Byłem mocno zmęczony i mając nadzieję na ciepły posiłek stanąłem przed niczego sobie karczmą. Byłem tuż obok drzwi gdy nagle rozległy się krzyki, trzaski... Ogólny rejwach i zapewne kolejna pijacka bitwa. Byłem zaskoczony tym wybuchem tego wszystkiego i stałem jak wmurowany nieopodal wejścia do tego już tak bardzo nie niczego sobie baru. Z wewnątrz budynku wyszedł niepozorny chłopak. Śnieżnobiałe włosy, chabrowe oczy i delikatne rysy twarzy nadawały mu niewinny, i dziecięcy wyraz twarzy, który bardzo mocno kłócił się z zakrwawionymi rękoma. Stałem jak słup soli niewierząc, że ta niepozorna postać mogła wywołać to zamieszanie. Chłopak w dłoni trzymał ciężką sakiewkę, którą otworzył i zaczął przeliczać pieniądze znajdujące się w niej.
- Rany, to ty wywołałeś tą całą aferę?! - wydobyłem w końcu z siebie zaskoczony głos.
Ta postać tak kłóciła się z krwią na rękach, że wciąż nie pasowała mi do tego zdarzenia.
- Czemu ja? - zapytał jak niewiniątko i pogłębił dziwny efekt.
Dopiero teraz, po dłuższym wpatrywaniu się w zakrawawione dłonie chłopaka, zauważyłem w nich wragmenty potłuczonego szkła. Auć, to musiało boleć. Mimowolnie się skrzywiłem.
- Ale nie zaprzeczysz miałem rację - powiedział nie zrozumiałe dla mnie zdanie i krótko się zaśmiał.
Zmarszczyłem lekko brwi zastanawiając się nad słowami nieznajomego.
- Co się tam w ogóle stało? - zapytałem chłopaka.
- Zostawiłem tam pełniutką sakiewkę i jak na cywilizowany kraj przystało poszedłem po nią z głupią nadzieją, że będę mógł ją spokojnie odebrać. Kiedy jednak wszedłem do środka patrzę, a tu moja sakieweczka jest główną wygraną w jakiejś karcianej rozgrywce. No to ja jak cywilizowany obywatel podchodzę do stolika i najspokojniej w świecie mówię, że sakiewka jest moja. No to ci przeklęci karciarze zaczynają się kłócić, że najpierw muszę ją wygrać i inne takie duperele... No i jakoś tak mnie sprowokowali, i jakoś tak wyszło. - mówił mocno gestykulując swoimi zakrwawionymi dłońmi.
Teraz cała sytuacja nabrała sensu i jasności dla mego zacofanego umysłu.
Chłopak jakby w ogóle nie zwracał na szkło wbite w jego ręce.
- Nie boli cię to? - zapytałem wciąż wpatrując się w rany.
- Trochę bol... Nie, nie, nie... Nie dam się ci wyleczyć! Nie przypadkowej i na dodatek rudej osobie spotkanej na ulicy! - mówił gorączkowo.
- Spokojnie jestem prawie wykwalifikowanym medykiem! - mówiłem jakby te słowa mogły uspokoić chłopaka.
- Prawie robi dużą różnicę! - krzyknął przerażony.
- Spokojnie, spokojnie... Wyjmę ci tylko to szkło, bo wda się zakażenie. Jako medyk zobowiązałem się pomóc każdej potrzebującej osobie. - powiedziałem mając nadzieję, że ta nędza gadka w czymkolwiek pomoże.
< Tantum? >
niedziela, 23 kwietnia 2017
czwartek, 20 kwietnia 2017
Od Tantum'a Do Doriana
Musiałem się wracać, bo gdzieś przy barze zostawiłem sakiewkę, w której trzymałem między innymi pieniądze czy klucze. Nie miałem zbyt dalekiej drogi, ale jak widać pod moją nieobecność dużo się wydarzyło. Wszedłem prędko. Z całej siły otworzyłem grube, drewniane z mosiężnymi elementami drzwi.
Na stoliku leżała zguba, lecz nie sama. Była otoczona typkami, którzy u boku mieli karty. Zbiorowisko wywołała niezłe.
-Kto wygra, dostaje zawartość-oznajmił gostek, palący cygaro.
-Ja się pisze-odrzekł jakiś inny, a potem kolejny i następny.
Podszedłem do ekipy. Widać było, że pijanej. Ledwo siedzieli na krzesłach, chwiejąc się przy tym i wymachując rękami. Dym z papierosów i fajek niemalże poleciał mi na twarz.
-Przepraszam to moje-skierowałem rękę w stronę sakiewki aby ją zabrać.
-Hola hola!-szatańsko zaśmiał się mężczyzna i zablokował mi dłoń.
Gwałtownie się wyrwałem. Miałem ochotę mu przywalić. Zagryzłem zęby ze złości.
-To moje-powtórzyłem wypełniony gniewem.
-Jeśli to chcesz, musisz zagrać partyjkę, inaczej pożegnaj się z dobytkiem.
Nigdy nie byłem dobry w karty, szczególnie nie tolerowałem oszukiwania, a znając panów z knajpy byli zdolni do tego typu numerów. Nie miałem ochoty na tego typu kłótnie. Nie miałem ochoty zachowywać się jak dziecko. To należało do mnie, więc dyskusji powinno nie być wcale. Krew się we mnie gotowała gdy tylko widziałem mordę uśmiechniętego dziada.
-Mówię grzecznie po raz ostatni. Te rzeczy są moje!-warknąłem ze wściekłością.
Mężczyźni najwyraźniej zadowoleni, bo tylko pili kolejne kielichy i przy tym śmiali się pełną gębą. Panowały plotki. Każdy z osobna mierzył mnie pobłażliwym spojrzeniem.
-Młody, życie...-podsumował sprzedawca. Oczywiście roześmiał się, a za nim wszyscy inni.
Tego był za dużo. Rozgniewany, jednym ruchem przewaliłem stół, a z nim spadły szklanki. Hałas duży, szczególnie przez krzyki i stłuczone naczynia. Nie żałowałem tego czynu nawet przez chwilę. Uważałem, że i tak dobrze, bo buda nie wyleciała w powietrze. Ktoś nagle złapał mnie za ramię. Tym śmiałkiem okazał się facet trzymający MÓJ woreczek. Bez zastanowienia przywaliłem mu w twarz. Upadł na ziemię. Nie dość, iż był cały czerwony od alkoholu, to za moim ciosem wykrwawił. Zabrałem mu z rąk przedmiot. Tak to jest kiedy skończy mi się cierpliwość.
-Do widzenia-powiedziałem jak gdyby nigdy nic i wyszedłem z baru.
Wszyscy zaniemówili. Barman nie był w stanie normalnie funkcjonować tylko gapił się na mnie jak na wariata.
Na zewnątrz zajrzałem do środka sakiewki. Wszystko było jak trzeba.
-Rany, to ty wywołałeś tą całą aferę?!-usłyszałem nieznajomy głos z tyłu.
Odwróciłem się, tym razem już spokojnie, bo emocje opanowały.
-Czemu ja?-spytałem niczym niewiniątko.
Stojący przede mną znacząco spojrzał się na moje ręce, były w szkle pomieszanym z krwią.
-Ale nie zaprzeczysz miałem rację-zaśmiałem się cicho.
<Dorian?>
środa, 19 kwietnia 2017
Od Doriana C.D Avaresh
Czemu nie może po prostu wyjść z budynku w ludzkiej skórze? Hmmm... To zaczyna być zastanawiające... Ale cóż kiedy dość mocno wyróżniasz się wyglądem od reszty cywilizacji, to ta ludność zaczyna cię mocno obserwować. Brzmi to prawie jak filozofia... Mogłem iść na filozofa, przynajmniej nie musiałbym brać udziału w tej wojnie o wolność. Tylko gdy wrodzy wojownicy wchodziliby do mojego domu to ja zastanawiałbym się nad sensem bytu na ziemi. Mógłbym nim zostać gdyby nie ta beznadziejna magia... Och i tak nic nie zmienię, więc może nie warto o tym myśleć. Dobra skup się. Skup się.
Rozejrzałem się dookoła. Apsalar prowadzona przez Arszennika. Czemu nazwałem go tak? Wracając, dziewczyna nawet nie próbowała się wyrwać. Szła że wzrokiem wbitym w kocie łby. Trochę mi jej szkoda. Nie zawsze była taka. Tyle wspólnych dni nas łączyło... Nie myśl o niej! Ona nie myślała o tobie kiedy uciekła! Nawet nie spojrzała...
Apsalar. Lekka ironia losu, bo sama wybrała to imię jako pseudonim. Prawdziwa Apsalar, w moim rodzinnym domu, to była bogini opiekująca się złodziejami. Ironia.
Dziewczyna nagle się szarpnęła, ale Arszennik nic sobie z tego nie zrobił tylko przyspieszył kroku. Apsalar, jak wszyscy złapani przestępcy, czując zbliżające się więzienie zaczęła się szarpać.
- Zaczekaj tutaj. - powiedział Arszennik.
Posłuszenie stanąłem przed drzwiami lochów, w końcu nie będę się wtrącał w sądownictwo i te inne zbędne rzeczy. Obserwowałem jak biało - granatowy ogon wilka powoli znika we wnętrzu budynku. Teraz tylko czekać. Tylko czekać, a może aż czekać? Podeszłem do najbliższej ławki i usiadłem na niej nasłuchując głośnych i charakterystycznych kroków wilka. Ziewnąłem przeciągle wciąż obserwując drzwi. Nuda robiła się niemiłosierna. Co on tam do jasnej masłej robi?! Ileż można siedzieć w jakiś lochach?!
<Avaresh? Sorry za długość i czas oczekiwania>
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Od Tantum'a C.D Natalie
Straciła przytomność. Tak to jest kiedy przez moment zaufasz kobiecie! Że też byłem głupi do tego stopnia. Strażnik się zbudził, gdyż akurat chwilowo przysnął. Złapałem pierwszą lepszą rzecz, którą zdobyłem "po omacku" w celach obronnych. Ochroniach tupnął masywną stopą na co ziemia zaczęła pulsować. Wziąłem duży zamach. Przyrządem mojej zbrodni okazała się kłódka drewna. Nie miałem pojęcia skąd tam się wzięła, lecz to, iż tam się w ogóle znalazła było zadowalające. Wycelowałem w brzuch. Tam też trafiło. Hughol zawył niczym rozszarpywany wilk. Ucieczka teraz nie wchodziła w grę. Więc co zrobić? Tu liczyło się szybkie działanie, bo wrzask rozniósł się na całą wioskę, przez co zbudził i napędził do działania mieszkańców. Trzeba było cofnąć się do tej samej pozycji co przedtem, czyli powrotu do klatki. Złapałem Natalie za barki, a potem przeniosłem do klatki po czym sam tam wszedłem. Niebawem zjawiła się cała ekipa.
-Czego darłeś japę?!-spytał Hughol-dowodzący, tonem jak zwykle wrednym.
-Oni! On! Uciekli!-skarżył ochroniarz, pokazując grubym paluchem w naszą stronę. Patrzył mi się prosto w oczy. Czułem, że chciał się zemścić.
-Co ty pier'dolisz?!-warknął ten sam pewniak.
Otóż moja przyjaciółka... *towarzyszka zemdlała na co jej wygląd był podobny do osoby śpiącej, a ja udawałem, że dopiero co wstałem. Było sztuczne, a wyglądało na prawdopodobne.
-Jak was wezwałem to ten chłopak tu się schował, ale słowo daje, chcieli uciec!
Zamieszanie, znowu. Dyskusje, powiedziałbym konwersacje. Koniec końców przypadł nam nie jeden, a czterech strażników. Małymi krokami zbliżał się świt. Co robić? Co k***wa robić?!
"Jakie mam moce?!... Jakie mam moce?-nerwowo rozmawiałem sam ze sobą.-Chyba jestem zdolny być niezdolnym. Tak, to moja najlepsza cecha."
Leżałam na brzuchu, potem przekręciłem się na bok, na drugi bok i znowu na brzuch. Pustka.
-Natalie...-szturchnąłem dziewczynę niczym bezbronne dziecko matkę.
Nie odpowiedziała. W dalszym ciagu była "pół żywa". Teraz liczyć mogłem tylko i wyłącznie na siebie by uratować nas oboje.
Yolo.
-Hej panie strażniku!-zagadałem kreature czyhającą pare metrów przed naszym "więzieniem".
-Hę?!-warknął znudzonym i zasypanych głosem.
-Co tam?-spytałem tonem nieco cichszym.
Przybliżył się o krok by lepiej słyszeć.
-Nie zawracaj mi głowy chłopcze, bo srogo popamiętasz!-warknął.
-Ja sie chciałem o coś spytać.
-No?
-Bo chodzi o to...-oznajmiłem znowu zmieniając głośność.
Ten po raz drugi przysnął się w moją stronę. Z czasem, ciagnąc pogawędkę podszedł wystarczająco blisko, a ja mogłem zacząć działać. Jeśli chodzi o słowa wymyślałem je tak aby zając jak najwiecej czasu. Miałem nadzieje, że fart dopisze, a moje poświęcenie nie pójdzie na marne.
Na szczęście, rzuciwszy okiem na Natalie otwierała zmęczone i zaspane oczy.
Teraz albo nigdy...
<Natalie? Jak widzisz pomysłów zabrakło i całe rozumowanie zostawiam tobie. Mam nadzieje, że wena dopisuje ;p>
-Czego darłeś japę?!-spytał Hughol-dowodzący, tonem jak zwykle wrednym.
-Oni! On! Uciekli!-skarżył ochroniarz, pokazując grubym paluchem w naszą stronę. Patrzył mi się prosto w oczy. Czułem, że chciał się zemścić.
-Co ty pier'dolisz?!-warknął ten sam pewniak.
Otóż moja przyjaciółka... *towarzyszka zemdlała na co jej wygląd był podobny do osoby śpiącej, a ja udawałem, że dopiero co wstałem. Było sztuczne, a wyglądało na prawdopodobne.
-Jak was wezwałem to ten chłopak tu się schował, ale słowo daje, chcieli uciec!
Zamieszanie, znowu. Dyskusje, powiedziałbym konwersacje. Koniec końców przypadł nam nie jeden, a czterech strażników. Małymi krokami zbliżał się świt. Co robić? Co k***wa robić?!
"Jakie mam moce?!... Jakie mam moce?-nerwowo rozmawiałem sam ze sobą.-Chyba jestem zdolny być niezdolnym. Tak, to moja najlepsza cecha."
Leżałam na brzuchu, potem przekręciłem się na bok, na drugi bok i znowu na brzuch. Pustka.
-Natalie...-szturchnąłem dziewczynę niczym bezbronne dziecko matkę.
Nie odpowiedziała. W dalszym ciagu była "pół żywa". Teraz liczyć mogłem tylko i wyłącznie na siebie by uratować nas oboje.
Yolo.
-Hej panie strażniku!-zagadałem kreature czyhającą pare metrów przed naszym "więzieniem".
-Hę?!-warknął znudzonym i zasypanych głosem.
-Co tam?-spytałem tonem nieco cichszym.
Przybliżył się o krok by lepiej słyszeć.
-Nie zawracaj mi głowy chłopcze, bo srogo popamiętasz!-warknął.
-Ja sie chciałem o coś spytać.
-No?
-Bo chodzi o to...-oznajmiłem znowu zmieniając głośność.
Ten po raz drugi przysnął się w moją stronę. Z czasem, ciagnąc pogawędkę podszedł wystarczająco blisko, a ja mogłem zacząć działać. Jeśli chodzi o słowa wymyślałem je tak aby zając jak najwiecej czasu. Miałem nadzieje, że fart dopisze, a moje poświęcenie nie pójdzie na marne.
Na szczęście, rzuciwszy okiem na Natalie otwierała zmęczone i zaspane oczy.
Teraz albo nigdy...
<Natalie? Jak widzisz pomysłów zabrakło i całe rozumowanie zostawiam tobie. Mam nadzieje, że wena dopisuje ;p>
poniedziałek, 10 kwietnia 2017
Od Ascrasii C.D Avaresh
Gdy zapadł w sen, zaczęłam delikatnie muskać jego włosy. Musiał wiele przejść w trakcie spotkania... Lekko się wycofałam, wstając z łóżka, przykrywając go. Nie będę mu mówić,co się stało u mnie w domu... Nie chce mu dawać jeszcze więcej problemów... Usiadłam na łóżku, patrząc na niego jak śpi. Wyglądał tak spokojnie. Tak bym chciała mu pomóc...
Może moja obecność mu wystarczy.
*****
Na stole zaczęłam rozkładać śniadanie. Gdy usłyszałam skrzyp drzwi, wyprostowałam się. Avaresh, objął mnie od tyłu.
- Czemu nie jesteś u siebie? - spytał.
- Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa - położyłam śniadanie na stół. Ten usiadł, biorąc głęboki wdech.
- Ładnie pachnie...
- To jedz - uśmiechnęłam się lekko. Ten powoli zabrał się za jedzenie. Ja myłam naczynia. Gdy spojrzałam na wodę, moje włosy były czarne, a ręce pokryte kruczym lodem. Zakręciłam wodę, a gdy oparłam się o blat, zauważyłam, że generuje lód. Szybko się cofnęłam. Roztopiłam lód, patrząc kątem oka na swojego partnera.
- Wszystko w porządku? - spytałam. Ten cały czas milczał. Gdy skończył jeść, podszedł z brudnymi naczyniami do zlewu. Zatrzymałam jego rękę.
- Ja się tym zajmę. Wczoraj musiałeś sporo przejść, skoro byłeś w takim stanie - odwrócił głowę. Odłożyłam naczynia, po czym kazałam mu usiąść na kanapie. Usiadłam za nim, by zrobić mu relaksujący masaż. Był bardzo spięty...
- Ass...?
- Tak? - pochyliłam się, by na niego spojrzeć. Ten siłą wyciągnął mnie tak, bym siedziała na jego kolanach. Połączył nasze usta z taką samą czułością jak zawsze.
- Czemu wczoraj do mnie przyszłaś? - spytał. Zmusiłam się na lekki uśmiech.
- Miałam przeczucie, że coś się dzieje.. - popatrzyłam mu prosto w oczy - Avaresh... nie jesteś słaby. Jesteś silny, twardy. Czasem każdy z nas ma... chwilę załamania, słabości. Ale to mija. Nie wiem jak to jest, być przywódcą, ale wiem jedno. Miłość, nie daje nam słabości, lecz daje nam siłę do działania - przytuliłam go - pamiętaj, że masz mnie.
- Crass... - przycisnął mnie mocniej do siebie. Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Wtedy usłyszałam pukanie. Puściłam go, a ten podszedł do drzwi. Nie słyszałam rozmowy, ale Avaresh musiał wyjść, złapałam go za rękę.
- Będę czekać... - ten przytaknął i poszedł. Zamknęłam drzwi.
~ Urocze... - usłyszałam w głowie głos. Zaczęłam się rozglądać, a na jednym z końców pokoju, stałam ja...
- Zostaw mnie.
~ Kochasz go, a jestem tutaj po to, by go zabić... A raczej ty. W końcu pójdziesz spać... koszmary nad tobą wezmą kontrolę, a ja osobiście przebije twoim lodem jego serce - na jej ręce pojawił się czarny lód. Na moich ujawnił się natomiast biały.
- Odsuń się - cofnęłam się, a ściany pokrył lód.
~ W końcu mi się poddasz. Zabiję go, a potem zabiją ciebie.
- Nigdy!
~ Jesteś po to, by go zabić!
- Nie!
~ W końcu zabijesz go! Albo on ciebie! Myślisz, że on mówi ci prawdę?! ON KŁAMIE PRZEZ CAŁY CZAS! Nigdy Cię nie kochał!
- KŁAMIESZ! - rzuciłam w niego kulą lodu, a ona zniknęła. Lód rozprzestrzenił się po całym pokoju, zamrażając drzwi.
Ona ma rację... nie mogę nie spać przez nieskończoność... Avaresh nie jest słaby...
Ja jestem...
Usiadłam w kącie pokoju. Cały lód poleciał w moją stronę, robiąc wokół mnie lodową skorupę. Nie wiem ile tam siedziałam.
Po chwili usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? - spojrzał na lodową skorupę. Uniosłam głowę, a potem lód się rozbłysnął, ścierając kurz z każdego zakątka.
- Tada! - udałam zadowoloną. Na szczęście moje łzy już nie były widoczne, a oczy znormalniały - jak było?
<Avaresh?>
Może moja obecność mu wystarczy.
*****
Na stole zaczęłam rozkładać śniadanie. Gdy usłyszałam skrzyp drzwi, wyprostowałam się. Avaresh, objął mnie od tyłu.
- Czemu nie jesteś u siebie? - spytał.
- Pomyślałam, że dotrzymam ci towarzystwa - położyłam śniadanie na stół. Ten usiadł, biorąc głęboki wdech.
- Ładnie pachnie...
- To jedz - uśmiechnęłam się lekko. Ten powoli zabrał się za jedzenie. Ja myłam naczynia. Gdy spojrzałam na wodę, moje włosy były czarne, a ręce pokryte kruczym lodem. Zakręciłam wodę, a gdy oparłam się o blat, zauważyłam, że generuje lód. Szybko się cofnęłam. Roztopiłam lód, patrząc kątem oka na swojego partnera.
- Wszystko w porządku? - spytałam. Ten cały czas milczał. Gdy skończył jeść, podszedł z brudnymi naczyniami do zlewu. Zatrzymałam jego rękę.
- Ja się tym zajmę. Wczoraj musiałeś sporo przejść, skoro byłeś w takim stanie - odwrócił głowę. Odłożyłam naczynia, po czym kazałam mu usiąść na kanapie. Usiadłam za nim, by zrobić mu relaksujący masaż. Był bardzo spięty...
- Ass...?
- Tak? - pochyliłam się, by na niego spojrzeć. Ten siłą wyciągnął mnie tak, bym siedziała na jego kolanach. Połączył nasze usta z taką samą czułością jak zawsze.
- Czemu wczoraj do mnie przyszłaś? - spytał. Zmusiłam się na lekki uśmiech.
- Miałam przeczucie, że coś się dzieje.. - popatrzyłam mu prosto w oczy - Avaresh... nie jesteś słaby. Jesteś silny, twardy. Czasem każdy z nas ma... chwilę załamania, słabości. Ale to mija. Nie wiem jak to jest, być przywódcą, ale wiem jedno. Miłość, nie daje nam słabości, lecz daje nam siłę do działania - przytuliłam go - pamiętaj, że masz mnie.
- Crass... - przycisnął mnie mocniej do siebie. Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Wtedy usłyszałam pukanie. Puściłam go, a ten podszedł do drzwi. Nie słyszałam rozmowy, ale Avaresh musiał wyjść, złapałam go za rękę.
- Będę czekać... - ten przytaknął i poszedł. Zamknęłam drzwi.
~ Urocze... - usłyszałam w głowie głos. Zaczęłam się rozglądać, a na jednym z końców pokoju, stałam ja...
- Zostaw mnie.
~ Kochasz go, a jestem tutaj po to, by go zabić... A raczej ty. W końcu pójdziesz spać... koszmary nad tobą wezmą kontrolę, a ja osobiście przebije twoim lodem jego serce - na jej ręce pojawił się czarny lód. Na moich ujawnił się natomiast biały.
- Odsuń się - cofnęłam się, a ściany pokrył lód.
~ W końcu mi się poddasz. Zabiję go, a potem zabiją ciebie.
- Nigdy!
~ Jesteś po to, by go zabić!
- Nie!
~ W końcu zabijesz go! Albo on ciebie! Myślisz, że on mówi ci prawdę?! ON KŁAMIE PRZEZ CAŁY CZAS! Nigdy Cię nie kochał!
- KŁAMIESZ! - rzuciłam w niego kulą lodu, a ona zniknęła. Lód rozprzestrzenił się po całym pokoju, zamrażając drzwi.
Ona ma rację... nie mogę nie spać przez nieskończoność... Avaresh nie jest słaby...
Ja jestem...
Usiadłam w kącie pokoju. Cały lód poleciał w moją stronę, robiąc wokół mnie lodową skorupę. Nie wiem ile tam siedziałam.
Po chwili usłyszałam otwieranie drzwi.
- Ascrasia? - spojrzał na lodową skorupę. Uniosłam głowę, a potem lód się rozbłysnął, ścierając kurz z każdego zakątka.
- Tada! - udałam zadowoloną. Na szczęście moje łzy już nie były widoczne, a oczy znormalniały - jak było?
<Avaresh?>
wtorek, 4 kwietnia 2017
Od Avaresha C.D Dorian
Dorian i kobieta przeszywali się wzrokiem. Dziewczyna rzeczywiście musi być silna, skoro mój towarzysz uważa, że nie da razy uniknąć jej ataku. Patrząc jednak na jej charakter, nie było zbyt mądrym posunięciem prowokowanie jej. Przypatrywałem się dokładnie napiętym mięśniom przeciwnika, by przy nadarzającej się okazji zainterweniować. Po dłuższej chwili wymieniania się zimnymi spojrzeniami, kobieta wyprostowała się jakby odpuszczając. Dorian po zastanowieniu, też poszedł w jej ślady, przy tym tracąc gardę. Dziewczyna prędko to wykorzystała, rzucając dwa sztylety, które w ostatniej chwili odparłem ręką, a dokładniej ciężką zbroją na niej się znajdującą. Napastniczka najprawdopodobniej nie rzuciła nimi od razu bo obawiała się, że Dorian jednak zrobi unik, nie lekceważyła go, jednak posunęła się do podstępu. Zaskoczone miny tej dwójki były warte tej akcji. Uśmiechnięty schyliłem się po sztylety i je podniosłem.
- Niezbyt honorowe zagranie - Powiedziałem.
- Arszeniku nie wtrącaj się - Fuknął Dorian, który się otrząsnął, w końcu jeszcze tylko sekunda i leżałyby tu jego zwłoki.
- Kim jesteś? - Warknęła kobieta łapiąc w dłonie kolejne sztylety.
- Ja? - Dopytałem - Wyszkolonym tuziemcem - Zaśmiałem się gromko. Teraz stojąc przed Dorianem kobieta mogła zobaczyć moje umięśnione ciało, jak i znajdujące się na nim blizny.
- Uważasz mnie za idiotkę? - Wycedziła przez zęby - Takie rany i doświadczenie nie tworzą się zaledwie po jednej walce - Mówiła, przy tym zachowując ostrożność.
- To chyba będziesz na tyle mądra i się poddasz? - Powiedziałem z szerokim uśmiechem, który rozwścieczył dziewczynę.
- Chyba kpisz! - Krzyknęła i wyjęła kolejne sztylety. Widząc to zmarszczyłem brwi i zacząłem powoli iść w jej stronę. Na co zareagowała szarżą w moim kierunku, chciała wbić broń prosto w moje żebro, jednak łapiąc ją za nadgarstek sprawnie przerzuciłem jej ciało przez swój kart. O dziwo odzyskała prędko stabilność i zamiast upaść, od razu uderzyła mnie butem w twarz. Zataczając się delikatnie do tyłu dostrzegłem błysk. Kiedy sztylety były blisko moich ramion usłyszałem brzdęk metalu. Na ziemi wylądowały cztery groźne bronie. Zerknąłem na Doriana, który właśnie uratował mnie od długotrwałego uszkodzenia ciała. Westchnąłem z ulgą i podciąłem kobietę, sprawnie ją unieruchamiając.
- Puszczaj mnie! - Próbowała się szamotać.
- Muszę Ci przyznać, że znasz kilka sztuczek - Odezwał się przyjaciel stojący za mną.
- To dla mnie zaszczyt słysząc to od Ciebie - Zachwycony jego rzutem, uśmiechnąłem się, gdy oplątywałem sznur wokół rąk unieruchomionej dziewczyny.
- W czym niby tu zaszczyt Arszeniku? - Prychnął odwracając wzrok, a uśmiech na mojej twarzy się utrwalił. Kiedy nogi i ręce kobiety były już spętane, przerzuciłem ją przez ramię.
- Ała! - Syknęła kopiąc mnie w żebra, sam lekko jęknąłem i uświadomiłem sobie, że brak zbroi na klatce piersiowej, rzeczywiście nie jest tak dobrym pomysłem.
- Nie możesz jej zwyczajnie postawić? - Zapytał ironicznie Dorian, widząc jak się męczę schodząc z nią po schodach. Wierciła się niemiłosiernie.
- Sam powinieneś dobrze wiedzieć, że to nie najlepszy pomysł - Spojrzałem w jego kierunku - Sprytna jest, chwila nieuwagi i pryśnie nam sprzed nosa, musimy ją odstawić do więzienia - Zacząłem się zastanawiać czy uderzenie kobiety w głowę młotkiem, by chociaż trochę pomogło?
- Ee.. tam zrobić jej kaganiec i prowadzić za smycz, byłoby lepszym widowiskiem - Podejrzewałem, że Dorian albo się uśmiechnął, albo coś pokazał dziewczynie, ponieważ ta znowu zdobyła mnóstwo energii. Długo się tym jednak nie przejmowałem, bo miałem większe zmartwienia. Nie mogę tak wyjść z tego budynku. Ludzie od razu mnie rozpoznają, a to niemożliwe by po pokłonach, mężczyzna nie poznał kim jestem.
- W sumie pomysł ze smyczą nie jest taki głupi.. - Odwróciłem się do Doriana z uśmiechem, a ten spojrzał na mnie z miną "ja tylko żartowałem...". Po chwili doczepiłem kolejny sznur, który w wilczej formie wziąłem do pyska.
- Chyba sobie żartujesz! Wyglądam jak dziwka prowadząca na targ! - Kobieta z całej sił stawiała opór, jednak kilka mocniejszych szarpnięć i potulnie szła. Teraz tylko odstawić ją do lochów. Chociaż zastanawiało mnie co na to ma do powiedzenia Dorian. Nie wiedziałem jakie relacje ich wcześniej łączyły, a ewidentnie się znali.
<Dorian?>
- Niezbyt honorowe zagranie - Powiedziałem.
- Arszeniku nie wtrącaj się - Fuknął Dorian, który się otrząsnął, w końcu jeszcze tylko sekunda i leżałyby tu jego zwłoki.
- Kim jesteś? - Warknęła kobieta łapiąc w dłonie kolejne sztylety.
- Ja? - Dopytałem - Wyszkolonym tuziemcem - Zaśmiałem się gromko. Teraz stojąc przed Dorianem kobieta mogła zobaczyć moje umięśnione ciało, jak i znajdujące się na nim blizny.
- Uważasz mnie za idiotkę? - Wycedziła przez zęby - Takie rany i doświadczenie nie tworzą się zaledwie po jednej walce - Mówiła, przy tym zachowując ostrożność.
- To chyba będziesz na tyle mądra i się poddasz? - Powiedziałem z szerokim uśmiechem, który rozwścieczył dziewczynę.
- Chyba kpisz! - Krzyknęła i wyjęła kolejne sztylety. Widząc to zmarszczyłem brwi i zacząłem powoli iść w jej stronę. Na co zareagowała szarżą w moim kierunku, chciała wbić broń prosto w moje żebro, jednak łapiąc ją za nadgarstek sprawnie przerzuciłem jej ciało przez swój kart. O dziwo odzyskała prędko stabilność i zamiast upaść, od razu uderzyła mnie butem w twarz. Zataczając się delikatnie do tyłu dostrzegłem błysk. Kiedy sztylety były blisko moich ramion usłyszałem brzdęk metalu. Na ziemi wylądowały cztery groźne bronie. Zerknąłem na Doriana, który właśnie uratował mnie od długotrwałego uszkodzenia ciała. Westchnąłem z ulgą i podciąłem kobietę, sprawnie ją unieruchamiając.
- Puszczaj mnie! - Próbowała się szamotać.
- Muszę Ci przyznać, że znasz kilka sztuczek - Odezwał się przyjaciel stojący za mną.
- To dla mnie zaszczyt słysząc to od Ciebie - Zachwycony jego rzutem, uśmiechnąłem się, gdy oplątywałem sznur wokół rąk unieruchomionej dziewczyny.
- W czym niby tu zaszczyt Arszeniku? - Prychnął odwracając wzrok, a uśmiech na mojej twarzy się utrwalił. Kiedy nogi i ręce kobiety były już spętane, przerzuciłem ją przez ramię.
- Ała! - Syknęła kopiąc mnie w żebra, sam lekko jęknąłem i uświadomiłem sobie, że brak zbroi na klatce piersiowej, rzeczywiście nie jest tak dobrym pomysłem.
- Nie możesz jej zwyczajnie postawić? - Zapytał ironicznie Dorian, widząc jak się męczę schodząc z nią po schodach. Wierciła się niemiłosiernie.
- Sam powinieneś dobrze wiedzieć, że to nie najlepszy pomysł - Spojrzałem w jego kierunku - Sprytna jest, chwila nieuwagi i pryśnie nam sprzed nosa, musimy ją odstawić do więzienia - Zacząłem się zastanawiać czy uderzenie kobiety w głowę młotkiem, by chociaż trochę pomogło?
- Ee.. tam zrobić jej kaganiec i prowadzić za smycz, byłoby lepszym widowiskiem - Podejrzewałem, że Dorian albo się uśmiechnął, albo coś pokazał dziewczynie, ponieważ ta znowu zdobyła mnóstwo energii. Długo się tym jednak nie przejmowałem, bo miałem większe zmartwienia. Nie mogę tak wyjść z tego budynku. Ludzie od razu mnie rozpoznają, a to niemożliwe by po pokłonach, mężczyzna nie poznał kim jestem.
- W sumie pomysł ze smyczą nie jest taki głupi.. - Odwróciłem się do Doriana z uśmiechem, a ten spojrzał na mnie z miną "ja tylko żartowałem...". Po chwili doczepiłem kolejny sznur, który w wilczej formie wziąłem do pyska.
- Chyba sobie żartujesz! Wyglądam jak dziwka prowadząca na targ! - Kobieta z całej sił stawiała opór, jednak kilka mocniejszych szarpnięć i potulnie szła. Teraz tylko odstawić ją do lochów. Chociaż zastanawiało mnie co na to ma do powiedzenia Dorian. Nie wiedziałem jakie relacje ich wcześniej łączyły, a ewidentnie się znali.
<Dorian?>
Od Natalie C.D Tantum
- Ja raczej w to coś już się nie przemienię - mruknął.
- Tak, ale...- zaczęłam tajemniczym tonem i zrobiłam swoją minę numer 13 - Panna Najmondżejsza. Z zadowoleniem oglądałam wyraz jego twarzy, który w moim spisie plasował się jakoś pomiędzy Zdziwionym Mopsem a Powątpiewającym Mułem. Chociaż... W tym momencie wyglądał nawet uroczo. Zerkając w stronę Hugholi, czy przypadkiem żaden mnie nie przyłapie, najpierw zniknęłam i się pojawiłam, po czym przeniosłam się w inne miejsce klatki. Zignorowałam przeszywający ból w ramieniu i ciche syknięcie zamaskowałam szerokim uśmiechem, dzięki czemu Tantum chyba nic nie zauważył. Byłby to spory problem, bo na pewno nie pozwoliłby mi wtedy stąd zabrać i mnie, i siebie, co zagrażałoby mojemu zdrowiu a nawet życiu. Ja tym razem postanowiłam nadłożyć jego bezpieczeństwo nad swoje życie. Nawet nie wiedziałam dlaczego, skoro tak na prawdę się nie znaliśmy. Ale chyba przez ostatnie wydarzenia między nami powstała jakaś dziwna więź, która kazała nam dbać o siebie nawzajem. A ja czułam, że nawet swoim kosztem powinnam go uratować. Choćby nie wiem co.
- Ugh... No... - teraz była to na sto procent, a nawet więcej, mina Zdziwionego Mopsa. - Wow - mruknął z podziwem w końcu. Poczułam się dumna ze swoich mocy. Tantum ściągnął jednak po chwili brwi. - Ale dasz radę przenieść się poza klatkę?
- Dam radę przenieść NAS poza klatkę - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- No dobra... - popatrzył na mnie z powątpiewaniem. - Kiedy twoim zdaniem powinniśmy uciec?
Prychnęłam.
- Wszystko na mojej głowie! O niebiosa... Co ja wam uczyniłam?! - wzniosłam teatralnie oczy do nieba. Tantum mruknął pod nosem coś o przewrażliwionych i irytujących ludziach, po czym zamyślił się na chwilę.
- Myślę, że noc to będzie odpowiednia pora - zasugerował. - Wtedy strażnicy będą trochę mniej czujni i bardziej ospali. Trochę zajmie, zanim zauważą nasze zniknięcie. Da nam to trochę czasu na ucieczkę.
- Ok. Tylko musimy mieć się na baczności... To przebiegłe stwory, nie wiadomo, czy nie poprawiły czegoś w swoim systemie ochronnym.
- Jakoś nie wyglądają mi na takich, którzy uczą się na własnych błędach - prychnął Tatnum.
Było już bardzo ciemno, a mdła aura płomieni w ognisku chwiejnym światłem rozjaśniała okolicę. Strażnikom zaczynały ciążyć powieki. Jednak ja i Tantum pozostawaliśmy czujni i gotowi do natychmiastowego przeprowadzenia akcji w blasku księżyca.
- Teraz? - szepnęłam najciszej jak potrafiłam do towarzysza. On tylko wręcz niezauważalnie skinął głową. Złapałam go za rękę, wstrzymałam oddech i skoncentrowałam się. Po chwili znaleźliśmy się poza klatką. Upadłam. Tantum natychmiast przykucnął przy mnie.
- Muszę... Przenieść... Nas... Dalej - wydyszałam. Otarłam pot z czoła, ścisnęłam dłoń mężczyzny i zabrałam go kilkanaście metrów dalej. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się na jego ramieniu. I znów lekko przesunęliśmy się do przodu Tantum wyszarpnął rękę z mojego uścisku, a ja osunęłam się na ziemię i straciłam przytomność.
<Tantum? Tak wiem, długość :/>
- Tak, ale...- zaczęłam tajemniczym tonem i zrobiłam swoją minę numer 13 - Panna Najmondżejsza. Z zadowoleniem oglądałam wyraz jego twarzy, który w moim spisie plasował się jakoś pomiędzy Zdziwionym Mopsem a Powątpiewającym Mułem. Chociaż... W tym momencie wyglądał nawet uroczo. Zerkając w stronę Hugholi, czy przypadkiem żaden mnie nie przyłapie, najpierw zniknęłam i się pojawiłam, po czym przeniosłam się w inne miejsce klatki. Zignorowałam przeszywający ból w ramieniu i ciche syknięcie zamaskowałam szerokim uśmiechem, dzięki czemu Tantum chyba nic nie zauważył. Byłby to spory problem, bo na pewno nie pozwoliłby mi wtedy stąd zabrać i mnie, i siebie, co zagrażałoby mojemu zdrowiu a nawet życiu. Ja tym razem postanowiłam nadłożyć jego bezpieczeństwo nad swoje życie. Nawet nie wiedziałam dlaczego, skoro tak na prawdę się nie znaliśmy. Ale chyba przez ostatnie wydarzenia między nami powstała jakaś dziwna więź, która kazała nam dbać o siebie nawzajem. A ja czułam, że nawet swoim kosztem powinnam go uratować. Choćby nie wiem co.
- Ugh... No... - teraz była to na sto procent, a nawet więcej, mina Zdziwionego Mopsa. - Wow - mruknął z podziwem w końcu. Poczułam się dumna ze swoich mocy. Tantum ściągnął jednak po chwili brwi. - Ale dasz radę przenieść się poza klatkę?
- Dam radę przenieść NAS poza klatkę - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- No dobra... - popatrzył na mnie z powątpiewaniem. - Kiedy twoim zdaniem powinniśmy uciec?
Prychnęłam.
- Wszystko na mojej głowie! O niebiosa... Co ja wam uczyniłam?! - wzniosłam teatralnie oczy do nieba. Tantum mruknął pod nosem coś o przewrażliwionych i irytujących ludziach, po czym zamyślił się na chwilę.
- Myślę, że noc to będzie odpowiednia pora - zasugerował. - Wtedy strażnicy będą trochę mniej czujni i bardziej ospali. Trochę zajmie, zanim zauważą nasze zniknięcie. Da nam to trochę czasu na ucieczkę.
- Ok. Tylko musimy mieć się na baczności... To przebiegłe stwory, nie wiadomo, czy nie poprawiły czegoś w swoim systemie ochronnym.
- Jakoś nie wyglądają mi na takich, którzy uczą się na własnych błędach - prychnął Tatnum.
Było już bardzo ciemno, a mdła aura płomieni w ognisku chwiejnym światłem rozjaśniała okolicę. Strażnikom zaczynały ciążyć powieki. Jednak ja i Tantum pozostawaliśmy czujni i gotowi do natychmiastowego przeprowadzenia akcji w blasku księżyca.
- Teraz? - szepnęłam najciszej jak potrafiłam do towarzysza. On tylko wręcz niezauważalnie skinął głową. Złapałam go za rękę, wstrzymałam oddech i skoncentrowałam się. Po chwili znaleźliśmy się poza klatką. Upadłam. Tantum natychmiast przykucnął przy mnie.
- Muszę... Przenieść... Nas... Dalej - wydyszałam. Otarłam pot z czoła, ścisnęłam dłoń mężczyzny i zabrałam go kilkanaście metrów dalej. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się na jego ramieniu. I znów lekko przesunęliśmy się do przodu Tantum wyszarpnął rękę z mojego uścisku, a ja osunęłam się na ziemię i straciłam przytomność.
<Tantum? Tak wiem, długość :/>
Od Avaresha C.D Ascrasii
Zawalenie kopalni na pewno spowolniło Hughole, dlatego nie wspominając o nich powoli odprowadziłem Ascrasię na jedną z głównych ulic. Nie chciałem by więcej myślała o tym co nieistotne. Kiedy się rozstaliśmy, udałem się do zamku by poinformować o wszystkim radę. Kiedy tylko przekroczyłem wielkie wrota w moim kierunku podbiegło kilkunastu doradców i nie tylko. Byli także Ci z innych królestw, znajdowali się tutaj cały czas by pilnować, czy nie podejmę bez wiedzy reszty jakiejś ważnej decyzji. To działa w obie strony, moi doradcy także są porozstawiani po reszcie królestw. Wszyscy naraz narzucili na mnie mnóstwo informacji. Słysząc na temat spustoszenia jakie przez zaledwie kilka godzin dokonały Hughole zadrżałem. Doszedłem do wniosku, że lepiej przygotować się na najgorsze. Ta myśl sprawiła, że ciężar odpowiedzialności przygniótł moje barki niczym ciężki płaszcz. Jakbym był bardziej ostrożny, to wszystko nie miałoby miejsca. Muszę ich powstrzymać za wszelką cenę, nawet jeśli miałbym dać się schwytać. Nawet jeśli miałbym dać się zabić. Moja mina zasępiła się. Skoro już postanowiłem, skupiłem się na nadchodzącej potyczce i zacząłem rozważać, co wiedziałem o Hugholach. Najskuteczniejszym rozwiązaniem było zużywanie jak najmniejszej ilości magii. W tej chwili wykorzystujemy ją codziennie, byleby wszystko poszło nam jak najszybciej.
- Zakazuję wszystkim wykorzystywania magii w niepotrzebnych celach! Jedynie w przypadku zagrożenia lub ataku! - Rozkazałem sowom przekazać wszystkim tę wieść.
- Panie, nie powinieneś najpierw zwołać rady? - Zapytała moja doradczyni - Nie będą z tego zadowoleni - Zmartwiła się.
- Nie mamy na to czasu, Ci mądrzejsi zrozumieją.. - Zmarszczyłem brwi.
- Ale Panie... - Odezwał się jeden z doradców Królestwa Kotów - Kucie zbroi Dranei zostanie wstrzymane, co osłabi naszą obronę, a plony wilkołaków będą rosły dużo wolniej... - Nie pozwoliłem kotowatemu kontynuować.
- Zbierając w sobie jak największe ilości magii stajemy się silniejsi, dzięki temu nasze ataki będą na nich skuteczniejsze, nawet w wypadku zwykłej ludności - Zacisnąłem szczęki - Niestety to tez musi za sobą nieść szkody...
-Wielu oszaleje! Staną się potępionymi! - Próbował zaprotestować kolejny doradca.
- Musimy wygrać tę wojnę... - Skierowałem na nich lodowate spojrzenie. Dobrze wiedzieli, że te decyzje były dla mnie najtrudniejsze. Ale wole mieć splamione ręce krwią moich ludzi, niż by Hughole miały przejąć władzę i używać ich jako niewolników. To już był moment, gdy wszystko muszę wziąć na swoje barki. - Dopilnujcie, by każdy mój rozkaz został dopełniony! - Wyszedłem przez wielkie dębowe wrota i zmieniając postać na wilczą przemknąłem się do mojej chatki, znajdującej się na obrzeżach stolicy. Jako człowiek zrzuciłem z siebie zbroje i przywdziałem zwykłą tanią koszulę. Usiadłem na starym fotelu i wziąłem do ręki, kubek z whisky. Patrzyłem pustymi oczami na drewniany pokryty pajęczynami sufit.
- Co mam teraz zrobić? - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Próbują nie zwracać uwagi na dziwne uczucie w żołądku. To może być koniec Przymierza... a ja nie wiem co mam zrobić. Moje wargi zadrżały. Zatłoczony umysł widząc tylko najgorsze scenariusze nie zauważył, nawet że nastała na zewnątrz noc. Zachmurzone niebo nie dopuszczało światła księżyca, przez co wszędzie zapadła ciemność. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak do rzeczywistości przywołało mnie stukanie. Chwilowo zdezorientowany nie wiedziałem co się dzieje. Kiedy ponownie usłyszałem uderzenie, zrozumiałem, że to pukanie do drzwi. Podniosłem się i podszedłem do drzwi, nie zwracając nawet uwagi w jakim stanie jestem. Otworzyłem je z głośnym skrzypnięciem i dostrzegłem kobiecą sylwetkę. Dopiero po kilku sekundach poznałem, że to Ascrasia. Najprawdopodobniej znalazła moją chatkę za pomocą węchu, lub tym sposobem, którym wyczuliśmy kamień, który stworzył teleport dla Hugholi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - Zapytałem, chociaż nawet mnie to nie interesowało, chciałem ją tylko wziąć w ramiona.
- Nie ważne już - Kiedy kobieta się odwróciła jak najszybciej ją zatrzymałem kładąc rękę na ramieniu. Odwróciłem ją i wpoiłem się w jej drobne wargi. Kobieta dopiero wtedy wyczuła ode mnie smak alkoholu. Przez co prędko odsunęła usta - Piłeś? - Zapytała, a ja się ironicznie zaśmiałem. Kobieta dokładnie mi się przyjrzała i ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała w oczy - Nie spałeś... - Prędko zaprowadziła mnie do środka i kazała usiąść na fotelu. Zaczęła coś robić w ciemność i po chwili dostrzegłem jak w kominku zaczyna coś się tlić. Mruknowszy coś pod nosem od razu rozpaliłem drewno. Kobieta początkowo chciała mnie wypytać, jednak nie kontaktowałem. Kazała mi wstać co zrobiłem po dłuższej chwili i położyłem się do łóżka. Zanim Ascrasia odeszła złapałem ją za rękę i siłą zmusiłem by położyła się koło mnie. Mimo ciemności wiedziałem że patrzy mi prosto w oczy.
- Przepraszam.. - Przyłożyłem czoło do jej zimnej skroni i oplotłem rękę w okół jej talii .
- Za co? - Wyszeptała leżąc nieruchomo.
- Tak krótko się znamy... - Powiedziałem zachrypniętym głosem - A musiałem się w Tobie zakochać.. przez co nie jesteś bezpieczna... - Zamknąłem oczy - Ale mimo to nie chcę cię puścić... jestem zbyt słaby.. - Poczułem jak powoli moje ciało otula sen.
<Ascrasia?>
- Zakazuję wszystkim wykorzystywania magii w niepotrzebnych celach! Jedynie w przypadku zagrożenia lub ataku! - Rozkazałem sowom przekazać wszystkim tę wieść.
- Panie, nie powinieneś najpierw zwołać rady? - Zapytała moja doradczyni - Nie będą z tego zadowoleni - Zmartwiła się.
- Nie mamy na to czasu, Ci mądrzejsi zrozumieją.. - Zmarszczyłem brwi.
- Ale Panie... - Odezwał się jeden z doradców Królestwa Kotów - Kucie zbroi Dranei zostanie wstrzymane, co osłabi naszą obronę, a plony wilkołaków będą rosły dużo wolniej... - Nie pozwoliłem kotowatemu kontynuować.
- Zbierając w sobie jak największe ilości magii stajemy się silniejsi, dzięki temu nasze ataki będą na nich skuteczniejsze, nawet w wypadku zwykłej ludności - Zacisnąłem szczęki - Niestety to tez musi za sobą nieść szkody...
-Wielu oszaleje! Staną się potępionymi! - Próbował zaprotestować kolejny doradca.
- Musimy wygrać tę wojnę... - Skierowałem na nich lodowate spojrzenie. Dobrze wiedzieli, że te decyzje były dla mnie najtrudniejsze. Ale wole mieć splamione ręce krwią moich ludzi, niż by Hughole miały przejąć władzę i używać ich jako niewolników. To już był moment, gdy wszystko muszę wziąć na swoje barki. - Dopilnujcie, by każdy mój rozkaz został dopełniony! - Wyszedłem przez wielkie dębowe wrota i zmieniając postać na wilczą przemknąłem się do mojej chatki, znajdującej się na obrzeżach stolicy. Jako człowiek zrzuciłem z siebie zbroje i przywdziałem zwykłą tanią koszulę. Usiadłem na starym fotelu i wziąłem do ręki, kubek z whisky. Patrzyłem pustymi oczami na drewniany pokryty pajęczynami sufit.
- Co mam teraz zrobić? - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Próbują nie zwracać uwagi na dziwne uczucie w żołądku. To może być koniec Przymierza... a ja nie wiem co mam zrobić. Moje wargi zadrżały. Zatłoczony umysł widząc tylko najgorsze scenariusze nie zauważył, nawet że nastała na zewnątrz noc. Zachmurzone niebo nie dopuszczało światła księżyca, przez co wszędzie zapadła ciemność. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak do rzeczywistości przywołało mnie stukanie. Chwilowo zdezorientowany nie wiedziałem co się dzieje. Kiedy ponownie usłyszałem uderzenie, zrozumiałem, że to pukanie do drzwi. Podniosłem się i podszedłem do drzwi, nie zwracając nawet uwagi w jakim stanie jestem. Otworzyłem je z głośnym skrzypnięciem i dostrzegłem kobiecą sylwetkę. Dopiero po kilku sekundach poznałem, że to Ascrasia. Najprawdopodobniej znalazła moją chatkę za pomocą węchu, lub tym sposobem, którym wyczuliśmy kamień, który stworzył teleport dla Hugholi.
- Ascrasia? Co ty robisz o tej godzinie? - Zapytałem, chociaż nawet mnie to nie interesowało, chciałem ją tylko wziąć w ramiona.
- Nie ważne już - Kiedy kobieta się odwróciła jak najszybciej ją zatrzymałem kładąc rękę na ramieniu. Odwróciłem ją i wpoiłem się w jej drobne wargi. Kobieta dopiero wtedy wyczuła ode mnie smak alkoholu. Przez co prędko odsunęła usta - Piłeś? - Zapytała, a ja się ironicznie zaśmiałem. Kobieta dokładnie mi się przyjrzała i ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała w oczy - Nie spałeś... - Prędko zaprowadziła mnie do środka i kazała usiąść na fotelu. Zaczęła coś robić w ciemność i po chwili dostrzegłem jak w kominku zaczyna coś się tlić. Mruknowszy coś pod nosem od razu rozpaliłem drewno. Kobieta początkowo chciała mnie wypytać, jednak nie kontaktowałem. Kazała mi wstać co zrobiłem po dłuższej chwili i położyłem się do łóżka. Zanim Ascrasia odeszła złapałem ją za rękę i siłą zmusiłem by położyła się koło mnie. Mimo ciemności wiedziałem że patrzy mi prosto w oczy.
- Przepraszam.. - Przyłożyłem czoło do jej zimnej skroni i oplotłem rękę w okół jej talii .
- Za co? - Wyszeptała leżąc nieruchomo.
- Tak krótko się znamy... - Powiedziałem zachrypniętym głosem - A musiałem się w Tobie zakochać.. przez co nie jesteś bezpieczna... - Zamknąłem oczy - Ale mimo to nie chcę cię puścić... jestem zbyt słaby.. - Poczułem jak powoli moje ciało otula sen.
<Ascrasia?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)