Byłem mocno zmęczony i mając nadzieję na ciepły posiłek stanąłem przed niczego sobie karczmą. Byłem tuż obok drzwi gdy nagle rozległy się krzyki, trzaski... Ogólny rejwach i zapewne kolejna pijacka bitwa. Byłem zaskoczony tym wybuchem tego wszystkiego i stałem jak wmurowany nieopodal wejścia do tego już tak bardzo nie niczego sobie baru. Z wewnątrz budynku wyszedł niepozorny chłopak. Śnieżnobiałe włosy, chabrowe oczy i delikatne rysy twarzy nadawały mu niewinny, i dziecięcy wyraz twarzy, który bardzo mocno kłócił się z zakrwawionymi rękoma. Stałem jak słup soli niewierząc, że ta niepozorna postać mogła wywołać to zamieszanie. Chłopak w dłoni trzymał ciężką sakiewkę, którą otworzył i zaczął przeliczać pieniądze znajdujące się w niej.
- Rany, to ty wywołałeś tą całą aferę?! - wydobyłem w końcu z siebie zaskoczony głos.
Ta postać tak kłóciła się z krwią na rękach, że wciąż nie pasowała mi do tego zdarzenia.
- Czemu ja? - zapytał jak niewiniątko i pogłębił dziwny efekt.
Dopiero teraz, po dłuższym wpatrywaniu się w zakrawawione dłonie chłopaka, zauważyłem w nich wragmenty potłuczonego szkła. Auć, to musiało boleć. Mimowolnie się skrzywiłem.
- Ale nie zaprzeczysz miałem rację - powiedział nie zrozumiałe dla mnie zdanie i krótko się zaśmiał.
Zmarszczyłem lekko brwi zastanawiając się nad słowami nieznajomego.
- Co się tam w ogóle stało? - zapytałem chłopaka.
- Zostawiłem tam pełniutką sakiewkę i jak na cywilizowany kraj przystało poszedłem po nią z głupią nadzieją, że będę mógł ją spokojnie odebrać. Kiedy jednak wszedłem do środka patrzę, a tu moja sakieweczka jest główną wygraną w jakiejś karcianej rozgrywce. No to ja jak cywilizowany obywatel podchodzę do stolika i najspokojniej w świecie mówię, że sakiewka jest moja. No to ci przeklęci karciarze zaczynają się kłócić, że najpierw muszę ją wygrać i inne takie duperele... No i jakoś tak mnie sprowokowali, i jakoś tak wyszło. - mówił mocno gestykulując swoimi zakrwawionymi dłońmi.
Teraz cała sytuacja nabrała sensu i jasności dla mego zacofanego umysłu.
Chłopak jakby w ogóle nie zwracał na szkło wbite w jego ręce.
- Nie boli cię to? - zapytałem wciąż wpatrując się w rany.
- Trochę bol... Nie, nie, nie... Nie dam się ci wyleczyć! Nie przypadkowej i na dodatek rudej osobie spotkanej na ulicy! - mówił gorączkowo.
- Spokojnie jestem prawie wykwalifikowanym medykiem! - mówiłem jakby te słowa mogły uspokoić chłopaka.
- Prawie robi dużą różnicę! - krzyknął przerażony.
- Spokojnie, spokojnie... Wyjmę ci tylko to szkło, bo wda się zakażenie. Jako medyk zobowiązałem się pomóc każdej potrzebującej osobie. - powiedziałem mając nadzieję, że ta nędza gadka w czymkolwiek pomoże.
< Tantum? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz