ramieniu i ciche syknięcie zamaskowałam szerokim uśmiechem, dzięki czemu Tantum chyba nic nie zauważył. Byłby to spory problem, bo na pewno nie pozwoliłby mi wtedy stąd zabrać i mnie, i siebie, co zagrażałoby mojemu zdrowiu a nawet życiu. Ja tym razem postanowiłam nadłożyć jego bezpieczeństwo nad swoje życie. Nawet nie wiedziałam dlaczego, skoro tak na prawdę się nie znaliśmy. Ale chyba przez ostatnie wydarzenia między nami powstała jakaś dziwna więź, która kazała nam dbać o siebie nawzajem. A ja czułam, że nawet swoim kosztem powinnam go uratować. Choćby nie wiem co.
- Ugh... No... - teraz była to na sto procent, a nawet więcej, mina Zdziwionego Mopsa. - Wow - mruknął z podziwem w końcu. Poczułam się dumna ze swoich mocy. Tantum ściągnął jednak po chwili brwi. - Ale dasz radę przenieść się poza klatkę?
- Dam radę przenieść NAS poza klatkę - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- No dobra... - popatrzył na mnie z powątpiewaniem. - Kiedy twoim zdaniem powinniśmy uciec?
Prychnęłam.
- Wszystko na mojej głowie! O niebiosa... Co ja wam uczyniłam?! - wzniosłam teatralnie oczy do nieba. Tantum mruknął pod nosem coś o przewrażliwionych i irytujących ludziach, po czym zamyślił się na chwilę.
- Myślę, że noc to będzie odpowiednia pora - zasugerował. - Wtedy strażnicy będą trochę mniej czujni i bardziej ospali. Trochę zajmie, zanim zauważą nasze zniknięcie. Da nam to trochę czasu na ucieczkę.
- Ok. Tylko musimy mieć się na baczności... To przebiegłe stwory, nie wiadomo, czy nie poprawiły czegoś w swoim systemie ochronnym.
- Jakoś nie wyglądają mi na takich, którzy uczą się na własnych błędach - prychnął Tatnum.
Było już bardzo ciemno, a mdła aura płomieni w ognisku chwiejnym światłem rozjaśniała okolicę. Strażnikom zaczynały ciążyć powieki. Jednak ja i Tantum pozostawaliśmy czujni i gotowi do natychmiastowego przeprowadzenia akcji w blasku księżyca.
- Teraz? - szepnęłam najciszej jak potrafiłam do towarzysza. On tylko wręcz niezauważalnie skinął głową. Złapałam go za rękę, wstrzymałam oddech i skoncentrowałam się. Po chwili znaleźliśmy się poza klatką. Upadłam. Tantum natychmiast przykucnął przy mnie.
- Muszę... Przenieść... Nas... Dalej - wydyszałam. Otarłam pot z czoła, ścisnęłam dłoń mężczyzny i zabrałam go kilkanaście metrów dalej. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się na jego ramieniu. I znów lekko przesunęliśmy się do przodu Tantum wyszarpnął rękę z mojego uścisku, a ja osunęłam się na ziemię i straciłam przytomność.
<Tantum? Tak wiem, długość :/>
Od Avaresha C.D Ascrasii
Zawalenie kopalni na pewno spowolniło Hughole, dlatego nie wspominając o nich powoli odprowadziłem Ascrasię na jedną z głównych ulic. Nie chciałem by więcej myślała o tym co nieistotne. Kiedy się rozstaliśmy, udałem się do zamku by poinformować o wszystkim radę. Kiedy tylko przekroczyłem wielkie wrota w moim kierunku podbiegło kilkunastu doradców i nie tylko. Byli także Ci z innych królestw, znajdowali się tutaj cały czas by pilnować, czy nie podejmę bez wiedzy reszty jakiejś ważnej decyzji. To działa w obie strony, moi doradcy także są porozstawiani po reszcie królestw. Wszyscy naraz narzucili na mnie mnóstwo informacji. Słysząc na temat spustoszenia jakie przez zaledwie kilka godzin dokonały Hughole zadrżałem. Doszedłem do wniosku, że lepiej przygotować się na najgorsze. Ta myśl sprawiła, że ciężar odpowiedzialności przygniótł moje barki niczym ciężki płaszcz. Jakbym był bardziej ostrożny, to wszystko nie miałoby miejsca. Muszę ich powstrzymać za wszelką cenę, nawet jeśli miałbym dać się schwytać. Nawet jeśli miałbym dać się zabić. Moja mina zasępiła się. Skoro już postanowiłem, skupiłem się na nadchodzącej potyczce i zacząłem rozważać, co wiedziałem o Hugholach. Najskuteczniejszym rozwiązaniem było zużywanie jak najmniejszej ilości magii. W tej chwili wykorzystujemy ją codziennie, byleby wszystko poszło nam jak najszybciej.
- Zakazuję wszystkim wykorzystywania magii w niepotrzebnych celach! Jedynie w przypadku zagrożenia lub ataku! - Rozkazałem sowom przekazać wszystkim tę wieść.
- Panie, nie powinieneś najpierw zwołać rady? - Zapytała moja doradczyni - Nie będą z tego zadowoleni - Zmartwiła się.
- Nie mamy na to czasu, Ci mądrzejsi zrozumieją.. - Zmarszczyłem brwi.
- Ale Panie... - Odezwał się jeden z doradców Królestwa Kotów - Kucie zbroi Dranei zostanie wstrzymane, co osłabi naszą obronę, a plony wilkołaków będą rosły dużo wolniej... - Nie pozwoliłem kotowatemu kontynuować.
- Zbierając w sobie jak największe ilości magii stajemy się silniejsi, dzięki temu nasze ataki będą na nich skuteczniejsze, nawet w wypadku zwykłej ludności - Zacisnąłem szczęki - Niestety to tez musi za sobą nieść szkody...
-Wielu oszaleje! Staną się potępionymi! - Próbował zaprotestować kolejny doradca.
- Musimy wygrać tę wojnę... - Skierowałem na nich lodowate spojrzenie. Dobrze wiedzieli, że te decyzje były dla mnie najtrudniejsze. Ale wole mieć splamione ręce krwią moich ludzi, niż by Hughole miały przejąć władzę i używać ich jako niewolników. To już był moment, gdy wszystko muszę wziąć na swoje barki. - Dopilnujcie, by każdy mój rozkaz został dopełniony! - Wyszedłem przez wielkie dębowe wrota i zmieniając postać na wilczą przemknąłem się do mojej chatki, znajdującej się na obrzeżach stolicy. Jako człowiek zrzuciłem z siebie zbroje i przywdziałem zwykłą tanią koszulę. Usiadłem na starym fotelu i wziąłem do ręki, kubek z whisky. Patrzyłem pustymi oczami na drewniany pokryty pajęczynami sufit.
- Co mam teraz zrobić? - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Próbują nie zwracać uwagi na dziwne uczucie w żołądku. To może być koniec Przymierza... a ja nie wiem co mam zrobić. Moje wargi zadrżały. Zatłoczony umysł widząc tylko najgorsze scenariusze nie zauważył, nawet że nastała na zewnątrz noc. Zachmurzone niebo nie dopuszczało światła księżyca, przez co wszędzie zapadła ciemność. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak do rzeczywistości przywołało mnie stukanie. Chwilowo zdezorientowany nie wiedziałem co się dzieje. Kiedy ponownie usłyszałem uderzenie, zrozumiałem, że to pukanie do drzwi. Podniosłem się i podszedłem do drzwi, nie zwracając nawet uwagi w jakim stanie jestem. Otworzyłem je z głośnym skrzypnięciem i dostrzegłem kobiecą sylwetkę. Dopiero po kilku sekundach poznałem, że to Ascrasia. Najprawdopodobniej znalazła moją chatkę za pomocą węchu, lub tym sposobem, którym wyczuliśmy kamień, który stworzył teleport dla Hugholi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - Zapytałem, chociaż nawet mnie to nie interesowało, chciałem ją tylko wziąć w ramiona.
- Nie ważne już - Kiedy kobieta się odwróciła jak najszybciej ją zatrzymałem kładąc rękę na ramieniu. Odwróciłem ją i wpoiłem się w jej drobne wargi. Kobieta dopiero wtedy wyczuła ode mnie smak alkoholu. Przez co prędko odsunęła usta - Piłeś? - Zapytała, a ja się ironicznie zaśmiałem. Kobieta dokładnie mi się przyjrzała i ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała w oczy - Nie spałeś... - Prędko zaprowadziła mnie do środka i kazała usiąść na fotelu. Zaczęła coś robić w ciemność i po chwili dostrzegłem jak w kominku zaczyna coś się tlić. Mruknowszy coś pod nosem od razu rozpaliłem drewno. Kobieta początkowo chciała mnie wypytać, jednak nie kontaktowałem. Kazała mi wstać co zrobiłem po dłuższej chwili i położyłem się do łóżka. Zanim Ascrasia odeszła złapałem ją za rękę i siłą zmusiłem by położyła się koło mnie. Mimo ciemności wiedziałem że patrzy mi prosto w oczy.
- Przepraszam.. - Przyłożyłem czoło do jej zimnej skroni i oplotłem rękę w okół jej talii .
- Za co? - Wyszeptała leżąc nieruchomo.
- Tak krótko się znamy... - Powiedziałem zachrypniętym głosem - A musiałem się w Tobie zakochać.. przez co nie jesteś bezpieczna... - Zamknąłem oczy - Ale mimo to nie chcę cię puścić... jestem zbyt słaby.. - Poczułem jak powoli moje ciało otula sen.
<Ascrasia?>
- Zakazuję wszystkim wykorzystywania magii w niepotrzebnych celach! Jedynie w przypadku zagrożenia lub ataku! - Rozkazałem sowom przekazać wszystkim tę wieść.
- Panie, nie powinieneś najpierw zwołać rady? - Zapytała moja doradczyni - Nie będą z tego zadowoleni - Zmartwiła się.
- Nie mamy na to czasu, Ci mądrzejsi zrozumieją.. - Zmarszczyłem brwi.
- Ale Panie... - Odezwał się jeden z doradców Królestwa Kotów - Kucie zbroi Dranei zostanie wstrzymane, co osłabi naszą obronę, a plony wilkołaków będą rosły dużo wolniej... - Nie pozwoliłem kotowatemu kontynuować.
- Zbierając w sobie jak największe ilości magii stajemy się silniejsi, dzięki temu nasze ataki będą na nich skuteczniejsze, nawet w wypadku zwykłej ludności - Zacisnąłem szczęki - Niestety to tez musi za sobą nieść szkody...
-Wielu oszaleje! Staną się potępionymi! - Próbował zaprotestować kolejny doradca.
- Musimy wygrać tę wojnę... - Skierowałem na nich lodowate spojrzenie. Dobrze wiedzieli, że te decyzje były dla mnie najtrudniejsze. Ale wole mieć splamione ręce krwią moich ludzi, niż by Hughole miały przejąć władzę i używać ich jako niewolników. To już był moment, gdy wszystko muszę wziąć na swoje barki. - Dopilnujcie, by każdy mój rozkaz został dopełniony! - Wyszedłem przez wielkie dębowe wrota i zmieniając postać na wilczą przemknąłem się do mojej chatki, znajdującej się na obrzeżach stolicy. Jako człowiek zrzuciłem z siebie zbroje i przywdziałem zwykłą tanią koszulę. Usiadłem na starym fotelu i wziąłem do ręki, kubek z whisky. Patrzyłem pustymi oczami na drewniany pokryty pajęczynami sufit.
- Co mam teraz zrobić? - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Próbują nie zwracać uwagi na dziwne uczucie w żołądku. To może być koniec Przymierza... a ja nie wiem co mam zrobić. Moje wargi zadrżały. Zatłoczony umysł widząc tylko najgorsze scenariusze nie zauważył, nawet że nastała na zewnątrz noc. Zachmurzone niebo nie dopuszczało światła księżyca, przez co wszędzie zapadła ciemność. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak do rzeczywistości przywołało mnie stukanie. Chwilowo zdezorientowany nie wiedziałem co się dzieje. Kiedy ponownie usłyszałem uderzenie, zrozumiałem, że to pukanie do drzwi. Podniosłem się i podszedłem do drzwi, nie zwracając nawet uwagi w jakim stanie jestem. Otworzyłem je z głośnym skrzypnięciem i dostrzegłem kobiecą sylwetkę. Dopiero po kilku sekundach poznałem, że to Ascrasia. Najprawdopodobniej znalazła moją chatkę za pomocą węchu, lub tym sposobem, którym wyczuliśmy kamień, który stworzył teleport dla Hugholi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - Zapytałem, chociaż nawet mnie to nie interesowało, chciałem ją tylko wziąć w ramiona.
- Nie ważne już - Kiedy kobieta się odwróciła jak najszybciej ją zatrzymałem kładąc rękę na ramieniu. Odwróciłem ją i wpoiłem się w jej drobne wargi. Kobieta dopiero wtedy wyczuła ode mnie smak alkoholu. Przez co prędko odsunęła usta - Piłeś? - Zapytała, a ja się ironicznie zaśmiałem. Kobieta dokładnie mi się przyjrzała i ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała w oczy - Nie spałeś... - Prędko zaprowadziła mnie do środka i kazała usiąść na fotelu. Zaczęła coś robić w ciemność i po chwili dostrzegłem jak w kominku zaczyna coś się tlić. Mruknowszy coś pod nosem od razu rozpaliłem drewno. Kobieta początkowo chciała mnie wypytać, jednak nie kontaktowałem. Kazała mi wstać co zrobiłem po dłuższej chwili i położyłem się do łóżka. Zanim Ascrasia odeszła złapałem ją za rękę i siłą zmusiłem by położyła się koło mnie. Mimo ciemności wiedziałem że patrzy mi prosto w oczy.
- Przepraszam.. - Przyłożyłem czoło do jej zimnej skroni i oplotłem rękę w okół jej talii .
- Za co? - Wyszeptała leżąc nieruchomo.
- Tak krótko się znamy... - Powiedziałem zachrypniętym głosem - A musiałem się w Tobie zakochać.. przez co nie jesteś bezpieczna... - Zamknąłem oczy - Ale mimo to nie chcę cię puścić... jestem zbyt słaby.. - Poczułem jak powoli moje ciało otula sen.
<Ascrasia?>
czwartek, 30 marca 2017
Od Tantum'a C.D Natalie
Zamieszanie. Hałas, głosy, rozmowy. Śmiechy. Radość, to ponure uczucie, wywołane czyjąś stratą było właśnie w tamtych stronach nazywane radością. Ja nie byłem powodem ich szczęścia? Brakuje mi czegoś? Szkoda, myślałem, że połamane, wystające żebra, blizny ze wszystkich stron i złamane ręce były wystarczająco zadowalające. Rozejrzałem się dookoła. Któż to jest bardziej ciekawy ode mnie? Za plecami całej gromady była ukryta jakaś postać. Podparłem się na łokciach. Łapiąc szczebelków klatki wspiąłem się wyżej. Nadal przed oczami miałem tylko czerwone cielska. Wkrótce jednak ukazała się znajoma figura, ze znajomymi ubarwionymi niczym galaktyka włosami. "Wkopałaś się dziewczyno"-warknąłem ponuro. Czego tutaj szukała?! Moje spojrzenie przepełnione było gniewem. Miała się nie narażać, miała zostać w domu. Miała odpoczywać! Wyważyła drzwi? A tutaj... eh, szkoda gadać. Co najlepszego zrobiła? Musiała wyjątkowo przeskrobać, bo taka popularność nie bierze się od tak. Nagle w nosie zakręcił mi się zapach dymu. Te dwie rzeczy mi się ze sobą jakoś łączyły. Spojrzałem na dłonie kobiety. Były pokryte popiołem i poparzone. Na około mnie leżały stosy spalonej trawy pomieszanej z liśćmi. Hughol niósł ją, następnie zarzucił na swoje barki. Niczym plecak zarzucił na grzbiet. Za nim zmierzało zbiorowisko podnieconych stworzeń. Każdy kolejno dorzucał od siebie podły komentarz. Tak doszli pod moje "legowisko". Uchylili drzwi, jednym, szybkim ruchem.
-Masz koleżankę!-zawołała kreatura, zebrali się w takim tłumie, że nawet z twarzy nie wiedziałem, która to powiedziała, jednak cham, co w ten sposób postąpił z bezbronną dziewczyną, wypiął do przodu pierś jakby z dumy. No co? Przecież honor się zdobywa kiedy cała grupa jest przeciwko jednemu.
Zmierzyłem z kompletnym brakiem szacunku jego cielsko od stóp do wstrętnego łba. Zrzucił swój "bagaż" z pleców. Po prostu. Wylądowała z wysokości około dwóch metrów na ziemi. Skręciła się pod wpływem bólu i cicho pisnęła. Żelaznym buciorem wepchnął ją do ciasnej zagrody.
-No!-sprzeciwiłem się, wyciągając ręce do przodu i marszcząc brwi. Byłem gotowy przywalić mu w ten jego pastelowy ryj, z dwoma białymi kropkami. Nie zwrócili na to uwagi. Odeszli jak gdyby nigdy nic. Mięli jak widać coś do roboty, czym nie było obezwładnienie nas.
-Zadowolona?-prychnąłem w kierunku Natalie.-Co ci mówiłem?!
-Tantum, nie mogłam cię zostawić w potrzebie. Czułam, że musiałam ci pomóc.-rzekła nadzwyczaj z wrażliwością, widziałem jej wzrok. Czuła żal.
Żałośnie się jej sprzeciwiałem. Chwilę później pojąłem, iż trzeba w jakiś sposób działać.
-Dobra, galaxy...-zacząłem-tutaj trzeba zjednoczyć siły i dać z siebie nie sto, a trzysta procent. Zależy nam na każdej sekundzie. Znając tych typków nie dadzą nam dużo czasu. Może nawet planują nas dzisiaj zabić? Przynajmniej ty, ty uciekaj. Ja sobie dam radę...
W tym momencie kobieta mi przerwała.
-Nie oszukuj mnie. Popatrz tylko na swoje ciało, na rany. Tantum, musisz się skupić na sobie.
-Natalie!-krzyknąłem. Morderczą powagą wyraziłem sprzeciw. Żadne moje słowo było w tej chwili nieugięte.
-Ale posłuchaj...
-Nie.-odparłem sztywno.-Jeśli ci zależy, jakoś po drodze pomyślimy o mnie.
Kobieta zatoczyła koło oczami, jakby nie chciała jednocześnie ani się mnie słuchać ani za bardzo się narazić. Z głupim poczuciem ją szturchnąłem.
-No ej, droga panno!-zaśmiałem się cicho.
-Co proponujesz?!-spytała drętwo.
-Słucham?!-ogarnął mnie niepokój. Chyba nie wszystko na mojej głowie! Oburzyłem się wyraźnie.
-Co proponujesz?!-powtórzyła Galaxy, odzwierciedlając te same uczucia co poprzednio.
Nastała cisza. Pustka; foch z obu stron.
-Chyba tak odrobinę tracimy czas-przerwała milczenie kobieta.-Miałeś rację, że trzeba zjednoczyć siły, lecz nie waż się mówić, że tylko mnie uratujemy. Podobnie jak poprzednio możemy użyć mocy, a one zrobią za nas resztę.
-Ja raczej w to coś już się nie przemienię-zauważyłem od razu.
-Tak, ale...-powiedziała Natalie lekko przekręcając głowę i napełniając swoje spojrzenie mądrością oraz nutką pewności siebie.
Pokiwałem na znak niezgodności głową. O co jej chodziło?
<Natalie? Co to za jakieś tajne szyfry? XD>
-Masz koleżankę!-zawołała kreatura, zebrali się w takim tłumie, że nawet z twarzy nie wiedziałem, która to powiedziała, jednak cham, co w ten sposób postąpił z bezbronną dziewczyną, wypiął do przodu pierś jakby z dumy. No co? Przecież honor się zdobywa kiedy cała grupa jest przeciwko jednemu.
Zmierzyłem z kompletnym brakiem szacunku jego cielsko od stóp do wstrętnego łba. Zrzucił swój "bagaż" z pleców. Po prostu. Wylądowała z wysokości około dwóch metrów na ziemi. Skręciła się pod wpływem bólu i cicho pisnęła. Żelaznym buciorem wepchnął ją do ciasnej zagrody.
-No!-sprzeciwiłem się, wyciągając ręce do przodu i marszcząc brwi. Byłem gotowy przywalić mu w ten jego pastelowy ryj, z dwoma białymi kropkami. Nie zwrócili na to uwagi. Odeszli jak gdyby nigdy nic. Mięli jak widać coś do roboty, czym nie było obezwładnienie nas.
-Zadowolona?-prychnąłem w kierunku Natalie.-Co ci mówiłem?!
-Tantum, nie mogłam cię zostawić w potrzebie. Czułam, że musiałam ci pomóc.-rzekła nadzwyczaj z wrażliwością, widziałem jej wzrok. Czuła żal.
Żałośnie się jej sprzeciwiałem. Chwilę później pojąłem, iż trzeba w jakiś sposób działać.
-Dobra, galaxy...-zacząłem-tutaj trzeba zjednoczyć siły i dać z siebie nie sto, a trzysta procent. Zależy nam na każdej sekundzie. Znając tych typków nie dadzą nam dużo czasu. Może nawet planują nas dzisiaj zabić? Przynajmniej ty, ty uciekaj. Ja sobie dam radę...
W tym momencie kobieta mi przerwała.
-Nie oszukuj mnie. Popatrz tylko na swoje ciało, na rany. Tantum, musisz się skupić na sobie.
-Natalie!-krzyknąłem. Morderczą powagą wyraziłem sprzeciw. Żadne moje słowo było w tej chwili nieugięte.
-Ale posłuchaj...
-Nie.-odparłem sztywno.-Jeśli ci zależy, jakoś po drodze pomyślimy o mnie.
Kobieta zatoczyła koło oczami, jakby nie chciała jednocześnie ani się mnie słuchać ani za bardzo się narazić. Z głupim poczuciem ją szturchnąłem.
-No ej, droga panno!-zaśmiałem się cicho.
-Co proponujesz?!-spytała drętwo.
-Słucham?!-ogarnął mnie niepokój. Chyba nie wszystko na mojej głowie! Oburzyłem się wyraźnie.
-Co proponujesz?!-powtórzyła Galaxy, odzwierciedlając te same uczucia co poprzednio.
Nastała cisza. Pustka; foch z obu stron.
-Chyba tak odrobinę tracimy czas-przerwała milczenie kobieta.-Miałeś rację, że trzeba zjednoczyć siły, lecz nie waż się mówić, że tylko mnie uratujemy. Podobnie jak poprzednio możemy użyć mocy, a one zrobią za nas resztę.
-Ja raczej w to coś już się nie przemienię-zauważyłem od razu.
-Tak, ale...-powiedziała Natalie lekko przekręcając głowę i napełniając swoje spojrzenie mądrością oraz nutką pewności siebie.
Pokiwałem na znak niezgodności głową. O co jej chodziło?
<Natalie? Co to za jakieś tajne szyfry? XD>
poniedziałek, 27 marca 2017
Od Ascrasii C.D Avaresh
Zaniemówiłam, kiedy zakończył pocałunek. Ten się uśmiechał, a ja byłam w szoku, czując jak moje serce bije bardzo szybko.
- A...Avaresh... - wykrztusiłam jego imię, kładąc głowę na jego ramieniu, a ten mnie przytulił.
- Długo tutaj tak będziemy stać, czy wrócimy do domu? - delikatnie musnął moje włosy. Pomógł mi wstać i poszliśmy w stronę watahy. Nie mogłam się przestać uśmiechać. To... było zaskakujące... Ostatni raz się tak czułam... w sumie nigdy. W sumie teraz zdałam sobie sprawę, że od dawna coś do niego czułam... ochraniałam go, nawet, gdy traciłam nad sobą kontrolę...
Właśnie...
A jeśli znowu to zrobię? A jeśli tym razem się nie pohamuje i...?
- Ass? - spojrzał na mnie i dotknął mojego ramienia - jesteś zimna, wszystko gra?
- T-tak... znaczy nie... tylko... - opuściłam lekko głowę - to po prostu... zwykłe zamartwianie - uśmiechnęłam się smutno. Ten przytaknął. Doskonale wiedziałam, że mi nie wierzy, ale nie chciał mnie chyba naciskać. Dotknęłam ręką miejsca, gdzie miałam pieczęć na szyi. Kiedy to było...? Jak mi to zrobili? Czemu tego nie pamiętam?!
A jeśli mam... nie, nie, nie bądź niedorzeczna! Żeby ci zmienić wspomnienia? Hahaha! No weź...
hehe... Czemu nie wierzę we własne myśli...? Gdy zobaczyliśmy nasze tereny, odetchnęłam.
- Muszę iść - Avaresh mnie szybko pocałował w policzek i poszedł w stronę zamku. Chyba poszedł powiadomić straż... Weszłam do siebie, kładąc się na łóżku. Patrzyłam w sufit.
Kim ja jestem...? Albo lepsze pytanie, czym ja jestem?
Wstałam, by się przygotować do snu. Tyle się dzisiaj wydarzyło...
*****
Obudziłam się w ciemnym, mrocznym pokoju. Wstałam już ubrana. Wnet usłyszałam śmiech.
- Crass, Crass, Crass... - usłyszałam ten sam głos, co mnie nalegał do zabicia Avaresha - piękna taktyka... zakochać się w królu. Idealna przykrywka!
- Czego chcesz? - odwróciłam się, a za mną stałam ja... ale chłodna, czarnowłosa...
- Chce Ci pokazać, co zrobiłaś, gdy przejęłam kontrolę nad twoim ciałem, gdy spałaś... - światło się ujawniło, a prze de mną leżał martwy Avaresh. Cofnęłam się, przerażona.
- Nie... nie, nie! To nie mogłam być ja! Ja...
- TY to zrobiłaś! Zrozum, że nie uciekniesz od tego... - objęła mnie cieniem, a mój władca, ukochany wstał. Jego oczodoły były puste, a w ręce miał zakrwawiony miecz.
- Chcesz wiedzieć, co cię zabija...? - wyszeptała mi do ucha - światło...
- Avaresh! - krzyknęłam - To nie byłam ja! Ja... - ten do mnie podchodził i zamachnął się, by odciąć mi głowę.
******
Obudziłam się ze wrzaskiem. Moje łóżko było całe w lodzie. Wyskoczyłam z niego, dysząc. Kręciło mi się w głowie, byłam przerażona. Wyjrzałam przez okno. Było ciemno... Chciałam iść do Avaresha, ale nie mam pojęcia czy spał czy nie... Wzięłam głęboki wdech i się ubrałam. Wyszłam z domu, a gdy stałam przed jego drzwiami, cicho zapukałam. Cisza... Ponownie zapukałam... też cisza. Odwróciłam się, chcąc wrócić, ale wtedy usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - spytał. Zacisnęłam ręce w pięści.
- Nie ważne już - chciałam odejść, ale ten mnie zatrzymał, kładąc rękę na moim ramieniu.
<Avaresh?>
- A...Avaresh... - wykrztusiłam jego imię, kładąc głowę na jego ramieniu, a ten mnie przytulił.
- Długo tutaj tak będziemy stać, czy wrócimy do domu? - delikatnie musnął moje włosy. Pomógł mi wstać i poszliśmy w stronę watahy. Nie mogłam się przestać uśmiechać. To... było zaskakujące... Ostatni raz się tak czułam... w sumie nigdy. W sumie teraz zdałam sobie sprawę, że od dawna coś do niego czułam... ochraniałam go, nawet, gdy traciłam nad sobą kontrolę...
Właśnie...
A jeśli znowu to zrobię? A jeśli tym razem się nie pohamuje i...?
- Ass? - spojrzał na mnie i dotknął mojego ramienia - jesteś zimna, wszystko gra?
- T-tak... znaczy nie... tylko... - opuściłam lekko głowę - to po prostu... zwykłe zamartwianie - uśmiechnęłam się smutno. Ten przytaknął. Doskonale wiedziałam, że mi nie wierzy, ale nie chciał mnie chyba naciskać. Dotknęłam ręką miejsca, gdzie miałam pieczęć na szyi. Kiedy to było...? Jak mi to zrobili? Czemu tego nie pamiętam?!
A jeśli mam... nie, nie, nie bądź niedorzeczna! Żeby ci zmienić wspomnienia? Hahaha! No weź...
hehe... Czemu nie wierzę we własne myśli...? Gdy zobaczyliśmy nasze tereny, odetchnęłam.
- Muszę iść - Avaresh mnie szybko pocałował w policzek i poszedł w stronę zamku. Chyba poszedł powiadomić straż... Weszłam do siebie, kładąc się na łóżku. Patrzyłam w sufit.
Kim ja jestem...? Albo lepsze pytanie, czym ja jestem?
Wstałam, by się przygotować do snu. Tyle się dzisiaj wydarzyło...
*****
Obudziłam się w ciemnym, mrocznym pokoju. Wstałam już ubrana. Wnet usłyszałam śmiech.
- Crass, Crass, Crass... - usłyszałam ten sam głos, co mnie nalegał do zabicia Avaresha - piękna taktyka... zakochać się w królu. Idealna przykrywka!
- Czego chcesz? - odwróciłam się, a za mną stałam ja... ale chłodna, czarnowłosa...
- Chce Ci pokazać, co zrobiłaś, gdy przejęłam kontrolę nad twoim ciałem, gdy spałaś... - światło się ujawniło, a prze de mną leżał martwy Avaresh. Cofnęłam się, przerażona.
- Nie... nie, nie! To nie mogłam być ja! Ja...
- TY to zrobiłaś! Zrozum, że nie uciekniesz od tego... - objęła mnie cieniem, a mój władca, ukochany wstał. Jego oczodoły były puste, a w ręce miał zakrwawiony miecz.
- Chcesz wiedzieć, co cię zabija...? - wyszeptała mi do ucha - światło...
- Avaresh! - krzyknęłam - To nie byłam ja! Ja... - ten do mnie podchodził i zamachnął się, by odciąć mi głowę.
******
Obudziłam się ze wrzaskiem. Moje łóżko było całe w lodzie. Wyskoczyłam z niego, dysząc. Kręciło mi się w głowie, byłam przerażona. Wyjrzałam przez okno. Było ciemno... Chciałam iść do Avaresha, ale nie mam pojęcia czy spał czy nie... Wzięłam głęboki wdech i się ubrałam. Wyszłam z domu, a gdy stałam przed jego drzwiami, cicho zapukałam. Cisza... Ponownie zapukałam... też cisza. Odwróciłam się, chcąc wrócić, ale wtedy usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - spytał. Zacisnęłam ręce w pięści.
- Nie ważne już - chciałam odejść, ale ten mnie zatrzymał, kładąc rękę na moim ramieniu.
<Avaresh?>
piątek, 24 marca 2017
Od Doriana C.D Mishabiru
Coś złego działo się z moim towarzyszem. Przeszywający krzyk przeszedł przez całą jaskinię. Wilkołak upadł. Jego plecy wygięły się w łuk, ciało całe drżało w potwornym cierpieniu. Krzyki przechodziły przez jaskinię. Zła moc wprost promieniowała z jego ciała i wszechobecnych kości. nagle wstał jakby nigdy nic. Wyglądał jednak dość złowrogo. Coś było mocno nie tak. Zacząłem się cofać, a on cały czas stał w miejscu. Uderzyłem plecami w chropowatą ścianę. Wapień. Mishabiru podniósł wreszcie twarz. Szkarłatne oczy zmieniły barwę na całkowicie czarną, usta przybrały groźny wyraz i pokazały białe, spiczaste zęby. W dłoni mężczyzny pojawiła się srebrzysta katana, która lśniła w blasku ognia spod sklepienia jaskini. Ciało Mischabiru zostało rzucone o ścianę. Później ciężko upadł na twardą podłogę. Zacisnął dłonie w pięści . Walczył z czymś. Tylko z czym? Co tu się właściwie dzieje? Pytania brzęczały mi w głowie. Podniósł znów na mnie ten krwiożerczy wzrok. Rzucił się w moim kierunku, ale ostatecznie zboczył z kierunku i znowu wylądował na ścianie. Podniósł się i ruszył w moim kierunku. Ogień! Momentalnie poczułem żar w dłoni. Nie celowałem w wilkołaka. Chciałem go tylko spowolnić, brzmi jak tłumaczenie psychopaty. Ogień muskał brzegi jego płaszcza.
- Stój! - krzyknąłem zrozpaczony kiedy on nie zwalniał.
Ogień coraz bardziej mnie do siebie wzywał. Żar czułem na każdym skrawku skóry, gorąco robiło się nieznośne. Tupnąłem w podłoże nogą jak zdenerwowana księżniczka. Linia płomieni rozdzieliła mnie od Mischabiru. Ogień buchał co chwila w górę. Wilkołak zaczął się cofać, czy nadal z tym walczył? Moje wszystkie wątpliwości rozwiał piorun, który uderzył tuż nad moją głową. Upadłem. Krew polała się z moich nie osłoniętych łokci. Momentalnie zacząłem grzebać w swojej torbie. Czy wszystko muszę mieć w tych nieporęcznych słoikach? Pioruny uderzały coraz bliżej mnie. Chwila... Jest! Zerwałem się i epicko przeskoczyłem przez płomienie, mimo, że po prostu mógłbym je zniknąć. Wylądowałem na mężczyźnie. Przyłożyłem mu zioła do twarzy. Oczu zaczęły mu łzawić. Próbował mnie z siebie zrzucić, ale z każdą chwilą słabł. jego klatka piersiowa unosiła się powoli. Żyje, to dobrze, że udało mi się nie przesadzić z dawką... Zasnął, a ja zeszłam z niego i położyłem się obok. Zakryłem twarz w dłoniach. Co teraz? Co się dzieje z nim?
< Mischabiru? >
- Stój! - krzyknąłem zrozpaczony kiedy on nie zwalniał.
Ogień coraz bardziej mnie do siebie wzywał. Żar czułem na każdym skrawku skóry, gorąco robiło się nieznośne. Tupnąłem w podłoże nogą jak zdenerwowana księżniczka. Linia płomieni rozdzieliła mnie od Mischabiru. Ogień buchał co chwila w górę. Wilkołak zaczął się cofać, czy nadal z tym walczył? Moje wszystkie wątpliwości rozwiał piorun, który uderzył tuż nad moją głową. Upadłem. Krew polała się z moich nie osłoniętych łokci. Momentalnie zacząłem grzebać w swojej torbie. Czy wszystko muszę mieć w tych nieporęcznych słoikach? Pioruny uderzały coraz bliżej mnie. Chwila... Jest! Zerwałem się i epicko przeskoczyłem przez płomienie, mimo, że po prostu mógłbym je zniknąć. Wylądowałem na mężczyźnie. Przyłożyłem mu zioła do twarzy. Oczu zaczęły mu łzawić. Próbował mnie z siebie zrzucić, ale z każdą chwilą słabł. jego klatka piersiowa unosiła się powoli. Żyje, to dobrze, że udało mi się nie przesadzić z dawką... Zasnął, a ja zeszłam z niego i położyłem się obok. Zakryłem twarz w dłoniach. Co teraz? Co się dzieje z nim?
< Mischabiru? >
Od Natalie C.D Tantum
Gdy się obudziłam czułam się koszmarnie. Rana pulsowała żywym ogniem, a w głowie wciąż mi się kręciło. Na dodatek mój wzrok był nieostry, co niezmiernie mnie irytowało. Leżałam na ziemi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że zemdlałam. Złapałam się jedną ręką nogi krzesła i spróbowałam podciągnąć. Po kilku próbach udało mi się usiąść na drewnianym meblu. Oprałam się i rozmasowałam skronie. Rana okropnie bolała, ale wolałam na nią nawet nie patrzeć. Coś czułam, że wygląda jeszcze gorzej niż w moich wyobrażeniach i że jej widok wcale nie poprawi mojego samopoczucia. Miałam wrażenie, jakby coś zeżarło mi pół mózgu. Myśli urywały się w połowie i trudno było je złożyć w sensowną całość. Na dodatek gdzieś na tyłach mojej świadomości czaiło się przeczucie, że czegoś powinnam się obawiać. Na dodatek miałam wrażenie, że wcale nie chodziło o mnie. To wszystko w ogóle było jakieś podejrzane. W dodatku niepokoił mnie fakt, że Tantum jeszcze nie wrócił. Niemożliwe mi się wydało, żeby tak długo rozmawiał z królem. Po kilku minutach usilnego przywrócenia mózgu do porządku w końcu coś mi zaświtało. Tak... Coś musiało łączyć ten dziwny niepokój i nieobecność Tantuma. I wtedy przypomniałam sobie o czających się w lesie Hugholach. A połączenie Tantuma, tych stworów i ogarniającego mnie niepokoju nie zapowiadało nic dobrego. Poczułam się zobowiązana do chronienia Tantuma. W końcu on zrobił dla mnie to samo! Nie mogłam go opuścić. Pewnym problemem jednak był mój stan. Nie byłam zdolna do ustania na własnych nogach, a co dopiero do walki z potężnymi stworami! No i byłam tu zamknięta. Wyjrzałam przez okno i... no tak! Okno! Opierając się o ściany i meble podeszłam do okna. Wzięłam kłodę ze stosu obok kominka, zrobiłam zamach i z całej siły uderzyłam w szkło. Ostre drobinki rozprysnęły się naokoło. Kilka boleśnie wbiło mi się w skórę. Skupiłam całe swoje siły i przeturlałam się po parapecie. Gdy upadłam na trawę syknęłam z bólu. Poczułam okropny ból w ranie. Po mojej twarzy potoczyły się łzy. Ale na razie nie czas na użalanie się nad sobą. Skupiłam się na tym, żeby wstać. Opierając się o drzewa zaczęłam się rozglądać za jakimś kijem którym mogłabym się podeprzeć. W końcu znalazłam to, czego szukałam. Zaczęłam kuśtykać wspierając się na poobdzieranym badylu. Nie miałam pojęcia, gdzie się udać, więc ruszyłam w pierwsze miejsce które przyszło mi na myśl - polanka, na której spędziłam niezbyt przyjemny dzień w klatce.
Po jakimś czasie dotarłam na miejsce. I mój zmysł tropicielki nie zawiódł - w znanej mi klatce siedział nie kto inny, jak Tantum. Aż mi się go żal zrobiło, gdy zobaczyłam w jak opłakanym był stanie. Bo bliższym zapoznaniu nie zobaczyłam u niego jednak głębszych ran czy jakichś gorszych uszkodzeń. Rozejrzałam się po polance. Wokół było całe mnóstwo czerwonych bestii, które czujnie rozglądały się po lesie. Zaśmiałam się cicho i przybrałam wygląd otoczenia. Ale idioci. Zakradłam się ostrożnie do ogniska. Trochę zamieszania i zdążę zabrać Tantuma... Wyciągnęłam jedną z płonących gałęzi i rzuciłam na jakieś suche zielsko. Roślina natychmiast zajęła się ogniem. Zrobiło się zamieszanie. Część z olbrzymów próbowała poskromić szybko rozprzestrzeniające się płomienie, a część stała w miejscu osłupiała. W końcu stwory zaczęły się rozglądać. W swoich rozważaniach (no dobra, nie było żadnych rozważań) pominęłam jedną rzecz - zamieszanie to zagrożenie dla obydwu stron. Gdy byłam już w połowie drogi do klatki z Tantumem, niespodziewanie wymachujący na oślep rękami olbrzym walnął mnie wielką pięścią w twarz. W ustach poczułam metaliczny smak krwi. Stałam się znów widzialna. Jeden z czerwonoskórych wydał okrzyk zwycięstwa i podniósł mnie do góry jak szmacianą lalkę. No to wpadłam.
<Tantum?>
Po jakimś czasie dotarłam na miejsce. I mój zmysł tropicielki nie zawiódł - w znanej mi klatce siedział nie kto inny, jak Tantum. Aż mi się go żal zrobiło, gdy zobaczyłam w jak opłakanym był stanie. Bo bliższym zapoznaniu nie zobaczyłam u niego jednak głębszych ran czy jakichś gorszych uszkodzeń. Rozejrzałam się po polance. Wokół było całe mnóstwo czerwonych bestii, które czujnie rozglądały się po lesie. Zaśmiałam się cicho i przybrałam wygląd otoczenia. Ale idioci. Zakradłam się ostrożnie do ogniska. Trochę zamieszania i zdążę zabrać Tantuma... Wyciągnęłam jedną z płonących gałęzi i rzuciłam na jakieś suche zielsko. Roślina natychmiast zajęła się ogniem. Zrobiło się zamieszanie. Część z olbrzymów próbowała poskromić szybko rozprzestrzeniające się płomienie, a część stała w miejscu osłupiała. W końcu stwory zaczęły się rozglądać. W swoich rozważaniach (no dobra, nie było żadnych rozważań) pominęłam jedną rzecz - zamieszanie to zagrożenie dla obydwu stron. Gdy byłam już w połowie drogi do klatki z Tantumem, niespodziewanie wymachujący na oślep rękami olbrzym walnął mnie wielką pięścią w twarz. W ustach poczułam metaliczny smak krwi. Stałam się znów widzialna. Jeden z czerwonoskórych wydał okrzyk zwycięstwa i podniósł mnie do góry jak szmacianą lalkę. No to wpadłam.
<Tantum?>
środa, 22 marca 2017
Od Tantum'a C.D Tytani
Zanim jeszcze żelazna blacha walnęła w sam środek mojego łba próbowałem obronić się rękami-na próżno. Wyczułem jakby na tarczy była dodatkowo jakaś substancja, gdyż zasnąłem niczym niemowlak-jednak do czasu.
Wyrwałem się ze snu lub lepiej abym to nazwał "nieprzytomnością", był sam środek operacji. Mężczyzna, którego jeszcze zbytnio dobrze nie znałem majstrował coś przy moim ciele. Nie godziłem się na takie coś.
-A zabieraj te łapy!-krzyknąłem, po czym gwałtownym ruchem wyrwałem się i zeskoczyłem z łóżka.
Nie myślałem. Kierowała mną intuicja, podpowiadała taką właśnie decyzję i ja nie umiałem jej się nie skusić. Przy tym skoku z rąk jegomościa wypadły różnorodne przybory lekarskie, które zrobiły swoje; nasiąknięte krwią spadły na ziemie lub poszkodowały dłonie "lekarza", ale nie jakoś poważnie, bardziej narobiły zamieszania. Jak strzała, wybiegłem z domu. Biegnij, biegnij, biegnij-mówiły mi myśli, a ja niczym sługa się ich słuchałem. Silnym kopniakiem wyważyłem drzwi (no może jeszcze trzymały się w zamkach, nie zwróciłem zbytnio na to uwagi). Tak czy inaczej zostawiłem je rozwarte na oścież.
-Będziesz stała jak głupia!?-prychnął ten co mnie operował, kierując słowa do kobiety stojącej obok i chichrającej się pod nosem.-Leć za nim!
Kiedy przed oczami przeleciał mi obraz tej postaci po woli wszystko zaczęło mi się przypominać. Próbowałem sobie poukładać wydarzenia. Nie chciałem mylić jawy z rzeczywistością. Zaświtało mi, że ktoś mnie chyba poparzył. Odwróciłem się. Czegoś mi brakowało, ale to wcale nie była goniąca mnie wadera. Nie miałem... OGONA! Znajdowały się odpowiedzi na moje pytania. Nie było jednak czasu filozofować. W pościgu za mną ruszyła dziewczyna, ta która wyczyniła mi tą krzywdę. Dodałem gazu, nie zbaczając na to co mi tam z tyłu zwisa. Czułem jak powoli ktoś zaczyna mnie doganiać. To uczucie w dalszym ciągu wzrastało i wzrastało. Niedługo biegliśmy na tej samej linii. Co z tego jak wiedziałem, że nie ma szans mnie złapać. Ciekawy byłem co wykombinuje, bo jakieś takie dziwne było, iż ciągle się przybliżała. Wkrótce biegła zgarbiona. Teraz już wiedziałem co się święci.
-Nie próbuj na mnie wskakiwać!-warknąłem ostrzegawczo, ale to na niej nie zrobiło zupełnie wrażenia.
-Nie dajesz mi innego wyboru-powiedziała niebywale spokojnie.-Albo się zatrzymasz albo...
-Śnisz!-zaśmiałem się do siebie.
Szczupła wilczyca rzuciła się na mój grzbiet. Łapami próbowała przyciągnąć mnie do ziemi. Nie mało miałem na koncie takich ataków, więc wiedziałem jak się przed takim czymś bronić. Potrząsnąłem się z całej siły co już zrzuciło waderę, lecz dalej się jakoś trzymała. Dalej wykonałem mocne odbicie dzięki czemu wylądowała na grzbiecie, a ja ruszyłem ile sił w łapach do chałupy. Nawet nie śmiałem się odwrócić. Minąwszy część lasu byłem u progów swojego domu. Miałem zaledwie parę metrów do wejścia budynku. Akurat znalazła się okazja aby obejrzeć ranę. Zatkało mnie. Jakiś prototyp ogona, czy to może moja kość? Już nie wspomnę o cieknącej ze wszystkich stron krwi. Bandaże, igły, nici? Pojąłem, że w takim malutkim 1% ta pomocy była potrzebna. Bez wahania przybrałem postać mężczyzny. Wpadłem do środka, zamykając jak szaleniec za sobą drzwi.
Zapaliłem zapałkę, którą podpaliłem gruz. Tak powstało niewielkie ognisko. Położyłem garnuszek z wodą, aby się zaparzyła na herbatę. W oczekiwaniach, jak głupi przyglądałem się temu "nieziemsko ciekawemu" zjawisku. Kiedy pojawiły się bąbelki do glinianego kubka wsypałem ziółka, następnie zalałem je przezroczystym płynem. Picie powoli nabierało kolorów. Wziąłem kupek za "uszko" i usiadłem na krześle. POPRAWKA! Chciałem usiąść, ponieważ nie przypuszczałem, iż nie będę w stanie dokonać tak prostej czynności. Z bólu, oprócz przeraźliwego pisku, który z siebie wydałem pyszniusieńka herbata się na mnie wylała. Chciałem zmienić ubranie, kiedy jednak spojrzałem na dół miałem na sobie jedynie bokserki, czyli piżamę. Położyłem się pełen załamania na łóżku. Jak tylko przypomniałem sobie co się stało począłem walić głową o ścianę.
Uderzyłem się w policzek. Dość, to była pora żeby się ogarnąć. Założyłem na siebie normalne części garderoby. Teraz problemem był ten chole'rny ogon i zarazem ta chole'rna kość ogonowa.
W pewnym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Przez chwilę wahałem się czy otworzyć czy nie, ale w końcu jednak je uchyliłem. Do chaty weszła kobieta, ta sama co przemieniła się w waderę i za mną biegła.
-W czym mogę pomóc?-spytałem marszcząc brwi.
-Tak sobie wpadłam. Trochę się spóźniłam, bo po drodze zapolowałam na co nieco, ale chyba zbyt dużo mnie nie ominęło? Widzę się przebrałeś.
-Po co przyszłaś? Nic mi nie jest.
-Jesteś ciekawą osobą, nie jest z tobą nudno.
-Dla mnie ty jesteś zbyt interesująca i przebywanie z tobą jest aż za bardzo ryzykowne!
Kobieta zaśmiała się. Taką miłą pogawędkę przerwało wejście nowego przybysza. Był to nijaki lekarz.
-Delikatnie czy mocno?-spytał. W jego rękach błyszczała potężna tarcza, a w torbie miał przybory lekarskie.
Nie zdążyłem otworzyć ust, kiedy mężczyzna przypie'rdolił mi z całej siły. Już nawet nie wiedziałem w jaką część ciała. Niewątpliwie bolało!...
<Tytania?>
Wyrwałem się ze snu lub lepiej abym to nazwał "nieprzytomnością", był sam środek operacji. Mężczyzna, którego jeszcze zbytnio dobrze nie znałem majstrował coś przy moim ciele. Nie godziłem się na takie coś.
-A zabieraj te łapy!-krzyknąłem, po czym gwałtownym ruchem wyrwałem się i zeskoczyłem z łóżka.
Nie myślałem. Kierowała mną intuicja, podpowiadała taką właśnie decyzję i ja nie umiałem jej się nie skusić. Przy tym skoku z rąk jegomościa wypadły różnorodne przybory lekarskie, które zrobiły swoje; nasiąknięte krwią spadły na ziemie lub poszkodowały dłonie "lekarza", ale nie jakoś poważnie, bardziej narobiły zamieszania. Jak strzała, wybiegłem z domu. Biegnij, biegnij, biegnij-mówiły mi myśli, a ja niczym sługa się ich słuchałem. Silnym kopniakiem wyważyłem drzwi (no może jeszcze trzymały się w zamkach, nie zwróciłem zbytnio na to uwagi). Tak czy inaczej zostawiłem je rozwarte na oścież.
-Będziesz stała jak głupia!?-prychnął ten co mnie operował, kierując słowa do kobiety stojącej obok i chichrającej się pod nosem.-Leć za nim!
Kiedy przed oczami przeleciał mi obraz tej postaci po woli wszystko zaczęło mi się przypominać. Próbowałem sobie poukładać wydarzenia. Nie chciałem mylić jawy z rzeczywistością. Zaświtało mi, że ktoś mnie chyba poparzył. Odwróciłem się. Czegoś mi brakowało, ale to wcale nie była goniąca mnie wadera. Nie miałem... OGONA! Znajdowały się odpowiedzi na moje pytania. Nie było jednak czasu filozofować. W pościgu za mną ruszyła dziewczyna, ta która wyczyniła mi tą krzywdę. Dodałem gazu, nie zbaczając na to co mi tam z tyłu zwisa. Czułem jak powoli ktoś zaczyna mnie doganiać. To uczucie w dalszym ciągu wzrastało i wzrastało. Niedługo biegliśmy na tej samej linii. Co z tego jak wiedziałem, że nie ma szans mnie złapać. Ciekawy byłem co wykombinuje, bo jakieś takie dziwne było, iż ciągle się przybliżała. Wkrótce biegła zgarbiona. Teraz już wiedziałem co się święci.
-Nie próbuj na mnie wskakiwać!-warknąłem ostrzegawczo, ale to na niej nie zrobiło zupełnie wrażenia.
-Nie dajesz mi innego wyboru-powiedziała niebywale spokojnie.-Albo się zatrzymasz albo...
-Śnisz!-zaśmiałem się do siebie.
Szczupła wilczyca rzuciła się na mój grzbiet. Łapami próbowała przyciągnąć mnie do ziemi. Nie mało miałem na koncie takich ataków, więc wiedziałem jak się przed takim czymś bronić. Potrząsnąłem się z całej siły co już zrzuciło waderę, lecz dalej się jakoś trzymała. Dalej wykonałem mocne odbicie dzięki czemu wylądowała na grzbiecie, a ja ruszyłem ile sił w łapach do chałupy. Nawet nie śmiałem się odwrócić. Minąwszy część lasu byłem u progów swojego domu. Miałem zaledwie parę metrów do wejścia budynku. Akurat znalazła się okazja aby obejrzeć ranę. Zatkało mnie. Jakiś prototyp ogona, czy to może moja kość? Już nie wspomnę o cieknącej ze wszystkich stron krwi. Bandaże, igły, nici? Pojąłem, że w takim malutkim 1% ta pomocy była potrzebna. Bez wahania przybrałem postać mężczyzny. Wpadłem do środka, zamykając jak szaleniec za sobą drzwi.
Zapaliłem zapałkę, którą podpaliłem gruz. Tak powstało niewielkie ognisko. Położyłem garnuszek z wodą, aby się zaparzyła na herbatę. W oczekiwaniach, jak głupi przyglądałem się temu "nieziemsko ciekawemu" zjawisku. Kiedy pojawiły się bąbelki do glinianego kubka wsypałem ziółka, następnie zalałem je przezroczystym płynem. Picie powoli nabierało kolorów. Wziąłem kupek za "uszko" i usiadłem na krześle. POPRAWKA! Chciałem usiąść, ponieważ nie przypuszczałem, iż nie będę w stanie dokonać tak prostej czynności. Z bólu, oprócz przeraźliwego pisku, który z siebie wydałem pyszniusieńka herbata się na mnie wylała. Chciałem zmienić ubranie, kiedy jednak spojrzałem na dół miałem na sobie jedynie bokserki, czyli piżamę. Położyłem się pełen załamania na łóżku. Jak tylko przypomniałem sobie co się stało począłem walić głową o ścianę.
Uderzyłem się w policzek. Dość, to była pora żeby się ogarnąć. Założyłem na siebie normalne części garderoby. Teraz problemem był ten chole'rny ogon i zarazem ta chole'rna kość ogonowa.
W pewnym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Przez chwilę wahałem się czy otworzyć czy nie, ale w końcu jednak je uchyliłem. Do chaty weszła kobieta, ta sama co przemieniła się w waderę i za mną biegła.
-W czym mogę pomóc?-spytałem marszcząc brwi.
-Tak sobie wpadłam. Trochę się spóźniłam, bo po drodze zapolowałam na co nieco, ale chyba zbyt dużo mnie nie ominęło? Widzę się przebrałeś.
-Po co przyszłaś? Nic mi nie jest.
-Jesteś ciekawą osobą, nie jest z tobą nudno.
-Dla mnie ty jesteś zbyt interesująca i przebywanie z tobą jest aż za bardzo ryzykowne!
Kobieta zaśmiała się. Taką miłą pogawędkę przerwało wejście nowego przybysza. Był to nijaki lekarz.
-Delikatnie czy mocno?-spytał. W jego rękach błyszczała potężna tarcza, a w torbie miał przybory lekarskie.
Nie zdążyłem otworzyć ust, kiedy mężczyzna przypie'rdolił mi z całej siły. Już nawet nie wiedziałem w jaką część ciała. Niewątpliwie bolało!...
<Tytania?>
Od Megumi Do Yuno
Przemierzałam spokojnie las iglasty , którego drzewa znów z bieli przerzuciły się na głęboką zieleń . Zima się kończyła a ja nie miałam zamiaru marnować czasu , zmierzałam w stronę wsi po kolejne zlecenie i może żeby wrzucić coś na ząb. Ciągnęłam jednym palcem wodze mojego konia -Frugo a drugą ręką zrywałam małe gałązki przy okazji podśpiewując moje ulubione kołysanki z dzieciństwa. Jako że byłam już zmęczona po przejściu jakiś długich , ciągnących się niemiłosiernie i trudnych 30 kilometrów , po dłuższym rozmyślaniu wskoczyłam na konia i spokojnie przemierzałam te ostatnie kilometry oglądając świat który ożywał po surowej zimie . Las się już kończył a wioska wyłaniała się spomiędzy wyżyn , zatrzymałam natychmiast rumaka słysząc głuche uderzenia i wodę drżącą w kałuży , zsunęłam się z konia i natychmiast pochwyciłam mój niezawodny miecz , po chwili uświadomiłam sobie że mój miecz nie ma szans z tym czymś co zmierza w moją stronę , cały las zaczął drżeć , nagle rozległ się przeraźliwy ryk a wszystkie ptaki wzniosły się ku niebu i zaczęły przeraźliwie kraczeć alarmując cały las o nadchodzącym niebezpieczeństwie . Natychmiast rozpoczęłam ucieczkę , u mego boku biegł mój niezawodny towarzysz który nigdy mnie jeszcze nie zawiódł , mimo tego że jest po prostu zwierzęciem mam dziwne uczucie że on wie że wykupiłam go od rzeźnika i uratowałam mu życie , może to dlatego że ostatnie lata spędziłam tylko z tym koniem , przez samotność powoli zaczyna mi odwalać. Gdy już miałam wybić się od od ziemi i wskoczyć na galopującego konia , spomiędzy drzew wyskoczyła potężna bestia przypominająca mieszankę wszystkiego co najgorsze.
-To chyba ten Hughol przed którym ostrzegał mnie Averash .. -Pomyślałam po czym od razu zaczęłam uciekać ile sił w nogach , z całych sił uderzałam stopami o podłoże i rozpędzałam się na tyle że przeciętny człowiek mógł jedynie marzyć o rozwinięciu takiej szybkości , rozbiegłam się na tyle że mój niezawodny przyjaciel pozostał z tyłu . Potwór zbliżał się w moją stronę , nim bliżej tym ziemia coraz bardziej skakała a ja potykałam się o własne nogi , Hughol wyciągnął łapę , gdy byłam pewna że to już koniec , stwór złapał mojego ukochanego konia i bez przegryzania , pożarł mojego najlepszego przyjaciela nie przerywając pogoni za mną. Do moich oczu nagle napłynęły łzy i poczułam ostre kłucie w klatce piersiowej , cały czas czułam jakbym za raz miała paść na kolana i rozpłakać się , użalając się całemu światu nad moim losem . W tym całym popłochu zupełnie zapomniałam o moim niezawodnym pędzlu dzięki któremu tworze demony, wystarczy że pomyślę o jego wyglądzie i w powietrzu napiszę jego imię. Nie mając czasu na rozmyślenia pośpiesznie wykonałam kilka machnięć pędzlem który pozostawiał za sobą srebrną , lśniącą smugę i stworzyłam dwa chińskie smoki które z powodu braku czasu na kreatywność nazwałam ying i yang . Z napisów które świeciły tuż przed moją twarzą , wyleciały dwie ogromne bestie i natychmiast zajęły się Hugholem . Wiem , wiem że zawarcie układu z demonem którego spotkałam poza terenami przymierza , bynajmniej nie było rozsądne , jednak moc jaką oferuje ten mały pędzel jest imponująca , przez to ściga mnie chyba już pół wojska które skazało mnie za zawarcie owego paktu , nie przejmuję się tym i tak z większością stworzeń na tym świecie mam już na pieńku .Zapomniałam zupełnie o moim zleceniu , czy nawet o Frugo , teraz ważne było tylko to aby uciec z tego piekła , nie mam pojęcia skąd wzięła się ta bestia ani jaki ma cel , jednak mnie obchodzi tylko to aby zniknąć mu z oczu i nigdy go nie spotkać. Nie przerywając ucieczki podskoczyłam do góry i zmieniłam się w wilka , rozprostowałam moje skrzydła pokryte długimi , białymi piórami i natychmiast znalazłam się kilkanaście metrów nad ziemią. Przeleciałam dość długi kawałek drogi , wciąż próbując zrozumieć co się właśnie stało , zmęczona opadłam na ziemię i zmieniłam się z powrotem w człowieka i patrzyłam na trawę która łaskotała mnie w twarz i próbowałam wstać jednak moje obolałe nogi w żaden sposób mi na to nie pozwalały. Nagle poczułam silne kopnięcie w plecy , od razu postawiłam się do pionu rozglądając się nerwowo .
-Co do..-Powiedziałam zgarniając moje białe włosy z twarzy. Przede mną stała dziewczyna , nie miałam pojęcia kto to , miałam już tylko ją przeprosić i odejść jednak ona złapała mnie za rękę i spojrzała mi w oczy, nie miałam pojęcia o co jej chodzi , czułam się bynajmniej nieswojo , nie miałam pojęcia jak zareagować więc tylko stałam nieruchomo myśląc nad tym co powiedzieć.
-M-Megumi ? - Spytała dziewczyna zaciskając coraz mocnej moją dłoń.
-Skąd mnie znasz ? -Spojrzałam na nią podejrzliwie , wolną ręką sięgnęłam po pędzel i trzymałam go na wszelki wypadek w moich podrapanych dłoniach .
-Megumi!-Powtórzyła i skoczyła na mnie przytulając mnie i płacząc jakby stało się coś okropnego . Odepchałam natychmiast nieznajomą mi wariatkę i wymierzyłam w jej stronę mój pędzel.
-Kim ty do cholery jesteś ?!-Spytałam oburzona i bynajmniej oszołomiona tokiem zdarzeń.
-Yuno , siostrzyczko. -Uśmiechnęła się szeroko i otarła łzy.
-Yuno?!-Moje nogi nagle stały się strasznie ciężkie a moje serce zaczęło bić tak silnie że czułam bicia na całym ciele .
(Yuno? :> )
-To chyba ten Hughol przed którym ostrzegał mnie Averash .. -Pomyślałam po czym od razu zaczęłam uciekać ile sił w nogach , z całych sił uderzałam stopami o podłoże i rozpędzałam się na tyle że przeciętny człowiek mógł jedynie marzyć o rozwinięciu takiej szybkości , rozbiegłam się na tyle że mój niezawodny przyjaciel pozostał z tyłu . Potwór zbliżał się w moją stronę , nim bliżej tym ziemia coraz bardziej skakała a ja potykałam się o własne nogi , Hughol wyciągnął łapę , gdy byłam pewna że to już koniec , stwór złapał mojego ukochanego konia i bez przegryzania , pożarł mojego najlepszego przyjaciela nie przerywając pogoni za mną. Do moich oczu nagle napłynęły łzy i poczułam ostre kłucie w klatce piersiowej , cały czas czułam jakbym za raz miała paść na kolana i rozpłakać się , użalając się całemu światu nad moim losem . W tym całym popłochu zupełnie zapomniałam o moim niezawodnym pędzlu dzięki któremu tworze demony, wystarczy że pomyślę o jego wyglądzie i w powietrzu napiszę jego imię. Nie mając czasu na rozmyślenia pośpiesznie wykonałam kilka machnięć pędzlem który pozostawiał za sobą srebrną , lśniącą smugę i stworzyłam dwa chińskie smoki które z powodu braku czasu na kreatywność nazwałam ying i yang . Z napisów które świeciły tuż przed moją twarzą , wyleciały dwie ogromne bestie i natychmiast zajęły się Hugholem . Wiem , wiem że zawarcie układu z demonem którego spotkałam poza terenami przymierza , bynajmniej nie było rozsądne , jednak moc jaką oferuje ten mały pędzel jest imponująca , przez to ściga mnie chyba już pół wojska które skazało mnie za zawarcie owego paktu , nie przejmuję się tym i tak z większością stworzeń na tym świecie mam już na pieńku .Zapomniałam zupełnie o moim zleceniu , czy nawet o Frugo , teraz ważne było tylko to aby uciec z tego piekła , nie mam pojęcia skąd wzięła się ta bestia ani jaki ma cel , jednak mnie obchodzi tylko to aby zniknąć mu z oczu i nigdy go nie spotkać. Nie przerywając ucieczki podskoczyłam do góry i zmieniłam się w wilka , rozprostowałam moje skrzydła pokryte długimi , białymi piórami i natychmiast znalazłam się kilkanaście metrów nad ziemią. Przeleciałam dość długi kawałek drogi , wciąż próbując zrozumieć co się właśnie stało , zmęczona opadłam na ziemię i zmieniłam się z powrotem w człowieka i patrzyłam na trawę która łaskotała mnie w twarz i próbowałam wstać jednak moje obolałe nogi w żaden sposób mi na to nie pozwalały. Nagle poczułam silne kopnięcie w plecy , od razu postawiłam się do pionu rozglądając się nerwowo .
-Co do..-Powiedziałam zgarniając moje białe włosy z twarzy. Przede mną stała dziewczyna , nie miałam pojęcia kto to , miałam już tylko ją przeprosić i odejść jednak ona złapała mnie za rękę i spojrzała mi w oczy, nie miałam pojęcia o co jej chodzi , czułam się bynajmniej nieswojo , nie miałam pojęcia jak zareagować więc tylko stałam nieruchomo myśląc nad tym co powiedzieć.
-M-Megumi ? - Spytała dziewczyna zaciskając coraz mocnej moją dłoń.
-Skąd mnie znasz ? -Spojrzałam na nią podejrzliwie , wolną ręką sięgnęłam po pędzel i trzymałam go na wszelki wypadek w moich podrapanych dłoniach .
-Megumi!-Powtórzyła i skoczyła na mnie przytulając mnie i płacząc jakby stało się coś okropnego . Odepchałam natychmiast nieznajomą mi wariatkę i wymierzyłam w jej stronę mój pędzel.
-Kim ty do cholery jesteś ?!-Spytałam oburzona i bynajmniej oszołomiona tokiem zdarzeń.
-Yuno , siostrzyczko. -Uśmiechnęła się szeroko i otarła łzy.
-Yuno?!-Moje nogi nagle stały się strasznie ciężkie a moje serce zaczęło bić tak silnie że czułam bicia na całym ciele .
(Yuno? :> )
niedziela, 19 marca 2017
Subskrybuj:
Posty (Atom)