Nudziłam
się, i to strasznie. Codzienna rutyna (która trwa jak na razie jeden
dzień, ale ciiiiicho, nic nie wiecie) mnie wykańcza. Może to zabrzmi
banalnie, ale jest zbyt nudna. Dokładnie. Nic dodać, nic ująć. Najlepiej
od razu przejść do rzeczy, czyż nie? Jak to czasem w życiu bywa,
wstałam o świcie i cichaczem wymknęłam się z domu. Stwierdziłam, że
dawno nie zafundowałam sobie żadnego porządnego treningu. Cóż, zaczęłam
biec. Najpierw powoli, później coraz szybciej. Za pomocą moich zmysłów
wyłapywałam miejsce położenia poszczególnych stworzeń leśnych jak i
wilków. Nie wiem kiedy, ale chyba znalazłam się na zakazanych
terenach... Znowu. I co jeszcze dziwniejsze, napatoczyłam się na
ognistego jednorożca. Pierwszym moim odruchem, było zamrożenie jego
rogu. Był to dość nieprzemyślany ruch, ponieważ straciłam okazję do
zabicia stworzenia. Niech to, wyszłam z wprawy! Zwierze rzuciło się
galopem w moją stronę, a ja z trudem uskakiwałam... Szybko użyłam
zadymki, żeby na chwilę zmylić stworzenie. Jednak nie zdążyłam uskoczyć,
gdyż zwierze zaatakowało na oślep. Ałć, dostałam w prawy bok...
Pisnęłam z bólu. Jednak szybko się opamiętałam i zamknęłam jednorożca w
lodowej klatce... Jedno spojrzenie, i mutant nie żyje. Kaput. Na amen.
Umarł na śmierć. Zaczęłam iść w kierunku z którego przyszłam, kiedy się
na kogoś napatoczyłam.
<Ktoś?> |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz